Katechizm inaczej. Doksologia

ks. Tomasz Horak

publikacja 25.08.2010 12:11

Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim “nova et vetera” - rzeczy nowe i stare. Te “stare” nie starzeją się nigdy. A “nowe” nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo.

Katechizm inaczej. Doksologia

 

98. Ojciec i jego dzieci

I co roku jest Boże Narodzenie. Przed nami do Betlejem poszła Maryja z Józefem. Nieśli swój i nasz największy skarb: Dzieciątko. Bo zachciało się rzymskiemu cesarzowi spisać ludzi w imperium. Czy cesarz interesował się losami milionów? Czy wiedział coś o tych dwojgu, a raczej trojgu? Co go obchodziło to, że Dzieciątko pod sercem Maryi musi wędrować w nieznane? A Dzieciątko wobec tego wszystkiego było bezsilne i bezbronne.

Co roku idziemy do Betlejem. Przed nami byli tam pasterze. Nie musieli iść daleko. Do znajomej szopy poszli, znajomą biedę zobaczyli, czuli się u siebie - oni, prości i biedni ludzie. A Dzieciątko było bezbronne i bezsilne wobec biedy, lada jakich pieluch, twardego żłobu, gryzącego siana, chłodu i dymu ogniska.

Betlejem. Przed nami poszli tam Trzej Królowie. Musieli iść daleko. Ale chcieli. Na Heroda trafili. Okrutnego, szalonego, przebiegłego. Powiało grozą w Betlejem i ponury cień padł na Dzieciątko. Trzej Królowie pokłonili się bezbronnemu i uśmiechniętemu Jezusowi, który nie mógł przypuszczać, jak straszne niebezpieczeństwo nad nim zawisło. Zresztą - nie przypuszczali wtedy ani Trzej Królowie, ani Józef, ani Maryja. Bezsilne i bezbronne Dzieciątko.

Właściwie Betlejem jest wszędzie. Bo wszędzie są ludzie bezsilni wobec wichrów historii i pomysłów cesarzy i sekretarzy, generalissimusów i führerów. Wobec biedy i braku dachu nad głową. Wobec lęku o dziś i o jutro. Wobec chłodu i głodu. Wszędzie są ludzie bezbronni wobec szaleństwa morderców, włamywaczy, gwałcicieli, złodziei. Wobec przebiegłości zbrodniarzy - wszystko jedno czy to zbrodniarze w koronach, czy w łachmanach. A Syn Boga Ojca, mały Jezus z Betlejem, przyjął na siebie bezradność i bezsilność każdego człowieka. Dlatego co roku idziemy do Betlejem, by uczyć się stanąć twarzą w twarz wobec bardzo trudnej prawdy. Przecież to niepojęte: Jezus z zasadzki Heroda uszedł cało. A betlejemskie dzieci? Bóg Ojciec uratował swego Syna, to prawda. Ale kosztem innych dzieci? I - pytamy - co z tego, że Syn Boży stał się człowiekiem, skoro dalej jesteśmy bezradni?

“Bóg tak umiłował świat, że dał swego Syna jednorodzonego…” (J 3, 16). Bóg - Ojciec. Ojciec to ktoś, kto daje początek życiu. I do życia przygotowuje. Chroni, ale też powierza zadania. Nie tylko łatwe, ale i trudne. Zło jest faktem. Bóg, Ojciec Jezusa i każdego człowieka, powierza swoim dzieciom trudne zadanie walki ze złem. I mówi: “Zło dobrem zwyciężaj!” W tej walce niejeden cios dosięga walczących po stronie dobra. Bywają także ciosy śmiertelne. Ale przecież Ojciec nie pośle dzieci do walki beznadziejnej. Nie każe walczyć i zmagać się na próżno. Jeśli nawet dosięgnie nas śmiertelny cios - Ojciec nie tylko o tym wie, ale czuwa nad wszystkim! A że jest Ojcem wszelkiego życia, przeto dla jego dzieci nie istnieją śmiertelne ciosy… Życie, które raz od Boga wyszło, trwa i rozkwitać będzie bez końca. Dlatego wiemy, że nie ma śmiertelnych ciosów. Bywają, to prawda, dramatyczne sytuacje, niezwykle trudne zadania, bywają chwile - a nawet całe lata bezradności i bezsilności.

Bezradność i bezsilność? Kiedy Jezus był bardziej bezradny i bezsilny? Jako Dzieciątko w Betlejem, czy jako Ukrzyżowany na Golgocie? Zdawać by się mogło, że na Golgocie, na krzyżu. A przecież On tam nie przegrał! On zwyciężył! Dlatego idziemy przez świat z Jezusem, przekonani, że jesteśmy Bożymi dziećmi, że Bóg jest Ojcem każdego człowieka, że możemy Mu zaufać. Choćbyśmy byli, jak dzieci z Betlejem, mordowani przez szalonych i okrutnych herodów. Nie tracimy wewnętrznego pokoju, ufności, hartu ducha. Bóg jest Ojcem, prowadzi nas przez najtrudniejsze nawet chwile i lata. Byleśmy Go tylko z oczu nie zgubili i nie szukali własnych dróg przez życie. Pod okiem Ojca najbezpieczniej. Mimo wszystko. Także w tym naszym Betlejem.

99. Cztery prawa dynamiki życia

Co roku obserwuję moich ósmoklasistów. Świat staje się im wyraźnie za ciasny. Niecierpliwie czekają, by wyfrunąć do “ziemi obiecanej” liceum, technikum, zawodówki. Mówię: nie ciesz się na zapas, “tam” też nie będzie miodu. “Ee, proszę księdza, niech ksiądz nie przesadza. Byle nie tu!” Młodemu chłopakowi, młodej dziewczynie świat zawsze za ciasny - i zawsze tak było. I to jest pierwsze prawo życia: Ciągle robi się za ciasno.

“No i jak tam w liceum?” - pytam. “Wie ksiądz, jakoś to idzie, ale…” I tu zaczynają się zwykle “gorzkie żale”. “No to wróć do nas, czekamy” - mówię. Reakcja jest zawsze jednakowa. “Wrócić? Do tej budy? Ksiądz chyba żartuje!” A ja wiem, że to nie o tę czy inną “budę” chodzi. To jest drugie prawo życia: Nie można się cofać. Wobec tego znowu musi zadziałać pierwsze prawo życia - młody, choć o kilka lat doświadczeń starszy człowiek wyrywa się ku nowemu, ku szerszej życiowej przestrzeni. Dla jednych są to studia, dla innych praca. Dla innych małżeństwo, czasem kapłaństwo lub zakon. Życie różne scenariusze pisze. I po jakimś czasie okazuje się, że… znowu zrobiło się w życiu ciasno.

Mieliśmy w życiu jeden szczególny etap, jeden przeskok z ciasnego ku szerszemu. Nie pamiętamy tego. Pierwszych dziewięć miesięcy naszego życia to komfort poczucia pełnego bezpieczeństwa za cenę niewyobrażalnej ciasnoty. Nie pamiętamy… A przecie właśnie ten przeskok, to wyjście w szeroki świat jest największą przemianą w życiu każdego z nas. Ktoś powie: o czym tu pisać? Tak jest i basta. To właśnie jest argumentem. Argumentem na rzecz pierwszego i drugiego prawa dynamiki życia: życiu ciągle za ciasno i życie nigdy się nie wraca.

Zauważ, że idąc naprzód, zgodnie z prawami życia, musimy nieuchronnie przeżywać rozstania. Łezka w oku na koniec podstawówki, dwie łezki po maturze. Ach, będziemy o sobie pamiętać, odwiedzać się, spotykać. Nie wierzcie tym obietnicom - nie dlatego, że nieszczere. Szczere i to bardzo. Ale scena życia pozwala na ich realizację w jakiejś niewielkiej mierze. Także urodziny - ów najważniejszy przeskok, aczkolwiek pozostawia po sobie silny związek dziecka z matką, nieuchronnie prowadzi do rozstania. Dziwny to i dramatycznie ułożony bieg życia, w którym silna wewnętrzna potrzeba wychodzenia ciągle na nowo ku szerszej perspektywie kłóci się z bólem rozstań. To już trzecie prawo życia: Ból rozstań.

Od wieków byli tacy, którym świat był szczególnie ciasny - podróżnicy. Odkrywali nowe lądy. Zdobywają dziewicze szczyty. Przemierzają bezkresne przestrzenie polarnych krain. Jedni ich podziwiają, niektórzy stukają się znacząco w czoło. A oni są nam potrzebni, by przypominać o ciasnocie świata. I koniec końców cały wszechświat okazuje się za ciasny dla człowieka. Aż kiedyś przychodzi ostateczne rozstanie. Podróż, z której się nie wraca. Trzy prawa dynamiki życia: dojmująca ciasnota, nieodwołalne rozstanie, niemożność powrotu.

A co dalej? Czyżby na tym wszystko się kończyło? Czy jest w ogóle jakiekolwiek “dalej”?

...wielkaNOC. Wiem, dziwnie to napisałem. Ale chcę podkreślić, że jest taka NOC w naszym życiu. Noc ostatecznego rozstania, dlatego wielka. I chyba najtrudniej rozstawać się z samym sobą. Ze swoimi tracącymi światło oczyma, z niesłyszącymi już uszami, ze sztywniejącymi rękoma, z przestającym bić sercem i coraz płytszym oddechem. To wszystko byli wierni towarzysze naszego życia. Ale życie to jednak coś więcej niż suma tych wszystkich instrumentów, nieprawdaż? Rozstając się ze znajomym sobą, rozstajemy się z całym światem. Ciasnym światem.

A co dalej? Czyżby na tym wszystko się kończyło? Czy jest w ogóle jakiekolwiek “dalej”?

Jest Wielkanoc. Najpierw - krzyż. Ten dosłowny, drewniany, twardy, szubieniczny. Świat dla Niego na krzyżu stał się bardzo, bardzo ciasny. W tym ciasnym świecie ukrzyżowania Jezus nie mógł ręką czy nogą ruszyć. Przybite. A próbować ruszyć - strasznie bolą. Boli całe życie. I właściwie jedno tylko jest pewne: nie da się wrócić. Choć i tego nie uszanowali ci spod krzyża: “Zejdź! Uwolnij siebie!” Nie zszedł. Praw życia nie można łamać. Zostało już tylko wołanie: “Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił”…

A co dalej? Czyżby na tym wszystko się kończyło? Czy było do pomyślenia jakiekolwiek “dalej”? Nie było. Bo czwarte prawo dynamiki życia pozostawało wtedy jeszcze nie odkryte. Choć od pokoleń było przeczuwane. Bo jest jeszcze czwarte prawo: Życie rozwija się ku nieskończoności. Trzy pierwsze są ukryte w prawie czwartym: Dlatego ciągle nam za ciasno na świecie, bo przed nami nieskończoność. Dlatego w życiu nie ma cofania się, bo rozwój ma sięgnąć nieskończoności. Dlatego ciągle trzeba się rozstawać, bo wszyscy mamy się kiedyś spotkać w obecności Nieskończonego. Jezus podporządkował się - choć Mu łatwo nie było - trzem pierwszym prawom i dlatego nadał ważność i moc prawu czwartemu: otworzył drogę ku nieskończoności.

Wiem o tym pewnością wiary. A mimo to tak trudno mi przychodzi podporządkować się trzem pierwszym prawom dynamiki życia. Nie mam wyjścia. Muszę. Dobrze, że mam wiarę. Cieszę się, że dzielisz ze mną tę samą wiarę. I że na znak tej wiary, i ku jej pokrzepieniu, świętujemy co roku Wielką Noc Jezusowego zmartwychwstania. Dowód prawdziwości czterech praw dynamiki życia.

100. …który jest wichrem i ogniem

Znaki… Nie wystarczy widzieć, trzeba je dostrzegać. To dwie różne sprawy. Byłem z grupą młodzieży w Tatrach. Rozdzieliliśmy się na jednej z wycieczek. Ja z kilkoma osobami wróciłem do schroniska ze dwie godziny później. “Ale się wleczecie!” Może i się wleczemy. A widzieliście po drodze orła? Nie? A kozice? Też nie? A nad potokiem odbite łapy niedźwiedzia? Też nie? Na pewno widzieli - ale nie dostrzegli. Widzieć, dostrzec - i… zrozumieć. To kolejne piętro poznania. Ale nie o niedźwiedzich śladach nam mówić, a o innych śladach-znakach.

Bóg nie tylko pozostawia po sobie znaki-ślady. Bóg z upodobaniem reżyseruje wydarzenia, które są znakami. Bo człowiek musi mieć materialny, zmysłowo uchwytny, doświadczalny, namacalny dostęp do… Tak, do Boga także. A Bóg jest niematerialny, ponadprzestrzenny, ponadczasowy. Człowiek wikła się tu w sprzeczności. Ale nie Bóg. Najpierw zszedł pomiędzy ludzi stawszy się jednym z nich. Osoba Jezusa, jego życie, jego nauczanie - wszystko stało się i do dziś jest znakiem. “Panie, pokaż nam Ojca” - proszą uczniowie. Padła wtedy znamienna odpowiedź: “Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,8n). Kilka tygodni później Jezus “zabrał” uczniom tę formę, ten sposób obecności Boga w świecie. Dotychczasowy znak stał się zbyt ciasny - choć i tak przerastał naturę świata. Bóg miał wkrótce “przekroczyć samego siebie” - a raczej sposób swej obecności wśród ludzi. “Ja zaś będę prosił Ojca - mówi Jezus - a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze: Ducha Prawdy…” (J 14,16).

I znowu znaki: uderzenie jakby wichru gwałtownego, płomyki jakby ognia, dar języków, przemiana wystraszonych rybaków w nieustraszonych apostołów, a wreszcie wiara - odpowiedź tysięcy. Niektórzy kpili: “Upili się młodym winem!” Nie, nie upili się. Kpiarzy i niedowiarków nie brak i dzisiaj. Wywodzą się spośród tych, co to gonią przez życie, jak tamta grupka w Tatrach. Niczego nie potrafią zobaczyć. A świat i dziś jest pełen śladów-znaków niepojętej a dyskretnej Obecności. Mocy, która przenika wszystko - i dlatego tak wielu ludzi jej nie dostrzega. Jak powietrza. A bez powietrza żyć nie można. Bez tej Mocy - też nie.

Patrzę wiosną na budzące się życie. Ty też patrzysz. Widzisz siłę życia? Widzisz, jak skomplikowane rządzą nim mechanizmy? Dostrzegasz ich precyzję? Widzisz kruchość życia, a równocześnie zdolność przetrwania? Zauważasz niepojętą logikę życia? Za tym wszystkim widzę Obecność Ducha - bo przecież materialne życie nie starcza samo sobie.

Patrzę na dzieci, które wychowuję, z którymi się przyjaźnię i od których się uczę. Widzę, jak z rozpieszczonych malców wyrastają świadome swych dobrych i złych czynów osoby. Widzę, jak niektóre z nich przerastają rówieśników i rówieśnice skupieniem, zdyscyplinowaniem, wielkimi życiowymi planami i marzeniami. Nieraz bywałem pod wrażeniem tajemniczej Obecności Kogoś przemieniającego dzieci. I nieraz czułem się skrępowany tą Obecnością. Czy to nie jeden z ważkich i wielkich znaków-śladów Ducha w świecie?

Patrzę na wieki historii. Ile przemocy, wojen, stosów, więzień, rewolucji, obozów śmierci. A w człowieku ciągle na nowo odradza się pragnienie dobra. Odradza się miłość i przebaczenie, miłosierdzie i pokój. Najciemniejsze historyczne zawieruchy rozświetlają się radością budowania nowego ładu. Czy to człowiek w głębi swego jestestwa jest tak dobry, czy to niepojęta Obecność Ducha jest władna z mroku zła wydobyć dobro - wbrew wszystkiemu i wszystkim?

Zdumiony patrzyłem swego czasu, jak nieugięty wódz kubańskiej rewolucji, Fidel Castro, wobec papieża stawał się kimś całkiem innym. Czy to tylko obecność niemłodego i schorowanego człowieka w białej sutannie - czy też niepojęta Obecność Ducha uciszyła na kilka godzin i dni słynnego i chyba już ostatniego rewolucjonistę? Widzieć ślad, a nie dostrzec Osoby? Papież - choć to człowiek nieprzeciętnego ludzkiego formatu - jest “tylko” narzędziem Ducha.

Patrzę na samego siebie. Mogłem być kimś zupełnie innym. Jestem księdzem. Mógłbym i wygodniej żyć, i więcej zarabiać, i wiele innych “i…” Dlaczego jestem tym i takim, jakim jestem? W sobie odpowiedzi nie znajduję. Gdy jej szukam, dostrzegam Obecność i wichru, i ognia, i mocy przemieniającej. Popatrz dobrze na siebie. Nie wierzę, byś tego samego - i Tego samego! - nie dostrzegł w sobie.

Choć… wygodniej czasem nie dostrzegać. Bo Jego Obecność ciągle stawia przed człowiekiem nowe zadania. Każe przerastać samego siebie. Jest wymagająca. Jest światłem, które jak promień słońca wydobywa na jaw piękno naszych dusz, ale i szpetotę grzechu, przyziemności i bylejakości. Może właśnie dlatego tylu ludzi woli nie zauważać Obecności Ducha? Tylko jeśli człowiek miałby pozostać w życiu zamknięty na tę Obecność - czym będzie jego życie? Pustką i słabością? To właśnie dlatego tylu ludzi zatraciło poczucie sensu życia, bo miły im święty spokój i nawet słyszeć nie chcą o Duchu Świętym, który jest wichrem i ogniem.