Suweren się nie liczy?

Gdy spór dotyczy niby podstaw, warto pytać o to co jest „podstawą podstawową”.

Suweren się nie liczy?

Rozgardiasz wokół sądów trwa w najlepsze. Nie ukrywam: od lat uważam, że wymiar sprawiedliwości wymaga głębokich reform. Od lat, czyli co najmniej od czterech wielkich, w dużej mierze już zresztą zdemontowanych, reform rządu Jerzego Buzka. Jej brak uważam za poważne uchybienie, każące zastanowić się nad tym, czy naprawdę wyszliśmy z epoki „demokracji ludowej”  i staliśmy się państwem demokratycznym. Nie o fasady przecież chodzi, a o fundamenty.

Nie oznacza to, że jestem entuzjastą reformy zafundowanej nam dziś przez obecną władzę. Nawet jeśli te czy inne rozwiązania – choć nie zawsze – wydają mi się sensowne, mocno zniesmacza mnie sposób, w jaki część z nich jest wprowadzana. Tyle że podobny styl widzę i po drugiej stronie (przyjmijmy dla uproszczenia że są tylko dwie). Obie strony zachowują się tak, jakby tej drugiej chciały zrobić na złość. Umiarkowani gracze, którzy gotowi byliby szukać jakiegoś konsensusu, gdzieś się pochowali, a po obu stronach w najlepsze harcują ekstremiści.

Ja wiem, głupi jestem, pewnie nie znam się na państwie, państwie prawa, polityce, trójpodziale władzy i wielu innych. W całym tym rozgardiaszu nie mogę jednak nie zauważyć pewnej sprawy dla mnie fundamentalnej. Chodzi w tym wszystkim o demokrację, tak? Czyli o „rządy obywateli”, tak?  

Rozumiem: władzę ustawodawczą wybierają obywatele. W polskich warunkach – co cztery lata, uczestnicząc w wyborach. Władzę wykonawczą – różnie. Prezydenta też wybieramy. Na wybór premiera mamy wpływ pośredni – wybierają go ci, którzy w wyborach parlamentarnych uzyskali największe poparcie, ewentualnie koalicja takich ugrupowań. On dobiera sobie współpracowników – ministrów.  A jaki wpływ ma „demos” na władzą sądowniczą?

Proszę  mnie poprawić jeśli czegoś nie wiem, ale z mojej perspektywy wygląda to tak: zdaje człowiek maturę, wybiera studia prawnicze, potem może się starać o to, by zostać przyjęty (!) na aplikację sędziowską, w końcu, po latach „terminowania” wśród sędziów – też zostaje sędzią. Czy mocno się mylę, jeśli powiem, że jedynym momentem, w którym obywatele mają pośredni wpływ na tę władzę jest wręczenie zainteresowanemu przez wybieranego prezydenta nominacji sędziowskiej?

Może głupio, ale spytam: jeśli konkretny sędzia się myli, źle rozeznaje sprawę albo – co gorsze - wybiórczo traktuje prawo to co? No tak, są apelacje. A co jeśli to w sądzie stojącym w tej hierarchii najwyżej przyjmie się praktyka wybiórczego traktowania prawa, siłą rzeczy kształtująca też to, co niżej? Jaki wpływa ma „demos” na władzę, która sama siebie spośród swoich wybiera, sama siebie (nie) sądzi, obywateli ma gdzieś, a wybierani przez obywateli przedstawiciele innych władz mają być tylko jej notariuszami?

Przestrzegania prawa chroni konstytucja? Wolne żarty. Chyba tylko praw prawników. Prawa do życia nienarodzonych jakoś nie chroni, a powołani do oceniania zgodności ustaw z konstytucją nabierają wody w usta. I w obecnym składzie tego trybunału i w poprzednich też. Konstytucyjne prawo do „rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki” też zbywa się „uzasadnianiem”, które ten zapis czyni martwym. A wydawanie wyroków bez powiadamiania i przesłuchania zainteresowanego, bo informację wysłano na nieodpowiedni adres i psa z kulawą nogą nie obchodzi prawo człowieka do obrony? No tak – znów – w takim wypadku są apelacje. Władzy się nie chce ustalić miejsca pobytu obywatela, władza nie potrafi, ale skutkami tej swojej nieudolności obarcza obywatela. Przecież już samo to, że skazany bez możliwości obrony musi się odwoływać, czekać, denerwować, jest sporą niedogodnością, prawda? I może człowiek płakać, kląć, bić głową w mur – „dura lex sed lex”, a urzędnika trzeciej władzy nie spotka z tego powodu żadna przykrość. No, może czasem zostanie pominięty w awansie.

Trójpodział władzy to w demokracji rzecz ważna. Gdy go nie ma, można mówić o zagrożeniu dla ustroju (nawiasem mówiąc już parę razy pisałem o ogólnoświatowym zjawisku zawłaszczania przez władze sądowniczą kompetencji władzy ustawodawczej - linki niżej). Istotniejszym jednak problemem dla demokracji jest to, na ile wszystkie te trzy władze zależą – bezpośrednio (np. przez wybory) czy pośrednio (np. przez wybieraną władzę ustawodawczą czy wykonawczą) – od suwerena, czyli obywateli. W demokracji nie ma miejsca dla „nadzwyczajnych kast” władzy. Ot co...

 

Poniżej prezentuję wybór tekstów, w których problemy związane z trzecią władzą poruszałem. Pierwszy napisany 10 lat temu, nie pozwalający mnie łatwo oskarżać o polityczny koniunkturalizm. A niżej jeszcze krótka refleksja o sędziowskiej niezawisłości.

 

 

PS.
Zupełnie na marginesie: sporo się ostatnio mówi o możliwych naciskach polityków na sędziów. Stary już jestem i wiem, że – może poza pustelnikami – każdy jest w życiu jakimś naciskom poddawany. Podejrzewam zresztą, że tym mocniejszym, im bardziej jest na nie podatny. No bo naciskający zazwyczaj nie są głupi: wiedzą że „niesterowalnego” nie bardzo ma sens naciskać; jak się nie da go zniszczyć, trzeba go zostawić w spokoju.

Taki nacisk dotyka oczywiście także sędziów. Z różnych stron. Naciskać mogą zainteresowani korzystnym wyrokiem – próbą przekupstwa albo i zastraszaniem. Bardziej subtelnie może naciskać też „środowisko sędziowskie”: konkretny przełożony, sędziowie z sądu apelacyjnego, którzy rozpatrują apelacje składane od wyroków konkretnego sędziego itd. itp. Przecież od opinii tych ludzi nieraz zależy kariera, prawda? To, że mogą naciskać politycy to tylko jedna z możliwości więcej.

Sędziowska niezawisłość? W praktyce: albo się ma kręgosłup, albo się go nie ma. W tym drugim wypadku pozostanie tylko kwestia tego, wobec kogo się jest uległym.