Kościół jak las

ks. Adam Boniecki

publikacja 26.11.2019 05:30

Odnowa będzie polegała na tym, że cicho jak las wyrośnie nowe pokolenie świętych księży, świętych zakonników i zakonnic, świętych biskupów i świętych ludzi świeckich. Bo – jak kiedyś zauważył kard. Ratzinger – historia Kościoła to historia świętych.

Kościół jak las

Coraz częściej pytają mnie, co będzie z Kościołem. Nie tylko w związku ze wspomnianym już filmem „Tylko nie mów nikomu”, ale w związku z frekwencją na niedzielnych Mszach św., z polaryzacją opinii w Kościele i ewidentnym, jak się wydaje, podziałem w samym Episkopacie, z atakami na księży i coraz bardziej rozpowszechnianym obrazem Kościoła, jakby tylko i zawsze zajmował się szerzeniem zła oraz ukrywaniem go przez stulecia aż do ujawnienia dzisiaj. Nie jestem jasnowidzem, nie wiem, jaka będzie przyszłość, ale jestem spokojny, bo „wierzę w Ducha Świętego” oraz „jeden święty, powszechny i apostolski Kościół”, co podczas niedzielnej Mszy św. wszyscy wyznajemy. Nie oznacza to wiary we wszystkie ziemskie kościelne instytucje ani w duchowny personel Kościoła, chociaż wyznam, że w życiu spotkałem bardzo dużo wspaniałych księży, którym wiele zawdzięczam.

Ze smutkiem słucham tych, którzy twierdzą, że do tego, aby żyć wiarą, nie potrzebują Kościoła. Kościół dla mnie jest spełnieniem obietnicy Jezusa: „jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”. Właśnie Kościół: sakramenty, Słowo Boże i wspólnota zgromadzona w imię Jezusa jest miejscem, gdzie zawsze i na pewno mogę się z Nim spotkać. Oczywiście, Bóg „tchnie kędy chce”, więc spotkać Go można wszędzie, lecz w Kościele mam pewność, że to On, a nie siła autosugestii, projekcji własnych oczekiwań czy po prostu własnej lub cudzej, mało obiektywnej wyobraźni.

Kościół jak las

Być może nastawienie „Kościół nie jest mi potrzebny” zaczyna się już od traktowania Kościoła z pozycji klienta, jako instytucji świadczącej usługi dla ludności. Klient korzysta z usług, jest lub nie jest zadowolony z obsługi. Ocenia, płaci, ale jest tu tylko klientem z zewnątrz, nie kimś odpowiedzialnym, więc kiedy poziom usług uzna za niezadowalający, szuka lepszego dostawcy. Relacja klient–instytucja świadcząca usługi może, zwłaszcza w wielkich miastach, być pokusą. Żaden proboszcz nie łudzi się, że wszyscy parafianie wstąpią do neokatechumenatu czy czegoś w tym rodzaju, świeckim zaś jest wygodnie złożyć całą troskę o Kościół na barki księży. Korzystają z usług Kościoła, wspierając go materialnie, i niekoniecznie są zainteresowani własnym dążeniem do świętości.

Ale czy na pewno Kościół ma składać się tylko z ludzi głęboko religijnie zaangażowanych? Iluż uczęszczających w niedzielę do kościoła na co dzień żyje niezupełnie w zgodzie z Ewangelią? Czy powinni być skreśleni? Marzenie o „Kościele doskonałych” nigdy nie zostało w Kościele zaakceptowane. Czy byłby to prawdziwy Kościół, skoro Jezus siadał do stołu z grzesznikami?

Ujawnione dziś zło rzuciło ponury cień na Kościół, podważyło jego wiarygodność. Ojciec Jacek Salij pociesza nas chińskim przysłowiem, że jedno upadające drzewo robi więcej huku w lesie niż to, że cały las rośnie. W Kościele jest mnóstwo dobra – pisze o. Jacek – jednak zło jest o wiele bardziej zauważane, bo gdzie jak gdzie, ale w Kościele wielkie zło naprawdę nie powinno się zdarzać. Papież Franciszek przemawiając do duchownych w Skopje powiedział za św. Teresą Benedyktą od Krzyża, że „decydujące wydarzenia w dziejach świata były zasadniczo spowodowane przez dusze, o których książki historyczne nic nie mówią”. I dodał: „Reforma wspólnoty kościelnej zaczyna się od świętych, a następnie ogarnia cały świat”.

Rzeczywiście, w przeszłości inspiratorami wielkich reform Kościoła byli święci. Wierzę, że tak będzie i w obecnej godzinie kryzysu zaufania do Kościoła. Odnowa będzie polegała na tym, że cicho jak las wyrośnie nowe pokolenie świętych księży, świętych zakonników i zakonnic, świętych biskupów i świętych ludzi świeckich. Bo – jak kiedyś zauważył kard. Ratzinger – historia Kościoła to nie historia urzędów i instytucji, ale historia świętych.

Jestem przekonany – i niech mi to nie będzie poczytane za klerykalizm – że o reformie Kościoła przede wszystkim zadecyduje obecność świętych księży. Po to zostali wymyśleni, żeby byli święci.

Po co są biskupi?

Widywaliśmy go, jak w czarnej sutannie, kurtce i berecie szedł Sławkowską, św. Jana albo Plantami. Znaliśmy go wszyscy, nawet grający na organkach dziadek w pobliżu Rynku i bezdomni. Kiedy odwiedzał szpital, długo zatrzymywał się przy chorych. Sam pacjent, usługiwał towarzyszom niedoli. Miał poczucie humoru i dystans do siebie. Pisał listy pasterskie krótkie i treściwe. Czasem, gdy zatapiał się w modlitwie, po policzkach płynęły mu łzy. Do wiernych zgromadzonych na Błoniach wysłał z Rzymu esemesa na znak, że jest z nimi. Kardynał Franciszek Macharski.

Można było przyjść bez zapowiedzi, poczekać i być przyjętym. Organizował u siebie spotkania historyków, filozofów, znawców literatury, duszpasterzy, studentów. Odwiedzał nasze redakcje. Inicjował dyskusję, każdego słuchał z uwagą. Pamiętał ludzi i sprawy. Wizytacje parafii trwały czasem kilka tygodni z przerwami. Odwiedzał chorych w ich domach, spotykał się z ludźmi, rozmawiał. Poszedł do synagogi czynnej na terenie odwiedzanej parafii, zatrzymał się przy wejściu, niezauważony przez obecnych. Oddawał swoją profesorską pensję na potrzebujących studentów. Jako biskup rozdawał pieniądze, które mu dawano. W czasie rekolekcji akademickich spowiadał jak inni księża. Arcybiskup Karol Wojtyła.

Nigdy nie miał kapelana ani osobistego sekretarza. Sam odbiera telefony. Arcybiskup Alfons Nossol.

Jeśli w dzień nie może odebrać, wieczorem oddzwania. Po objęciu diecezji odwiedził, prywatnie, wszystkich księży. Każdy z nich zna jego numer. Kardynał Kazimierz Nycz.

Jego biuro przypominało kancelarię parafialną: proste biurko, szafa na dokumenty, kilka krzeseł. Żadnych ozdób, foteli, dzieł sztuki. Dawny biskup białostocki Edward Kisiel.

Na wizytację przyjeżdżał autobusem. Spędzał dzień lub dwa w parafii, sprawdzał stan duszpasterstwa i instalacje elektryczne. Julian Wojtkowski, emerytowany biskup pomocniczy diecezji warmińskiej.

Żeby odpowiedzieć tym, którzy pytają: „po co nam biskupi?”, chciałem uświadomić, że biskup to człowiek. Po blisko 60 latach bycia księdzem mógłbym ten wątek ciągnąć długo. Ale biskupi to ludzie bardziej wyeksponowani niż inni. Są różni. Jedni tak bardzo czują się ojcami, że nawet do najstarszych księży mówią po imieniu (kard. Nycz), inni czują się bardziej sługami i nawet do najmłodszych mówią „proszę księdza” (abp Wojtyła). Są tacy, co dbają o prestiż urzędu w dawnym stylu: pałace, szaty, tytuły, świta, majestat – i są tacy jak bp Wojtkowski. Dla jednych jest istotne, że zostali „wyniesieni do godności” – są zafascynowani władzą, dawnych kolegów proszą, by się już do nich nie zwracali po imieniu. Dla innych biskupstwo to lekcja pokory. Przechodzą na „ty” z niżej stojącymi w hierarchii i wsłuchują się w głos wiernych.

Więc po co są biskupi? W Kościele biskupi są od czasów apostolskich. Księża prości zjawili się później, powołani im do pomocy. Dlatego zawsze czytam listy pasterskie, czy mi się podobają, czy nie. Biskup jest pierwszym nauczycielem wiary, ja tylko jego pomocnikiem.

Nawet najwznioślejsza idea wymaga struktur. Na kształt tych kościelnych wpływały warunki historyczne, a na funkcjonowanie – kultura tych, którzy je tworzyli. Biskupów stworzono dla ochrony jedności wiary. Zawsze ostrzegali wierzących przed fałszywą w ich przekonaniu interpretacją Pisma i innymi błędami. Niestety, czasem tych, których uznawali za błądzących – zwalczali. Obawiali się zarażenia wiernych herezją. Biskupi mają być świadkami wiary, nadziei i miłości, pasterzami wskazującymi drogę do Boga. Na której kościelna dyscyplina ma być ochronną barierą.

Św. Augustyn powiedział: „Choć się lękam tego, kim jestem dla was, pociesza mnie to, kim jestem z wami. Dla was jestem biskupem, z wami jestem chrześcijaninem (...). To pierwsze miano jest zagrożeniem, drugie wybawieniem” (Mowy 340, 1).