Trzymam Boga za rękę

publikacja 19.10.2003 03:36

- powiedziała o swoim życiu Matka Teresa w jednym z wywiadów kilka miesięcy przed śmiercią. Wyznała, że to codzienne, proste wypełnianie życzenia, które jako młoda dziewczyna otrzymała od swojej mamy.

Trzymam Boga za rękę Henryk Przondziono /Foto Gość Matka Teresa z dzieckiem. Zdjęcie pochodzi z Muzeum Matki Teresy w Skopje.

Przeczytaj również:

Nikt nie wątpił w jej zjednoczenie z Bogiem: już za życia uważano ją za świętą. Każdy, kto spojrzał jej w oczy, dotknął jej rąk, odchodził wewnętrznie poruszony. Zgodnie z Ewangelią, świeciła przed ludźmi światłem dobrych uczynków. Znał ją cały świat. Ludzie różnych religii prosili ją o błogosławieństwo. W pogodnym obliczu Matki Teresy nie znajdowano śladów cierpień, o których wspominała swojemu kierownikowi duchowemu. Trudno uwierzyć, że przez długie lata pogrążona była w ciemności duchowej, tak jak wielu wielkich świętych. Już na łożu śmierci została poddana modlitwom o uwolnienie od ataków złego ducha. Jeden z braci misjonarzy miłości, zgromadzenia powołanego przez Matkę Teresę, wyznał, że często zastanawiał się, ile kosztowało Matkę to, że Bóg uczynił w jej sercu miejsce dla nas wszystkich...

Jej pogrzeb przed sześcioma laty w Kalkucie (1997) zgromadził właśnie wszystkich: królów, prezydentów, bogaczy i nędzarzy. Podobnie będzie w Rzymie 19 października, choć mieszkańcy slumsów nie będą tym razem większością. Po uroczystej beatyfikacji na Placu św. Piotra, od 20 do 22 października relikwie nowej błogosławionej (tekst archiwalny - przyp. red.) będą wystawione do publicznego kultu w Bazylice św. Jana na Lateranie. Zaraz po śmierci Matki w 1997 r. relikwiami o mało nie zostały: wiadro do obmywania chorych, siennik, białe sari i modlitewnik - całe ziemskie bogactwo pierwszej misjonarki miłości.

Powołaniem zakonu jest miłość

Matka Teresa była zakonnicą od 1928 roku i uczyła hinduskie dziewczynki geografii i historii. Bardzo przeżywała codzienny widok umierających na ulicach. „Nie można już znaleźć gorszej nędzy” - pisała w korespondencji do katolickiego pisma w rodzinnym mieście Skopje, w ówczesnej Serbii. Bóg odpowiedział na jej cierpienie 10 września 1946 r. Wówczas to w zatłoczonym pociągu do Darjeeling otrzymała „powołanie w powołaniu”, czyli wezwanie do służby nędzarzom. Założone przez nią nowe Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości okazało się bardzo potrzebne światu.

Siostry miały żyć jak ludzie, którym służyły: jeść, spać i mieszkać tak jak oni. Dlatego w domach sióstr nie było żadnych wygód. Misjonarki nie miały dywanów ani wykładzin, nie używały pralek, siadywały przeważnie na podłodze, a sienniki na łóżkach przykrywały wypranymi workami po pszenicy. Ich zadaniem nie było zwalczanie biedy poprzez pomoc socjalną czy medyczną, lecz dawanie miłości wszystkim odrzuconym i niekochanym: nędzarzom, alkoholikom, prostytutkom, dzieciom ulicy, trędowatym. Matka Teresa pragnęła, by każdy człowiek został obdarzony miłością i współczuciem, zanim jeszcze dostanie jedzenie i leki. Bardzo tego pilnowała, co narażało ją na krytyki, nawet ze strony życzliwych ludzi. Wiedziała jednak co robi: od początku nie zamierzała zakładać szpitali, przeczuwając, że siostry zajęte robieniem zastrzyków i prześwietleń, przestałyby przyjmować umierających z ulicy. Miłość do wszystkich ze względu na Jezusa miała cechować każdą misjonarkę. Matka Teresa sama dawała przykład: będąc już w średnim wieku i „u szczytu sławy”, jak inne siostry szorowała podłogi i myła ropiejące ciała.

Swoje siostry mierzyła własną miarą - była wymagającą, ale kochającą matką. Potrafiła zganić młode siostry, pisząc: „W wielu naszych wspólnotach powodujecie, moje siostry, wiele zmartwień i bólu. Gdybyście były w domu czy w świecie, nie śmiałybyście postępować w ten sposób. Byłybyście ostrożne z obawy, że stracicie pracę albo - gdybyście miały nadzieję na zamążpójście - że nikt nie zechce się z wami ożenić. Ledwie złożyłyście śluby, a już zwróciłyście uwagę na swoje zdrowie: »Nie mogę jeść«, »Nie mogę pracować«, »Nie mogę chodzić«, »Boli mnie w krzyżu« - oto najczęstsze dolegliwości naszych młodych sióstr. Niektóre z was robią tak niewiele, że gdyby miały otrzymać zapłatę, nie zarobiłyby nic. A ślubujecie bezinteresowną służbę, pełnioną całym sercem” (cyt. za Kathryn Spink, „Matka Teresa. Autoryzowana biografia”.)

Zgromadzenie miało coraz więcej powołań, ale też sporo rezygnowało - młode kobiety nie wytrzymywały surowych warunków życia i pracy. Z czasem Matka Teresa złagodziła niektóre punkty reguły, na przykład pozwoliła, by siostry, gdy będą w gościnie, mogły przyjąć większy poczęstunek niż tylko kubek wody.

Bardzo dbała o kontakt z każdym domem na świecie: kiedyś poprosiła rząd Indii, by mogła odpracowywać koszty podróży lotniczych w ramach obowiązków stewardesy i w ten sposób odwiedzać siostry bez wydawania pieniędzy przeznaczonych na pomoc ubogim.

O jej poczuciu humoru i autodystansie świadczą słowa wypowiedziane do jednego ze sławnych piosenkarzy, z którym spotkała się podczas konferencji, mającej pomóc głodującej Etiopii: „Nie potrafię robić tego, co pan robi, a pan nie umie robić tego, co robię ja. Dopóki jednak będzie to dla nas jasne, Bóg będzie miał nas w swojej opiece”.

Przesłanie dla Polski - przesłanie dla świata

Zgromadzenie z Indii szybko rozprzestrzeniało się po świecie - zaproszenia przychodziły zarówno z ubogich krajów Afryki, jak i bogatych rejonów Europy czy Ameryki Północnej. Wreszcie - na początku lat 80. - przyszło z Polski. Na bilet dla Matki złożyli się uczestnicy ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata - Maitri, ale zaproszenie wystosowali najwyżsi dostojnicy Kościoła. Matka Teresa po przyjeździe zatrzymała się w jednym z zakonów, ale mówiąc oględnie, marmurowe posadzki nie pasowały do jej stylu życia. Przeniosła się więc do Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża na Stare Miasto. Siostry pomogły jej znaleźć pierwszy dom dla misjonarek miłości (w Zaborowie pod Warszawą). Matka przyjeżdżała potem kilkakrotnie do Polski, otwierając kolejne domy i spotykając się z wiernymi. Lubiła rozdawać Cudowne Medaliki. Sama, gdy upatrzyła jakiś budynek na dom dla sióstr, po prostu wrzucała „za płot” medalik, a potem sprawy „jakoś się układały”.

W 1996 r., gdy w polskim Sejmie ważyły się losy tzw. ustawy antyaborcyjnej, Matka Teresa w dramatycznym apelu skierowanym do Polaków prosiła: „Moi drodzy Bracia i Siostry w Polsce! Jak wiecie, jestem w szpitalu - ale słysząc o zmianach prawa, jakie są rozważane w Polsce - czuję, że Bóg chce, abym zwróciła się do Was w imieniu nie narodzonych dzieci. Życie jest najpiękniejszym darem Boga. On stworzył nas do wielkich rzeczy - aby kochać i być kochanym. Bóg daje nam czas na ziemi, abyśmy poznali Jego Miłość, abyśmy doświadczyli Jego Miłości do głębi naszego istnienia. Abyśmy Go kochali, byśmy kochali naszych braci i siostry. Życie jest darem Boga. Darem, którym tylko Bóg może obdarzać. I Bóg w swojej pokorze dał mężczyźnie i kobiecie zdolność współpracy z Nim w przekazywaniu życia. Jakikolwiek był Jego zamiar, nie wolno nam niszczyć ani ingerować w ten piękny Boży dar. Dlaczego dzisiaj ludzie boją się małego dziecka? Ponieważ chcą mieć łatwiejsze, bardziej komfortowe, wygodniejsze życie? Więcej wolności? Bać się należy jedynie łamania Bożych praw, ponieważ Bóg w swojej nieskończonej i czułej miłości pragnie tylko naszego dobra, naszego szczęścia, naszej miłości. (...) Z całych sił starajmy się utrzymać jedność polskich rodzin. Wnośmy prawdziwy pokój w naszą rodzinę, otoczenie, miasto, kraj, w świat. Zaczynajmy od pełnego miłości pokochania małego dziecka już w łonie matki. Jak już wielokrotnie mówiłam w wielu miejscach, tym, co najbardziej niszczy pokój we współczesnym świecie, jest aborcja - ponieważ jeżeli matka może zabić własne dziecko, co może powstrzymać ciebie i mnie od zabijania się nawzajem? Najbezpieczniejszym miejscem na świecie powinno być łono matki, gdzie dziecko jest najsłabsze i najbardziej bezradne”.
Dla wielu środowisk te słowa to duAlicja Wysockachowy testament Matki Teresy, który pozostawiła Polakom. Ale przecież z takimi samymi apelami zwracała się do całego świata. W swoim pierwszym wielkim przemówieniu podczas wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla w 1979 r. mówiła królom, prezydentom, politykom: „Dziś największym zagrożeniem dla pokoju jest aborcja, ponieważ to wojna bezpośrednia, to zabójstwo, mord dokonany rękami matki”.

Przez całe życie Matka Teresa powtarzała swój apel: „Zwracam się do kobiet, które chciałyby przerwać ciążę, by wydały na świat swoje dziecko i dały je mnie”.

Na pytanie, skąd bierze się na świecie tyle nienawiści, prowadzącej do wojen i starć, Matka Teresa odpowiadała: „Ludzie zapomnieli, że zostali stworzeni, by się miłować, zapomnieli się modlić. Najgorszą katastrofą nie jest dla człowieka wojna czy trzęsienie ziemi, a życie bez Boga. Skoro Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone”.

 (wrzesień 2003)

Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości ma obecnie ponad 560 domów w 130 krajach, w których pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy 500 członków w 20 krajach. Siostry i bracia prowadzą umieralnie, schroniska dla bezdomnych i prostytutek, opiekują się chorymi na trąd i AIDS. Liczba placówek w bogatych krajach Europy i Ameryki dorównuje liczbie domów w krajach tzw. trzeciego świata. W Polsce siostry są od 1983 r.: w Zaborowie k. Warszawy prowadzą nowicjat, w Warszawie (opiekują się m.in. chorymi na AIDS), Chorzowie, Szczecinie.

Dziękujemy Indiom!

Rozmowa z Jackiem Wójcikiem, jednym z założycieli ruchu „Maitri”

 - Beatyfikacja Matki Teresy jest wydarzeniem oczekiwanym przez miliony ludzi w wielu krajach, oczywiście również w Indiach. Jednak zdarzają się zarzuty ze strony tamtejszej inteligencji, że beatyfikacja Matki Teresy i nominacja ojca Mariana Żelazka do Nagrody Nobla upowszechniają i utrwalają w świecie obraz Indii jako kraju nędzy i beznadziei.

- Kiedy 28 lat temu stałem przed Nirmal Hriday - Domem Miłosierdzia dla Umierających w Kalkucie - dziwiłem się, że siostry misjonarki wpuszczono do pomieszczeń integralnie związanych ze świątynią bogini Kali. Pierwotnie przeznaczone one były na odpoczynek dla pobożnych pielgrzymów, ale hinduiści oddali je katolickiej zakonnicy. I to nie dlatego, że zrezygnowali ze swojej wiary i świątyni. Obserwowałem, jak na dziedzińcu świątynnym składano ofiarę za ofiarą i jak dzieci w drodze do szkoły nawiedzały pobożnie to święte dla siebie miejsce. Próbowałem sobie bezskutecznie wyobrazić sytuację odwrotną, część katolickiego klasztoru oddanego jakimś dobrym ludziom o poglądach odległych od naszych, którzy chcieliby robić coś dobrego. Wielokrotnie mogłem się przekonać, że Hindusi potrafili rozszyfrować dobre intencje Matki Teresy i odpowiedzieć tym samym językiem. Kiedy w 1978 roku przedstawiciele naszego ruchu odwiedzili komunistycznego premiera Bengalu Zachodniego, Jyoti Basu, usłyszeli od niego: „Jej oddanie, współczucie i miłość dla ludzi zgnębionych przez życie zjednały jej podziw i szacunek, a jej praca stała się natchnieniem dla tysięcy w Indiach i za granicą”.

- Czy w Indiach chrześcijaństwo kojarzy się z Matką Teresą?

- Nie mam złudzeń co do tego, że hinduiści nie rozumieją chrześcijaństwa, tak jak byśmy sobie tego życzyli. Po okresie okupacji Indii przez chrześcijan trzeba będzie wielu pokoleń, żeby naprawić złe stulecia. Pierwszego kroku podobno dokonali jezuici, którzy pokazali, że chrześcijaństwo można kojarzyć z dobrym szkolnictwem. Matka Teresa natomiast, jak zauważył jeden z bliskich jej kapłanów, pokazała Indiom, że z chrześcijaństwem może kojarzyć się również miłosierdzie. Symbolicznie jej następczyni nosi hinduskie imię - Nirmala, czyli Miłosierna. Pierwszymi misjonarkami miłości zostawały hinduskie dziewczęta z bogatych, dobrych domów, które zdecydowały się pójść drogą Matki Teresy. Zrobiły to, kiedy była jeszcze nieznaną, samotną zakonnicą. Wśród pierwszych misjonarek miłości w Polsce też były Hinduski - siostry Mala i Placyda. Przyjechały z Indii do Polski, żeby nam przypomnieć smak słowa miłosierdzie - „nirmal”.

- Na jaki grunt padało ziarno miłości rzucane przez Matkę Teresę w Indiach?

- Matka Teresa stawiała wielokrotnie za wzór piękne postaci codziennego indyjskiego życia. Niektóre opisywane przez nią sytuacje miały siłę porównywalną z przypowieściami Jezusa. Opowiadała, jak przyniosła miskę ryżu do wielodzietnej rodziny hinduskiej, która od wielu dni cierpiała głód. Matka rodziny podzieliła ryż na pół i wyszła. Okazało się, że zaniosła ten ryż do wielodzietnej sąsiadki, muzułmanki, której dzieci też od dawna nic nie jadły. Matka Teresa nie poszła jednak po następną miskę ryżu, tylko, jak mówi, tego wieczoru pozostała z nimi. Dlaczego? Dla mnie odpowiedź jest jasna: została, żeby delektować się miłością tych ludzi. Spotkała ludzi, którzy rozumieli smak miłości. Wokół tej miski ryżu odprawiło się piękne ekumeniczne nabożeństwo, które zgromadziło w harmonii miłosierdzia przedstawicieli trzech różnych religii.

- Jak określiłby Pan związek Matki Teresy z Indiami?

- Tajemnicą miłości jest brak stawiania jakichkolwiek warunków przy jednoczesnym oczekiwaniu na wzajemność. Matka Teresa pragnęła tej wzajemności i nikt nie może powiedzieć, że jej miłość do Hindusów nie została przez nich odwzajemniona. Myślę, że Hindusi żegnali Matkę z takimi honorami i uczuciem nie ze względu na dolary, które do nich wpłynęły, tylko za to, że potrafiła okazać im szacunek i miłość. Matka Teresa nie była działaczem ekonomicznym ani nawet społecznym. Ona funkcjonowała w sferze ducha i przypominała wartość każdego życia i relacji między ludźmi. Miłość pozostaje ważna tak samo w biedzie, jak w dobrobycie. Być może niezwykłe życie Matki Teresy mogło rozegrać się w każdym innym kraju. Rozegrało się jednak w Indiach, dlatego dziękujemy Indiom. Za Darjeeling, gdzie zrodziło się niezwykłe powołanie Matki Teresy. Za Nirmal Hriday i za inne domy ofiarowane na jej dzieła. Dziękujemy za wszystkich ludzi Indii, którzy na setki sposobów odpowiadali ze zrozumieniem i pomnażali ten wyraźny znak Bożej miłości, jakim była Matka.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Maitri - Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata powstał w Polsce w 1976 r. jako owoc spotkania jego założyciela z pracą Sióstr Misjonarek Miłości w Kalkucie. Słowo „maitri” w sanskrycie, języku starożytnych Indii, znaczy „przyjaźń”. Charyzmatem ruchu jest praktyczna miłość do ludzi najbiedniejszych z biednych na całym świecie. Ruch działa w ok. 20 grupach w całym kraju, jest członkiem Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich. Najważniejsze akcje ruchu to m.in. „Adopcja serca” - pomoc w formie indywidualnego patronatu dla głodujących sierot w Afryce, „Nobel dla o. Żelazka” - wspieranie kandydatury polskiego misjonarza do Pokojowej Nagrody Nobla, kampania przeciw długom Trzeciego Świata.

Kalendarium życia Matki Teresy

  • 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) przychodzi na świat Agnes Gonxha - trzecie dziecko Albańczyków Drany i Nikoli Bojaxhiu; następnego dnia zostaje ochrzczona i właśnie datę chrztu Matka Teresa podaje później jako dzień urodzin.
  • 12 października 1928 r. wstępuje do zgromadzenia sióstr loretanek w Rathfarnham k. Dublina w Irlandii.
  • 1 grudnia 1928 r. odpływa do Indii, następnie rozpoczyna formację w zakonie oraz pracę nauczycielki w szkołach prowadzonych przez loretanki.
  • 25 maja 1931 r. składa śluby, przyjmując imię zakonne Maria Teresa od Dzieciątka Jezus.
  • 10 września 1946 r. w pociągu do Darjeeling otrzymuje od Boga wezwanie do służby najbiedniejszym z biednych; dzień ten obchodzony jest przez misjonarki miłości jako „Dzień Natchnienia”.
  • W styczniu 1947 r. zwraca się do arcybiskupa Kalkuty z prośbą o zgodę na opuszczenie zgromadzenia loretanek i służbę biednym w slumsach.
  • 12 kwietnia 1948 r. do jej prośby przychyla się Stolica Apostolska.
  • W grudniu 1948 r. po raz pierwszy idzie do Motijhil - dzielnicy slumsów.
  • W 1948 r. otrzymuje obywatelstwo Indii.
  • 28 lutego 1949 r. adaptuje na klasztor pomieszczenia przy Creek Lane w Kalkucie: towarzyszy jej kilka dziewcząt spośród dawnych uczennic, które chcą poświęcić się pracy ubogim.
  • 7 października 1950 r. Stolica Apostolska ogłasza dekret erygujący nowe stowarzyszenie znane później jako misjonarki miłości. 11 dziewcząt rozpoczyna formację w postulacie.
  • 12 kwietnia 1953 r. pierwsza grupa sióstr składa śluby zakonne w katedrze w Kalkucie, Matka Teresa składa śluby wieczyste.
  • 2 maja 1965 r. zgromadzenie zostaje oficjalnie ustanowione jako zgromadzenie na prawie papieskim, co pozwala na zakładanie placówek w całych Indiach i poza ich granicami.
  • W lipcu 1965 r. w Cocorote w Wenezueli Matka Teresa otwiera pierwszy zagraniczny dom misjonarek, a w 1968 r. także w Rzymie, Tanzanii i Australii.
  • 26 marca 1969 r. Paweł VI zatwierdza konstytucję Międzynarodowego Stowarzyszenia Współpracowników Matki Teresy - w latach 90. stowarzyszenie będzie liczyło kilkaset tysięcy członków na całym świecie.
  • W 1969 r. brytyjski dziennikarz Malcolm Muggeridge realizuje film dokumentalny o Matce Teresie pt. „Coś pięknego dla Boga”. Film, a potem książka o tym samym tytule rozsławiają działalność Matki Teresy na cały świat.
  • W 1976 r. w Nowym Jorku swoją placówkę otwiera kontemplacyjna gałąź misjonarek miłości - początkowa zwana siostrami Słowa.
  • W 1977 r. z inspiracji Matki Teresy powstają zgromadzenia męskie misjonarzy miłości (początkowo jako bracia Słowa) - gałąź czynna i kontemplacyjna.
  • 10 grudnia 1979 r. Matka Teresa otrzymuje Pokojową Nagrodę Nobla. Za swoją działalność odznaczona zostanie ponad 20 ważnymi międzynarodowymi nagrodami, m. in.: Klejnotem Indii, medalem Kongresu USA oraz honorowym obywatelstwem USA (była trzecią osobą w historii, która otrzymała to wyróżnienie), Honorowym Orderem Zasługi przyznanym przez królową Elżbietę II, doktoratem honoris causa Uniwersytetu w Cambridge i Międzynarodową Nagrodą Leninowską, przyznaną w ZSRR za „utrwalanie pokoju między narodami”.
  • W 1980 r. Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości ma już 158 placówek na całym świecie i 1187 sióstr, które złożyły śluby; 30 marca tego roku Matka Teresa otwiera dom w Berlinie Wschodnim w NRD.
  • W 1983 r. po raz pierwszy przyjeżdża do Polski, by otworzyć dom w Zaborowie pod Warszawą.
  • W 1984 r. powstaje Zgromadzenie Kapłańskie Ojców Misjonarzy Miłości (zwane na początku bractwem Corpus Christi).
  • 22 maja 1988 r. otwiera placówkę sióstr na terenie Watykanu.
  • 22 grudnia 1988 misjonarki miłości rozpoczynają działalność w Moskwie.
  • 11 kwietnia 1990 r. Papież Jan Paweł II przyjmuje rezygnację Matki Teresy (z powodów zdrowotnych) ze stanowiska przełożonej generalnej misjonarek miłości, mimo to zostaje ona wybrana na kolejną kadencję.
  • W styczniu 1997 r. Matka Teresa ustępuje ze stanowiska przełożonej generalnej; 13 marca na to stanowisko zostaje wybrana s. Nirmala - dotychczasowa przełożona kontemplacyjnej gałęzi zakonu.
  • 5 września 1997 r. Matka Teresa umiera w Kalkucie.
  • 26 czerwca 1999 r. rozpoczyna się proces beatyfikacyjny założycielki misjonarek miłości.


Oprac. na podstawie książki Kathryn Spink „Matka Teresa. Autoryzowana biografia”.

Zdarzyło się naprawdę

W Prem Dan, co znaczy „Dar Miłości”, posiadłości ofiarowanej Misjonarkom Miłości, w której mieszkało kilkuset ubogich ludzi, pracował pewien kierowca znany z szybkiej i niebezpiecznej jazdy. Pewnego wieczoru wiózł Matkę Teresę do Domu Generalnego. Jechał wyjątkowo szybko. W pewnym momencie Matka Teresa powiedziała do niego łagodnie: „Wiesz, ja wcale nie boję się spotkać z moim Stwórcą, ale zapamiętaj sobie, że jest tylko jedna Matka Teresa”.

Gdy siostry po raz pierwszy miały wyjechać poza Indie - do Wenezueli, niektóre z niepokojem pytały: „Jak damy sobie radę w nowym kraju bez znajomości języka i obyczajów?”. Matka powiedziała im: „Nie bójcie się, małej wiary, mówicie przecież językiem zrozumiałym dla wszystkich ludzi, językiem miłosierdzia”. Na pytanie: „Co zabrać ze sobą do nowego kraju?” - odpowiadała: „Serce i ręce”.

W czasie pewnej podróży samolotem pomiędzy Panamą i Waszyngtonem, gdzie miała się spotkać z prezydentem Reaganem, nagle wstała i poszła do toalety. Była najważniejszą osobistością na pokładzie, więc wszyscy ją obserwowali. Po kilku minutach wyszła i przeszła do drugiej toalety. Za chwilę poszła do toalet środkowych, a następnie do tych w tyle samolotu. Gdy w końcu wróciła, kilka osób popychało siostrę siedzącą obok, aby zapytała, co tam robiła. „Co robiłam? Egzorcyzmy” - odparła . Okazało się, że Matka wyczyściła wszystkie toalety jumbo jeta. Takie było jej przygotowanie do spotkania z prezydentem.

Na przejściu granicznym w Gazie (Palestyna) żołnierz zapytał, czy ma przy sobie jakąś broń. Odpowiedziała: „Oczywiście, mam przy sobie mój modlitewnik”.

Ktoś zapytał Matkę Teresę: „Co Matka zrobi, kiedy przestanie być Przełożoną Generalną?”. Odpowiedziała: „Jestem doskonała w czyszczeniu toalet i ścieków”.
Później uzupełniła: „Nie jest ważne, co robimy, ale ile miłości wkładamy w swoją pracę. Jeśli należę do Chrystusa i w tym momencie oczekuje On ode mnie czyszczenia toalet, zaopiekowania się cierpiącym na trąd czy też rozmowy z prezydentem Stanów Zjednoczonych - to wszystko jedno, ponieważ jestem tym, kim Bóg chce, bym była i robię to, co On chce. Należę do niego”.

Matka Teresa opowiadała, że kiedyś, jeszcze na początku jej pracy z ubogimi, zachorowała i w wysokiej gorączce zaczęła majaczyć. Wydawało się jej, że stanęła przed św. Piotrem, który powiedział do niej: „Wracaj. W Niebie nie ma slumsów!”. Matkę Teresę bardzo to rozgniewało i odpowiedziała: „Bardzo dobrze! W takim razie napełnię Niebo biedakami i będziecie tu mieć slumsy. A wtedy będziecie musieli mnie przyjąć”.

Za zgodą redakcji pisma Jezus żyje

Spotkaliśmy świętą

Naszej podróży do Kalkuty wszędzie towarzyszył tłum, bieda i brud. Zatłoczone pociągi, perony pełne żebraków, podróżnych i handlarzy sprawiały wrażenie jakby tutaj człowiek się nie Uczył, jakby liczył się tylko tłum. Przerażająca nędza znieczula i przyzwyczaja do widoku cierpiących, głodujących, kalekich.

Kalkuta jest pod tym względem szczególna. Na chodnikach najbogatszej z ulic, gdzie hałas trąbiących samochodów i ruch nie da się porównać z żadną z europejskich ulic, śpią całe rodziny. Przechodnie lawirują pomiędzy śpiącymi lub ich po prostu przekraczają. Pod namiotami z folii mieszkają dzieci, dorośli i starcy...

Kalkuta jest miastem poświęconym bogini zemsty - Kali. Dziś, tuż za ścianą Domu Czystego Serca, tzw. umieralni, znajduje się świątynia Kali, gdzie codziennie w ofierze składane są kozy, którym kapłan obcina głowy. Jeszcze w XIX wieku w Indiach istniała sekta, która uważała, że najlepszym sposobem oddawania czci Kali, jest podrzynanie ludziom gardeł...

W taki świat weszła Matka Teresy. Mówiła o sobie, że jest hinduską. Pokochała tych ludzi i poświęciła im całe swoje życie.

Przyjechaliśmy do Kalkuty w 1997 r. Były to ostatnie dni życia Matki Teresy, chociaż nic nie wskazywało na jej rychłą śmierć. W trakcie pobytu pisaliśmy na gorąco pamiętnik, w którym spisaliśmy m.in. nasze wrażenia ze spotkania z Matką.

„Dziwne i jednocześnie głęboko poruszające jest spotkać żywego Świętego. Wydawało się, że Matka Teresa powinna być drobna, krucha, prześwitująca i nieziemska. Bardziej z tamtego niż z tego świata. A tymczasem jest dość dobrze odżywiona, niegruba, duża staruszka, żelazna staruszka. Pomimo że nie jest już przełożoną nadal rządzi. Wyznacza czas skupienia, kończąc ciszę energicznym uderzeniem w poręcz fotela, rozpoczyna modlitwy, pierwsza otrzymuje Komunię Św. Przełożonej Siostry Nirmali nie widać.

Zawsze odjeżdżając po Mszy św. hinduskim gestem złożonych dłoni pozdrawia wolontariuszy i gości w kaplicy. Promieniuje swoją osobą na wszystkich i wszystko, jednocześnie widać w Niej silną wolę, samozaparcie, charakter.  Czyli świętość to nie świątobliwość. Święty może być cholerykiem, człowiekiem trudnym, ale musi być człowiekiem o niebywałej samodyscyplinie, z żelazną konsekwencją wypełniać zamysł Boży. Względem siebie musi być bezlitosnym dyktatorem, trochę bezdusznym i niepozostawiającym żadnej furtki dla własnych chęci, własnych planów. To jest to zaparcie się samego siebie i powtórne narodzenie się w Chrystusie.” Święty to nie fanatyk, który realizuje własne zamysły względem innych i siebie. Święty nigdy nie będzie narzucał czegoś innym, którzy tego nie chcą, tego surowego, drakońskiego reżimu, który stosuje względem siebie.

„Matka Teresa traktuje wszystkich jednakowo oferując wszystko co ma dane od Boga. Nawraca własnym przykładem. Nie intelektualizuje, tylko wypełnia najprostsze i najtrudniejsze przykazanie - miłuj Pana Boga swego całym sercem swoim i całą duszą, a bliźniego swego jak siebie samego. Może dlatego, pomimo jednej z najsurowszych reguł i najcięższej pracy w brudzie, smrodzie, wilgoci, jest tak wiele powołań do tego zgromadzenia, podczas gdy Kościół przechodzi jeden z najtrudniejszych okresów w swojej historii.

Cały czas nurtuje mnie pytanie: co będzie, gdy Matka Teresa odejdzie. Czy siostra Nirmala będzie potrafiła, czy podoła tak trudnemu zadaniu? Czy bez tego słońca, huraganu, żywiołu świętości siostry nadal będą miały dość siły i samozaparcia?

Siostry mówiły, że to Bóg przez nie działa, a one są jedynie narzędziami w Jego rękach, furtkami przez które wylewa się Jego łaska na świat. Jeżeli przyjmiemy takie porównanie, to Matka Teresa jest jakąś ogromną bramą, przez którą wali rzeka łaski. Podobna jest do żywiołu. Jeżeli tak Bóg może promieniować przez człowieka, to faktycznie chyba niemożliwe jest przeżycie spotkania z Nim twarzą w twarz. Teraz trochę bardziej zrozumiała jest reakcja Hioba, kiedy po spotkaniu Boga przestaje wytaczać kolejne argumenty i milknie. Jasne staje się, dlaczego Bóg objawiał się pod różnymi postaciami, a nie we własnej Osobie.”

Będąc lekarzami zostaliśmy skierowani do pracy w The House of Sick and Dying. Jest to pierwszy dom w starej świątyni Kali, a właściwie w domu pielgrzyma. Tam właśnie Matka Teresa rozpoczęła swoją działalność. O 5.00 pobudka, 5.30 wyjście z domu na 6.00 na Mszę Św. do Mothers House. Zawsze obecna jest Matka Teresa na wózku. Kaplica bez wiatraków (podstawowy sprzęt w klimacie tropikalnym), kamienna podłoga, na którą czasem wykłada się materiał. Do kaplicy wchodzi się bez butów. Siostry i wolontariusze przez większość modlitw albo klęczą, albo stoją, czasem siedzą. „Po Mszy Św. o 6.45 wszyscy schodzimy na śniadanie, czyli herbatę z mlekiem (b. słodką), suchy chleb (bądź okraszony olejem) i banany. Potem idziemy do pracy.

Stara świątynia Kali, bogini śmierci i wojny, zaraz obok nowa, targ, zwykły brud i smród. Bez oznakowań, tylko mało widoczna figurka Maryi i krzyż. Wejście na rogu. Kamienne podłogi. Wchodzi się do sali męskiej, 40 łóżek, ta sama liczba na sali żeńskiej. Bardziej chorzy leżą na podłodze, łóżka pokryte ceratą. Zdrowsi, na podwyższeniu, mają normalne prześcieradła. Pomiędzy salami podwyższenie, na którym stoją szafy z lekami i stoi służący w niedzielę za ołtarz. Obok następna sala -pralnia i kuchnia w jednym. Na początek modlitwa, później trzeba roznieść śniadanie na aluminiowych talerzach. Zwykle jajko, banan i dmuchany ryż. Chorzy jedzą rękoma, kubek wody do picia i później do umycia ręki. Niektórzy są karmieni. Potem mycie naczyń popiołem z proszkiem, oczywiście w zimnej wodzie, i płukanie (w kamiennym zlewie w podłodze, napełnionym wodą). Następnie mycie, pranie wszystkiego, oczywiście nogami - chodząc po rzeczach w podobnych zlewach w podłodze - i wyżymanie, rozwieszanie na piętrze. W tym czasie ktoś inny myje dokładnie łóżka. Potem opatrunki, rany na nogach - widać ścięgna, powięzi, kości, kłęby robaków, które ciężko oderwać, bo wżerają się w ciało gdzieś głęboko pod skórą.”

Tak mniej więcej wyglądała nasza praca. Na początku byliśmy dość sfrustrowani, chyba nawet bardziej niż inni. Chcieliśmy zaraz leczyć wszystkich chorych, a siostra Dolores - przełożona hospicjum już na początku powiedziała: „To nie jest szpital, to jest dom. My tu nie diagnozujemy pacjentów, my im pomagamy.” Podchodziły do tego z pewnym dystansem i spokojem. Wynikało to zapewne z faktu, że my przyjeżdżamy ze świata, gdzie możliwa i niezbędna jest diagnostyka, podczas gdy siostry takiej możliwości nie mają. Spędzając całe życie wśród tych chorych muszą zachowywać pewien dystans, dla własnego zdrowia psychicznego. Po jakimś czasie coraz bardziej widzieliśmy, że ten rytm pracy, zwyczaje, mają sens i że inaczej się nie da. Bardzo łatwo jest powiedzieć, że to czy tamto mogłoby być zrobione lepiej, szybciej, sprawniej. Tylko trudno to wykonać, trzeba oddać sprawiedliwość siostrom, bo nie reformatorzy pracują z tymi ludźmi, tylko one. I robią co mogą.

Odwiedziliśmy również leprozorium położone pod Kalkutą, prowadzone przez braci Misjonarzy Miłości. Braci jest kilkuset na świecie, tutaj tylko ośmiu. Noszą cywilne ubrania i na koszuli przypięty krzyż - taki jak siostry. Obowiązuje ich trochę „łagodniejsza” reguła, np. mogą odwiedzać rodzinę co 5, a nie co 10 lat! Leprozorium zbudowane przez trędowatych jest schludne, funkcjonalne i całkiem przytulne, niepodobne do umieralni. Trędowaci wyglądają dość normalnie, czasem brakuje im ręki lub nogi, czasem widać obandażowaną stopę, zniekształconą dłoń. Jest tu kilka sal opatrunkowych, sala operacyjna, gdzie operują miejscowi lekarze, po pracy w nocy lub wcześnie rano. Właśnie w leprozorium robione są sari, w które ubierają się Siostry. Chorzy produkują też buty, torby, plecaki, protezy, które potem próbują sprzedawać. Niektórzy mieszkają z rodzinami w małych chatach i uprawiają ziemię. Wydaje się, że ci ludzie znaleźli tutaj swój dom.

W Kalkucie pracowaliśmy ponad trzy tygodnie i przed powrotem do Polski pojechaliśmy odpocząć do Darjeling — dawnego kurortu angielskiego znanego z plantacji herbaty. Mieliśmy dokładnie wyliczone dni i pieniądze, kupione bilety na powrotny pociąg do Kalkuty i na samolot do Polski. W Darjeling odetchnęliśmy świeżym, górskim powietrzem. Gdy nadszedł niechciany dzień powrotu, zjechaliśmy kilkanaście kilometrów do miasta, skąd odchodził pociąg. Należy tu wyjaśnić, że na wagonach pociągów ekspresowych (jadących ok. 50 km/h) wywieszane są listy imienne pasażerów: ich imiona, nazwiska, płeć i wiek (?!). Na stacji, zmęczeni upałem (górskie powietrze pozostało ponad kilometr wyżej) szukamy swoich nazwisk na wywieszce i oczywiście ich nie znajdujemy. Gotowi kłócić się z bałaganiarskim personelem, biegniemy do konduktora, który spokojnie wyjaśnia nam, że przyjechaliśmy o dzień za wcześnie i że nasze bilety są na jutro!!! Najgorsze, że ma rację. Mając ten jeden dzień, jedziemy z powrotem do Kalkuty. Dzięki sprzedanym przewodnikom po Pakistanie starcza nam na opłacenie piętrowego łóżka w wieloosobowej sali w hotelu Armii Zbawienia.

Najdziwniejsze w tej przygodzie jest to, że nasza niezrozumiała pomyłka pozwoliła nam uczestniczyć w adoracji w środę wieczorem i spotkać jeszcze raz Matkę Teresę, otrzymać od Niej błogosławieństwo. W czwartek wylecieliśmy do Polski. W sobotę dowiedzieliśmy się, że Matka Teresa zmarła...

Anna i Łukasz Szumowscy. Za zgodą redakcji pisma Jezus żyje

Adwokaci diabła

Andrzej Macura

Szokująca prawda o Matce Teresie – tak jeden z wielkich internetowych portali reklamował artykuł „Zła święta”, który ukazał się w „Przekroju”. Autor twierdzi w nim, że życie bł. Matki Teresy „pełne jest zagadek dalekich od świętości”.

Dobro jest dobrem, a zło złem? To chyba jasne. Ale nie dla wszystkich. Prawdą jest, że życie bywa skomplikowane, a dobro ze złem się przeplata. Czasem jednak powtarza się historia Jezusa oskarżanego, że pomaga ludziom mocą Belzebuba (Mt 12, 22–23). Tam gdzie pojawia się wielkie dobro, pojawiają się i jego krytycy, próbujący je umniejszyć, ośmieszyć, a nawet ukazać jako zło. Prawdziwi adwokaci diabła. Taką rolę spełnia zamieszczony w „Przekroju” artykuł Marcina Fabjańskiego.

W tekście szokuje ogrom złej woli. Autor twierdzi, że niektóre fakty z życia Matki Teresy świadczą, że wcale nie była tak święta, szlachetna i dobra, jak ludziom się wydawało. Wystarczy jednak zastanowić się nad przytaczanymi argumentami, żeby zobaczyć, że jego oceny są głęboko niesprawiedliwe, wynikające ze stereotypów myślenia o świętości. Przy tym zupełnie nie do pogodzenia ze świadectwami tych, którzy Matkę Teresę znali.

Święta mało skuteczna

Założyciel Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszek Blachnicki, zauważył kiedyś, że w dzisiejszych czasach mocno zwraca się uwagę na wyczyn. Liczą się ci, którzy zajmują pierwsze miejsca. Ten typ myślenia widać także u Marcina Fabjańskiego, gdy przytacza opinię pewnej niemieckiej pisarki zarzucającej Matce Teresie, że są w Kalkucie instytucje, które, jej zdaniem, skuteczniej pomagają biednym. Problem w tym, że świętość mierzy się oddaniem Bogu, a nie skutecznością działania. Święty nie licytuje się z innymi, pytając publicznie „kto zrobił więcej?”. Nawet jeśli spojrzeć na Błogosławioną* przez pryzmat skuteczności działania, trzeba uczciwie stwierdzić, że zrobiła ona więcej niż inni dla uświadomienia bogatym, że trzeba dbać o biednych. Stała się rzeczniczką ubogich w świecie. Jej postawa wielu inspirowała, a to bardzo dużo.

Jak nieprzemyślane są tego rodzaju zarzuty wobec Matki Teresy świadczy historia, którą autor przytacza jako przykład skandalicznego zachowania Błogosławionej*. Przy kasie londyńskiego supermarketu Matka Teresa z koszykiem wypełnionym jedzeniem za 500 funtów nie ma czym zapłacić. Krzyczy (według Fabjańskiego wrzeszczy), że jedzenie ma wspomóc dzieło Boga, tak długo, aż jakiś bogaty człowiek płaci za nią. To – jego zdaniem – argument za brakiem świętości.

Co robią „zwyczajni pomagający,” gdy nie mają z czego wspomóc ubogich? Bezradnie rozkładają ręce. Matka Teresa zdobyła się na coś naprawdę wielkiego: na upokorzenie, wytykanie palcami i złośliwe zarzuty nierozumiejących prawdziwej wielkości oskarżycieli. Dla ubogich. Czy to mało?

W ogniu krytyki

Święci robią czasem rzeczy, które zwykłym śmiertelnikom nie mieszczą się w głowie. Matka Teresa awanturująca się w londyńskim sklepie to godna kontynuatorka św. Ignacego z Antiochii, gotowego drażnić lwy, jeśli te nie chciałyby go na arenie pożreć, czy św. Franciszka, który na oczach tłumu zdjął ubranie i zwrócił je swojemu skarżącemu się na niego biskupowi ojcu. Ale takie zachowanie nie mieści się „porządnym ludziom w głowie”.

Według krytyków, a są nimi głównie filmowiec o lewicowych poglądach, zwolennik aborcji, była zakonnica – misjonarka miłości i lekarz mający obsesję na punkcie rzekomych oszustw misjonarki z Kalkuty, Matka Teresa nie mogła być świętą, gdyż była fanatyczną przeciwniczką tego, co „postępowy świat” uważa za miarę postępowości: prawa do aborcji. Na dowód fanatyzmu Błogosławionej* autor artykułu przytacza historię gwałconych w 1971 r. w Bangladeszu przez pakistańskich żołnierzy kobiet, do których apelowała, aby nie usuwały ciąż. Tak jakby zabicie nienarodzonych dzieci mogło tym kobietom w czymkolwiek pomóc. Nie zauważa przy tym, że Matka Teresa zawsze wielką wagę przywiązywała do obrony praw najmłodszych.

Jak pisze w swojej książce „Błogosławiona* Matka Teresa. Życie w miłości” Elaine Murray Stone, bogatym Amerykanom potrafiła powiedzieć: „Jak to, ważniejsze są dla was samochody, telewizory, najnowsza moda? Dlaczego gotowi jesteście niszczyć ludzkie życie stworzone przez Boga na Jego obraz dlatego tylko, by bardziej rozkoszować się dobrami świata i uwolnić się od odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą życie w rodzinie?”. Nie były to tylko puste słowa. Matka Teresa w Kalkucie organizowała masowo porzucanym dzieciom opiekę. A gdy w Bejrucie jej sierociniec znalazł się podczas walk pod ostrzałem, nie oglądając się na bezradność miejscowych władz, na własnych rękach, bez cienia strachu, wynosiła je do karetek, które wywoziły je w bezpieczniejsze miejsce. Czy ktoś taki nie ma prawa apelować o uszanowanie życia nienarodzonych?

Niezrozumienie istoty świętości wyraża się także w innym obrazku, przytaczanym przez krytyków Matki Teresy. Cierpiącemu staremu człowiekowi Matka Teresa miała powiedzieć: „Cierpisz, a to oznacza, że Jezus cię całuje”, na co starzec miał odwarknąć: „Powiedz swojemu Jezusowi, żeby przestał mnie całować”. Postawa Błogosławionej* byłaby niezrozumiała, gdyby była lekarzem w świetnie wyposażonym szpitalu. Jeśli jednak miejscem zdarzenia był przytułek, dobre słowo mogło być jedynym środkiem, którym siostry dysponowały. Tego nie zrozumie człowiek przyzwyczajony do stosunkowo wysokiego standardu opieki medycznej, spychający na innych opiekę nad bliskim chorym. Intencja Matki Teresy jest jasna tylko dla tych, którzy przeżyli bezradność wobec czyjegoś cierpienia. Dlatego trudno się dziwić, że jej krytyków nie przekonuje nawet opinia prowadzących proces beatyfikacyjny. Ona nie może być świętą, a Watykan ma w jej beatyfikacji jakiś tajemny interes – sugeruje jeden z bohaterów artykułu Fabjańskiego.

Skarby Matki Teresy

Stawiane Matce Teresie zarzuty, że w jej przytułku chorym cieknie ślina z ust, że ktoś skopuje z siebie kołdrę, że karze się odejść tym, którzy mają się już nieco lepiej, by zrobić miejsce dla nowych, że w jej domu starców pensjonariusze mają puste oczy i nie chcą rozmawiać z dziennikarzami, nie są warte szerszego komentarza. Człowiek, który jeszcze nie zauważył, że niektóre choroby związane są z przykrymi zapachami, że chory nie zawsze panuje nad odruchami i że istnieje coś takiego, jak starcze otępienie, zapewne żyje w świecie, w którym chorobę i starość chowa się wstydliwie za bramami wyspecjalizowanych ośrodków, a liczą się młodość, sukces i pieniądze.

Te ostatnie mają dla krytyków Matki Teresy szczególne znaczenie. Bo przecież wokół pieniędzy kręci się świat. Uważają więc, że zebrane datki Misjonarki Miłości przeznaczają nie na biednych, ale na cele „polityczne i religijne, takie jak szkolenie misjonarzy i księży”. Oburzają się, że dane o finansach zgromadzenia nie są upubliczniane. Oskarżają, że handlowała dziećmi, oddając je do adopcji w krajach zachodnich (nie zauważając przy tym, że w Indiach trudno było znaleźć dla tych dzieci rodziców). Domagają się, by Matka Teresa oddała pieniądze otrzymane od darczyńcy, który okazał się finansowym oszustem. Tak jakby gromadziła te środki w jakimś skarbcu i nie przekazywała ich na potrzeby biednych. Gdyby żyła, mogłaby zrobić tylko to, co niegdyś podobno zrobił św. Wawrzyniec: na żądanie wydania skarbów Kościoła pokazał biednych, ułomnych i chromych. Ale już nie żyje. Zmarła – wbrew temu, co napisano w „Przekroju” – w swoim domu, wśród sióstr, a nie podłączona do najdroższej medycznej aparatury.

Spróbuj żyć jak ona

Ojciec Marian Żelazek, wiele lat pracujący w Indiach wśród trędowatych, wspominał w jednym z wywiadów swoje spotkanie z Matką Teresą. Stacja kolejowa, upał z czterdzieści parę stopni. Zobaczył grupę sióstr. Postanowił kupić im coca-colę. Odmówiły. Bo na dworcu było wielu biednych, którzy by jej nie dostali. A Matka Teresa nie chciała, by traktowano je lepiej niż biednych. Ona i jej siostry – jak napisała w swej książce „Teresa z Kalkuty. Ołówek w ręku Boga” Franca Zambonini – nie ograniczają się jedynie do wspomagania ubogich, ale żyją jak ubodzy i cierpią razem z ubogimi.

– To nie pomoc charytatywna, od której są inne instytucje. Matka Teresa i jej siostry na całym świecie żyją z najbiedniejszymi, co nie zawsze rozumieją pracujący z nimi wolontariusze – wspominają Anna i Łukasz Szumowscy, lekarze z Warszawy, którzy w ostatnich dniach życia Matki Teresy pracowali w umieralni, w pierwszym założonym przez nią domu. Bo aby zrozumieć ubogich, trzeba samemu poznać ubóstwo. I pozostać pokorną służebnicą Boga – jak mawiała Matka Teresa. Ołówkiem, który Bóg może wziąć do ręki, by pisać nim, aż trzeba będzie wziąć następny. To dla dzisiejszej mentalności chyba najbardziej rewolucyjne, a przez to najmniej rozumiane ze wskazań Matki Teresy.

*artykuł z Gościa Niedzielnego 30/2006

Anioł Ubogich

Szymon Babuchowski

- Jestem tylko narzędziem, ołówkiem, który pisze to, co chce Bóg – mówiła Matka Teresa z Kalkuty

Zakurzony pociąg stukał głośno, a ona jechała wciśnięta między biedaków, kaleków, ślepców i trędowatych. Miała leczyć płuca świeżym górskim powietrzem, tymczasem wkoło roznosił się cuchnący zapach brudu i potu. Nie czuła jednak odrazy, choć ten kontakt z cierpiącą ludzkością był dla niej wstrząsem. – Wtedy poczułam – mówiła po latach – że Bóg chce, bym była z biednymi. Zanim dotarła na miejsce, wiedziała już, że ma opuścić klasztor i wyjść na ulice Kalkuty, by żyć pośród najuboższych z ubogich.

Lekcje w stajni

Matka Teresa niechętnie opowiadała później o tamtym doświadczeniu w drodze do Darjeeling. Nazywała je jednak „powołaniem w powołaniu”. Bo pragnienie, by zostać zakonnicą, poczuła 24 lata wcześniej, jako 12-letnia dziewczynka. Urodziła się w 1910 roku w macedońskim Skopje, w rodzinie albańskiej. Naprawdę nazywała się Agnes Gonxha Bojaxhiu. Imię Marii Teresy od Małego Jezusa przyjęła w wieku 18 lat, kiedy to wstąpiła do zakonu sióstr loretanek w Irlandii.

W Indiach odbywała swój nowicjat. Myśl o tym, by pracować wśród biednych pojawiła się w jej głowie jeszcze w dzieciństwie, jednak na jej realizację musiała długo czekać. Najpierw przez kilkanaście lat uczyła geografii dziewczęta z bogatych domów, a nawet była dyrektorką elitarnej szkoły w Kalkucie. Równolegle prowadziła jednak zajęcia w szkole powszechnej pod wezwaniem jej świętej patronki. Lekcje odbywały się w pomieszczeniu przypominającym stajnię albo po prostu na podwórku. To wtedy po raz pierwszy zobaczyła, w jakich warunkach jedzą i śpią dzieci z najbiedniejszych rodzin. „Nie można już znaleźć gorszej nędzy” – zapisała w swoich notatkach. Ale odkryła też wówczas, jak wielką radość sprawia jej zwyczajny gest, jakim było położenie dłoni na każdej brudnej główce dziecka. A one zaczęły nazywać ją „Ma”, co znaczy tyle co „mama”.

Czy mogę już iść do slumsów?

– Pan Bóg o wszystko się zatroszczy – miała odpowiedzieć arcybiskupowi, który pytał, z czego będzie żyć i gdzie mieszkać. Nie od razu przyszła zgoda na opuszczenie zgromadzenia sióstr loretanek. Hierarcha zdecydował, że nie zatwierdzi jej prośby skierowanej do Rzymu wcześniej niż za rok. Ona jednak ponawiała swoją prośbę za pośrednictwem kierownika duchowego, ojca Van Exema. Po kilku miesiącach arcybiskup wyraził zgodę. Kiedy przyszedł dekret z Watykanu, pierwsze pytanie Błogosławionej* brzmiało: – Ojcze, czy mogę od razu iść do slumsów?

Na miejscowym bazarze kupiła trzy białe sari obrzeżone niebieskimi paskami. Była to najtańsza tkanina, jaką zdołała znaleźć, a błękit podobał jej się jako kolor maryjny. Ten ubiór stał się później wyróżnikiem założonego przez nią nowego zgromadzenia. Dziś około 4000 sióstr misjonarek Miłości posługuje najbiedniejszym z biednych, nie tylko w Indiach, ale na całym świecie. Zbierają z ulic bezdomnych, aby ich nakarmić, umyć i opatrzyć im rany. Prowadzą domy dla porzuconych dzieci i starają się o ich adopcję. Zajmują się trędowatymi, odwiedzają domy starców, szpitale i więzienia.

Pewien dziennikarz, widząc, jak Matka Teresa opatruje rozkładające się ciała trędowatych, odwrócił głowę i powiedział: – Ja bym tak nie mógł. – Ja też nie – uśmiechnęła się zakonnica. Często podkreślała, że to nie ona pomaga ubogim. – Jestem tylko narzędziem, ołówkiem, który pisze to, co chce Bóg – mówiła. Jej uważne wsłuchiwanie się w pragnienia Boga było owocem tamtego doświadczenia z pociągu do Darjeeling.

Kiedy jeszcze uczyła w szkole loretanek, prowadziła rekolekcje, których przewodnim motywem było wołanie ukrzyżowanego Chrystusa: „Pragnę!”. To słowo przyozdobi potem wszystkie kaplice Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości na całym świecie. Właśnie w słowo „Pragnę” i w ukrzyżowanego Jezusa wpatrują się siostry, rozpoczynając dzień o 4.30. Dopiero potem ruszają na ulicę.

Tak realizuje się cel zgromadzenia: „gasić nieskończone pragnienie miłości dusz, dręczące Jezusa Chrystusa na krzyżu”. Bóg pragnie przyciągnąć ludzkość do siebie, ale w tym wołaniu słychać również głos człowieka, który pragnie Boga. W głodnych, spragnionych i wyniszczonych chorobami ludziach misjonarki Miłości starają się dostrzegać Chrystusa.

– Nie zadowalajmy się samym ofiarowaniem darów pieniężnych – mówiła Matka Teresa. – Pieniądze nie wystarczą, można je zdobyć stosunkowo łatwo. Chciałabym, żeby więcej ludzi dawało swoje ręce do pracy i serca do kochania; żeby przyjmowali biednych w swoich domach, miastach i krajach i wychodzili im naprzeciw z miłością i współczuciem, dając tam, gdzie to najbardziej potrzebne i dzieląc z każdym radość kochania.

Bankietu nie było

– A teraz muszę się gdzieś schować – powiedziała zakłopotana, kiedy dom misjonarek w Kalkucie otoczyły tłumy dziennikarzy. Świat właśnie obiegła wieść, że Matce Teresie przyznano Pokojową Nagrodę Nobla. Uroczystość w Oslo w 1979 roku okazała się niezwykła pod każdym względem. Nie było okolicznościowego bankietu, bo został odwołany na prośbę Matki Teresy. Wolała, by te pieniądze trafiły do ludzi, którzy nie mają co jeść. Trzy tysiące funtów dodano więc do nagrody, wraz z trzydziestoma sześcioma tysiącami zebranymi przez norweską młodzież.

Laureatka przemawiała bez notatek, a swoje wystąpienie rozpoczęła od znaku krzyża. Wezwała też uczestników uroczystości do wspólnego odmówienia modlitwy świętego Franciszka. Tym sposobem wszyscy zebrani, niezależnie od wyznania, wymawiali słowa: „Panie, uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju, abym niósł miłość tam, gdzie panuje nienawiść”. – Tylko Matce mogło się to udać – stwierdził później ojciec Van Exem.

W swoim wystąpieniu Matka Teresa mówiła o uśmiechach, które widywała na twarzach umierających, o czteroletnim hinduskim chłopcu, który oddał kostkę cukru dla dzieci, którymi się opiekowała. Szczególnie mocno zabrzmiały jej słowa w obronie życia nienarodzonych, wypowiedziane w kraju, który dopiero co ułatwił swoim obywatelom dokonywanie aborcji, finansowanych przez państwo. – Aborcja jest największym niszczycielem pokoju – mówiła. – Bo przecież jeśli matka może zabić własne dziecko, czymże jest dla mnie zabić ciebie, a dla ciebie – zabić mnie?

Była znakiem sprzeciwu, dlatego spotykała się z licznymi atakami. Niektórzy nazywali ją „demagogiem i obskurantką wysługującą się ziemskiej władzy”, inni wskazywali słabe punkty jej służby, opisywali opiekę medyczną misjonarek Miłości jako chaotyczną i niedbałą. Te wszystkie głosy nie miały jednak większego znaczenia wobec ogromu miłości, jaki wniosła w życie najbiedniejszych. Najbardziej wdzięczni byli jej mieszkańcy Indii, którzy nazwali ją Aniołem Ubogich. Na beatyfikację czekała zaledwie sześć lat.

Światło w ciemności

Wśród ataków na Matkę Teresę najbardziej absurdalne wydają się te wywołane jej listami, opublikowanymi w książce „Come be my light” (Przyjdź, bądź moim światłem), która niedługo ujrzy światło dzienne. Błogosławiona* przyznaje się w tych listach do kryzysu wiary, przeżywanego od 1948 roku. Przez wiele lat nie odczuwała obecności Boga w swoim sercu, mówiła nawet: „Nie ma we mnie żadnej wiary, żadnej.

Żadnej miłości, żadnego celu. Mam w sobie ciszę i pustkę”. Amerykański teolog o. James Martin, komentując pisma Matki Teresy w tygodniku „Time”, tak ujmuje jej doświadczenia: „Wyobraź sobie, że kochasz kogoś z całego serca, bierzesz z nim ślub, a krótko potem twoja wybranka ma wylew, wpada w duchową śpiączkę. I już nigdy nie doświadczysz jej miłości. Troszczysz się o kogoś przez 50 lat, czasem poskarżysz się spowiednikowi, ale na najgłębszym, niedostępnym zmysłom poziomie wiesz, że twoja wybranka cię kocha, nawet jeśli o tym nie mówi, wiesz, że wszystko to, co robisz, ma sens. Matka Teresa wiedziała, że to, co robi, ma sens”.

W USA te listy stały się fundamentem antychrześcijańskiej kampanii. Mają one rzekomo demaskować Błogosławioną jako hochsztaplerkę. Tymczasem jej udziałem było mistyczne oczyszczenie, ciemna noc, jakiej doświadczali najwięksi święci! Treść listów nie stanowiła tajemnicy, wszystkie zostały przeanalizowane przez Kongregację ds. Świętych. Zdaniem kardynała Juliusa Herranza z Kongregacji, są one dowodem potęgi wiary, która pokonała słabość.

O „wewnętrznych ciemnościach” Matki Teresy mówił również Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej – Matka Teresa dzieliła z Ukrzyżowanym Jego bolesną mękę (…) W godzinach największych ciemności Matka Teresa chwytała się wytrwale modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Ta duchowa udręka prowadziła ją do coraz większego utożsamiania się z tymi, którym codziennie służyła, doświadczając cierpienia, a czasem wręcz odrzucenia (…) Oddajmy cześć tej drobnej kobiecie zakochanej w Bogu, tej pokornej zwiastunce Ewangelii i niestrudzonej dobrodziejce ludzkości.

*Wiele informacji zaczerpnąłem z książki Kathryn Spink „Matka Teresa. Autoryzowana biografia”, wydanej w 2001 roku przez Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”.

Święta od ciemności

ks. Tomasz Jaklewicz

Była światłem dla innych, ale sama żyła w ciemnościach. – W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tylko ból tęsknoty, ból bycia niechcianą – pisała. Ta noc trwała 50 lat.

Tylko nieliczni wiedzieli o walce wewnętrznej, którą toczyła. Opublikowana w tym roku w USA książka „Come be My light” (Pójdź, bądź Moim światłem) ukazuje zaskakujące szczegóły duchowych zmagań Matki Teresy z Kalkuty. Książka utkana jest z fragmentów najbardziej osobistych listów, które Matka Teresa pisała do swoich duchowych doradców. Większość z nich nie była dotąd publikowana. Zapiski albańskiej zakonnicy w białym sari, połączone z komentarzem jej duchowego powiernika, układają się w niezwykłą kronikę duszy. Największym sekretem Matki Teresy było bolesne doświadczenie opuszczenia przez Boga. Wielcy mistycy pisali o „ciemnej nocy duszy”. W jej przypadku trwała ona wyjątkowo długo – od chwili, kiedy weszła po raz pierwszy do slumsów Kalkuty, aż do śmieci.

Za towarzyszkę mam ciemność

Pierwsza wzmianka o „ciemnościach” pojawia się w liście z 1937 r. Matka Teresa ma wtedy 27 lat, jest od 9 lat u sióstr loretanek, pracuje w szkole dla dziewcząt w Kalkucie. Tuż przed ślubami wieczystymi pisze do spowiednika: „Niech ojciec nie myśli, że moje duchowe życie jest usłane różami – nie wiem, czy kiedykolwiek znalazłam choć jedną. Wręcz przeciwnie, o wiele częściej mam za towarzyszkę »ciemność«. I kiedy noc staje się tak gęsta, że wydaje mi się, że skończę w piekle, wtedy po prostu ofiaruję siebie Jezusowi”. Mimo tych trudności, młoda zakonnica podkreśla, że jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek. W kwietniu 1942 r. składa prywatny ślub, że da Bogu wszystko, o co tylko poprosi. „Nie odmówię Mu niczego” – przyrzeka. Chce „dać Mu coś bardzo pięknego”, „bez zastrzeżeń”.

Bóg poprosił o coś piękniejszego. 10 września 1946 r. w pociągu z Kalkuty do Darjeeling Matka Teresa przeżywa „powołanie w powołaniu”. „To było wezwanie, żeby porzucić loretanki, gdzie byłam bardzo szczęśliwa, i iść na ulicę, by służyć najbiedniejszym z biednych”. Kilkakrotnie słyszy wyraźny głos Jezusa: „Chodź, chodź, zabierz Mnie do mrocznych dziur, w których mieszkają ubodzy. Chodź, bądź Moim światłem”. Przynagla ją złożony ślub: „nie odmówię Mu niczego”. Dwa lata później biskup Kalkuty zatwierdza Zgromadzenie Misjonarek Miłosierdzia.

„Naszym celem jest zaspokoić pragnienie Jezusa na krzyżu” – tłumaczy Matka Teresa. „»Pragnę« – te słowa powiedział Jezus, kiedy był pozbawiony jakiejkolwiek pociechy, umierał w absolutnym ubóstwie, opuszczeniu, wzgardzie i złamany na duszy i ciele. Mówił o pragnieniu – nie wody, ale miłości, ofiary”. Ona sama doświadczyła wkrótce bolesnego udziału w „pragnieniu” Ukrzyżowanego.

Nie mam wiary

Jest 1959 r., mija 10 lat działania Sióstr Miłosierdzia. Matka Teresa w liście do spowiednika, o. Picachy, odsłania boleść swojej duszy: „Ciemność jest tak ciemna – a ja jestem samotna, niechciana, opuszczona. Samotność serca, które pragnie miłości, jest nie do wytrzymania. Gdzie jest moja wiara? Nawet głęboko we mnie nie ma nic prócz pustki i ciemności. Mój Boże, jak bolesny jest ten nieznany ból. Boli nieustannie. Nie mam wiary. Nie potrafię wykrztusić słów i myśli, które kłębią mi się w głowie i zadają ból niewypowiedzianej agonii. Tak wiele pytań bez odpowiedzi żyje we mnie. Boję się je odsłonić, boję się bluźnierstwa. Jeśli jest Bóg, niech mi przebaczy. (…) Kiedy próbuję wznieść moje myśli do nieba, pojawia się taka więzienna pustka, te myśli wracają jak ostre noże i ranią głęboko moją duszę.

Miłość – słowo, które nic nie mówi. Powiedziano, że Bóg mnie kocha, a tymczasem ciemność, chłód i pustka są tak wielkie, że moja dusza nic nie czuje. Zanim zaczęła się praca, była tak wielka jedność: miłość, wiara, zaufanie, modlitwa, ofiara. Czy popełniłam błąd, poddając się ślepo wezwaniu Najświętszego Serca?”.

Matka Teresa przyznaje, że jej uśmiech i pogoda ducha okazywane siostrom i ludziom, których spotyka, to „płaszcz, którym zasłania swą pustkę i nędzę”. Kończy swoją modlitwę-wyznanie: „Jeśli to przyniesie Ci chwałę, jeśli da Ci choć trochę radości, jeśli dusze zostaną przyprowadzone do Ciebie, jeśli moje cierpienia zaspokajają Twoje pragnienie, oto jestem Panie, z radością akceptuję wszystko do końca życia. Będę uśmiechać się do Twojej ukrytej twarzy – zawsze”.

Będę czekać na Ciebie całą wieczność

Tego samego roku na prośbę spowiednika ponownie pisze wyznanie w formie modlitwy do Jezusa. Powracają mocne, a nawet mocniejsze słowa: „W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tak wielki ból, ból tęsknoty, ból kogoś niechcianego. (…) Moja dusza nie jest już jedno z Tobą (Jezu). Moja praca nie daje radości, nic mnie w niej nie pociąga, nie ma w niej gorliwości”. Tak jak poprzednie wyznanie, tak i to kończy się poddaniem się woli Boga: „Jestem Twoja. Odciśnij na mojej duszy i życiu cierpienia swojego Serca. Nie zważaj na moje uczucia, nawet na mój ból. Jeżeli moje oddzielenie od Ciebie przyprowadzi innych do Ciebie, a w ich miłości i towarzystwie znajdziesz radość i przyjemność, jestem gotowa, Jezu, z całego swego serca cierpieć dalej to, co cierpię, nie tylko teraz, ale na wieki. (…) Jestem gotowa czekać na Ciebie całą wieczność”.

Osoby, które znały blisko Matkę Teresę, podkreślają, że nie była to osoba skłonna do popadania w zmienne nastroje czy depresje. Wręcz przeciwnie, najmocniejszą stroną jej osobowości była emocjonalna równowaga. Nigdy nie traciła ducha, ani w chwilach sukcesu, ani w chwilach niepowodzeń. A jednak za zasłoną jej uśmiechniętej twarzy skrywała się tajemnica kalwaryjskich ciemności i samotnej walki. We wszystkich prawie listach do duchowych powierników Matka Teresa powtarza, wręcz co parę linijek: pray for me (módl się za mnie). Czuje, że jest już na skraju wytrzymałości, że może w końcu powiedzieć Bogu „nie”. „Módl się za mnie, ojcze, abym nie odmówiła Bogu w tej godzinie, nie chcę tego, ale obawiam się, że mogę to zrobić” – wyznaje.

Zaczęłam kochać ciemności

W duchowej korespondencji Matki Teresy temat bolesnej nieobecności Boga pojawia się do końca jej życia, choć wyznania nie są już tak dramatyczne. Akcent przesuwa się w stronę zgody na taki stan. Matka Teresa pisze do jezuity, o. Neunera: „Po raz pierwszy od 11 lat zaczęłam kochać ciemności. Ponieważ wierzę teraz, że to jest część, bardzo, bardzo mała część Jezusowych ciemności i Jego cierpienia na ziemi. (…) Dzisiaj rzeczywiście poczułam głęboką radość, że choć Jezus już nie może przeżywać agonii, to chce jej na nowo doświadczać we mnie. Bardziej niż kiedykolwiek poddałam się Jemu. Tak – bardziej niż kiedykolwiek będę do Jego dyspozycji”.

Ciemności nie ustąpiły, ale w duszy Matki Teresy z biegiem lat pojawia się większy pokój. „Serdeczne »tak« dla Boga i wielki »uśmiech« dla wszystkich – wydaje mi się, że te dwa słowa są jedynymi, które pozwalają mi iść dalej” – pisze. „Cieszy mnie to, że nie mam nic, nawet obecności Boga. Żadnej modlitwy, żadnej miłości, żadnej wiary – nic, tylko nieustający ból tęsknoty za Bogiem”. To wewnętrzne ubóstwo Matka Teresa czyni swoją siłą. „Opuszczona” przez Boga, staje się jeszcze bliższa ubogim. Powtarza siostrom i światu, że to nie jest jej, ale Jego dzieło, że człowiek musi stać się pustym, by wypełniła się w nim Boża wola. „Cierpienie, ból, niepowodzenie to są pocałunki Jezusa, to znaki, że już jesteś tak blisko Jezusa na krzyżu, że może Cię pocałować” – mówi jednej z sióstr.

5 września 1997 r., około 20, stan zdrowia Matki Teresy pogarsza się. Dokładnie w tym momencie w Kalkucie jest awaria – nie ma prądu. Wysiadło także awaryjne zasilanie. Umiera w ciemnościach o godz. 21.30. Obiecała: „Jeśli kiedyś zostanę świętą – będę z pewnością świętą »od ciemności«. Będę wciąż nieobecna w niebie, aby zapalać światła tym, którzy są w ciemności na ziemi”.

Najbiedniejsza z biednych

O powodach powstania książki z prywatnymi pismami Matki Teresy i o tym, czym były jej ciemności, z o. Brianem Kolodiejchukiem, postulatorem procesu kanonizacyjnego i autorem opracowania i komentarza do książki, rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Matka Teresa nalegała, by zniszczyć listy opisujące jej duchowe ciemności. Czy ich publikowanie nie narusza jej woli?

O. Brian Kolodiejchuk: – Kierownicy duchowi Matki Teresy zachowali te dokumenty, ponieważ przewidywali, że będą one wielkim pożytkiem dla jej naśladowców, a nawet dla całego Kościoła. Jezuita o. Joseph Neuner, jeden ze spowiedników, który najbardziej pomógł jej w zrozumieniu wewnętrznych cierpień, tłumaczy: „Wbrew jej wyraźnemu żądaniu, by spalić te kartki po ich przeczytaniu, czułem, że muszę je zachować, ponieważ one odsłaniają ten aspekt jej życia, prawdziwą głębię powołania, której nikt nie zna. Te kartki odsłaniają moc, na której opiera się jej misja. To ważne, aby i siostry, i inni wiedzieli, że jej praca ma korzenie w zjednoczeniu z Jezusem, który umierając na krzyżu, czuje się opuszczony przez Ojca”. O. Neuner był przekonany, że doświadczenie Matki Teresy mówi nie tylko o jej własnej świętości, ale może też być pomocą dla innych.

I dlatego powstała ta książka?

– Najpierw o. Neuner opublikował artykuł o wewnętrznych ciemnościach Matki Teresy w „Review for Religious”. Następnie inny jezuita z Kalkuty o. Huart zamieścił kolejny tekst na ten temat w tym samym magazynie. Obaj jezuici w dobrej wierze posłużyli się cytatami z listów. Jednak mistyczny fenomen Mat-ki Teresy został powszechnie źle zrozumiany i fałszywie zinterpretowany. Materiał zaczął krążyć w Internecie i w innych publikacjach. Fałszywe przedstawianie sprawy zaczęło się utrwalać. Najlepszą rzeczą, jaką można było zrobić, to zaprezentować i wyjaśnić rzecz w pełnym kontekście życia i powołania Matki Teresy. I taki jest cel tej książki. To nie narusza w żaden sposób reputacji Matki Teresy, przeciwnie – odkrywa głębię jej wewnętrznego życia i jej wyjątkową relację z Bogiem. Ze względu na powstające nieporozumienia po pierwszych publikacjach i fakt, że był to element zakończonego procesu kanonizacyjnego, nie widziałem powodu, aby czekać i trzymać te listy w tajemnicy. To sprowokowałoby szukanie kolejnej sensacji. Tak więc, choć Matka Teresa chciała, by jej korespondencja została zniszczona, to jednak Misjonarki Miłości nie mogły spełnić tego życzenia. Te listy stały się już częścią historii, a książka przynosi wielu osobom wielki duchowy pożytek.

Z jakimi komentarzami spotkał się Ojciec po opublikowaniu książki?

– Są dwa typy reakcji. Pierwszy został sprowokowany przez pierwsze medialne sensacyjne doniesienia, które całkowicie błędnie interpretowały doświadczenie Matki Teresy. Ogłaszano, że utraciła wiarę albo że miała realne wątpliwości w wierze i dlatego była oszustką. Oczywiście większość dziennikarzy świeckich mediów nie zna podstaw chrześcijańskiej duchowości i nigdy nie słyszała o „ciemnej nocy” opisywanej przez św. Jana od Krzyża i innych mistyków. Pod wpływem tych sensacji niektórzy ludzie czuli się zagubieni (dopóki nie przeczytali książki). Niektórzy mieli za złe, że prywatne życie bł. Teresy zostało upublicznione. Drugi nurt reakcji to ludzie, którzy byli lepiej poinformowani i którzy bardzo pozytywnie zareagowali na książkę. Doświadczenie Matki Teresy dodało im odwagi i było inspirujące. Zobaczyli w niej kogoś do naśladowania i wystawiennika, na którego pomoc można liczyć.
Czy ten aspekt życia Matki Teresy był przedmiotem badań w czasie procesu?
– Tak, jak wspomniałem, to było dyskutowane. W „Positio”, czyli księdze opisującej życie Matki Teresy pod kątem jej świętości, znajduje się cały rozdział poświęcony temu tematowi. Same listy stanowią część akt przedstawionych już podczas diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego.

Czym były „ciemności” Matki Teresy?

– Ciemności Matki Teresy trzeba widzieć w kontekście całego jej życia i jej misji wobec najbiedniej-szych z biednych. Dzięki pomocy jezuity o. Josepha Neunera Matka Teresa sama to rozumiała jako „duchową stronę” swojej służby ubogim. Została powołana, by posługiwać najuboższym. Jej służba dotyczyła jednak nie tylko ich fizycznych cierpień, ale obejmowała również ich cierpienia wewnętrzne: poczucie opuszczenia przez Boga, samotność, odrzucenie, izolację, poczucie, że nikt ich nie kocha, nie troszczy się o nich. Matka Teresa często powtarzała, że największą nędzą jest być „niekochanym, niechcianym, pozbawionym opieki”. Ona sama doświadczyła tego nie w relacji z ludźmi, ale w odniesieniu do Tego, kto znaczył dla niej więcej niż życie – jej Boga. Na tym poziomie Matka Teresa odnalazła siebie jako kogoś, kto sam jest jednym z tych najbiedniejszych.

A co na ten temat mówią teologowie?

– Niektórzy teologowie widzą jej przeżycia jako bycie „duszą ofiarną” za innych, jako życie w duchu wynagrodzenia i ekspiacji. Na przykład o. Cantalamessa w doświadczeniu Matki Teresy dostrzega nie tyle jedność z najuboższymi, ale ekspiację za utratę wiary, tak powszechną w naszych czasach. W homilii na Niedzielę Palmową powiedział: „Przenieśmy się teraz na Kalwarię. »Jezus zawołał donośnym głosem: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?... A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha«. Zamierzam teraz powiedzieć bluźnierstwo, ale potem to wytłumaczę. Jezus na krzyżu stał się ateistą, kimś bez Boga. Są dwie formy ateizmu: aktywny lub dobrowolny ateizm tych, którzy odrzucają Boga, oraz bierny lub doświadczany ateizm tych, którzy są odrzuceni (lub czują się odrzuceni) przez Boga. W obu formach mieszczą się ci, którzy są »bez Boga«. Pierwszy rodzaj to ateizm obciążony ludzką winą, drugi jest ateizmem cierpienia i ekspiacji. Matka Teresa z Kalkuty, o której teraz wiele się dyskutuje po opublikowaniu jej pism, należy do tej drugiej kategorii”.

Czy we wnętrzu wiary może mieszkać noc, skoro „Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności” (1 J 1,5)?

– Kiedy przybliżamy się do silnego światła, to ono nas oślepia. Tym przykładem posługiwał się św. Jan od Krzyża, tłumacząc stan ludzi żyjących blisko Boga. A zatem nie możemy mówić, że Matka Teresa utraciła wiarę. To nie tak. Jej życie było życiem ekspiacji i całkowitej identyfikacji z tymi, którym służyła. Bóg obdarzył ją tym rodzajem wewnętrznego doświadczenia. Aby osoba mogła przeżywać swoje życie jako ekspiację, musi być kimś czystym i bliskim Bogu. Zwróćmy uwagę, że Matka Teresa rozróżniała, co jest jej odczuwaniem, a co rzeczywistością. Na przykład: „wiem, że to są tylko uczucia”, a „mój umysł i moje serce są stale z Nim”. Dzięki swoim wewnętrznym cierpieniom nabrała zdolności do niezwykłego współczucia dla cierpiących, a także do pomagania im w zbliżaniu się do Boga. Wielu ludzi czuło, że ona promieniuje Bożą obecnością. W jej obecności ludzie spontanicznie przybliżali się do Boga. Tak więc Matka Teresa zwiastowała obecność Tego, któremu wierzyła, choć sama tej obecności nie czuła. Jej pisma, w których najbardziej jasno mówi o swoim utrapieniu, są skierowane do Boga, mają formę modlitwy. Ludzie, którzy nie wierzą, nie modlą się.

Według św. Jana od Krzyża, „noc ciemna” kończy się etapem zjednoczenia z Bogiem. Matka Teresa nie doczekała tego momentu. Dlaczego?

– Święty Jan od Krzyża rozumiał „noc” jako przygotowanie do mistycznej unii z Chrystusem. Ale katolicka tradycja zna także przypadki mistyków, którzy doświadczali ciemnej nocy jako unii przeobrażającej. Wielki dominikański teolog Reginald Garrigou-Lagrange nazywa to nocą wynagrodzenia. Jedną z takich mistyczek była z pewnością św. Teresa z Lisieux. Ostatnie 18 miesięcy swojego krótkiego życia spędziła w całkowitej ciemności, atakowana przez straszne pokusy przeciw wierze i nadziei. Sama Teresa mówiła że „jadła ze stołu grzeszników” – to było życie ekspiacji za tych, którzy nie wierzą. Podobnie ciemności Matki Teresy, które pojawiły się po rozpoczęciu misji wśród ubogich, nie były ciemnością oczyszczającą. To była raczej ciemność wynagradzająca, ciemność solidarności z tymi, którzy cierpią w podobnych warunkach. Ci święci, którzy wchodzą w taką przeobrażającą jedność po oczyszczeniu przez ciemną noc zmysłów i ducha, nadal żyją w duchu wynagrodzenia i ekspiacji dla dobra swoich braci i sióstr.

Co dla Ojca osobiście jest najważniejsze w życiu Matki Teresy?

– Najbardziej uderza mnie to, że swoją intymną więź z Jezusem Matka Teresa podtrzymywała nawet w samym środku dobijających ją ciemności. Jej wiara i miłość były tak wielkie, że kroczyła w ciemności, bez żadnego pocieszenia, prowadzona światłem wiary. Żyła tylko z czystej wiary i miłości.

Kiedy można oczekiwać kanonizacji bł. Teresy z Kalkuty?

– Potrzebujemy cudu za wstawiennictwem Matki Teresy, aby została wyniesiona na ołtarze. Zapraszam Czytelników Waszego pisma, aby zwracali się o wstawiennictwo do bł. Matki Teresy w swoich codziennych potrzebach. W Bożym dobrym czasie cud przyjdzie!