Cierpiał z Jezusem i tak jak Jezus

Wiara.pl

publikacja 23.09.2003 04:28

Kościół zawsze podchodził z ostrożnością, a nawet nieufnością, do prywatnych objawień i innych nadprzyrodzonych zjawisk, których doświadczali późniejsi święci.

Cierpiał z Jezusem i tak jak Jezus Muzeum o. Pio, S.Giovanni Rotondo. Foto: Henryk Przondziono /Foto Gość Św. Pio z Pietrelciny

Proces beatyfikacyjny o. Pio - na przyśpieszenie którego nalegał sam Jan Paweł II, który poznał stygmatyka podczas wizyty w San Giovanni Rotondo w 1947 r., a jako biskup krakowski w 1962 r. prosił o. Pio o uzdrowienie z choroby nowotworowej Wandy Półtawskiej - rozpoczął się 20 marca 1983 r. Uroczystość beatyfikacyjna odbyła się 2 maja 1999 r. 16 czerwca 2002 r. o. Pio został ogłoszony świętym.

16 czerwca w Rzymie Papież Jan Paweł II kanonizował błogosławionego ojca Pio. Włosi czekali na ten dzień od 34 lat. Beatyfikacja w 1999 r. zgromadziła milionowe rzesze na Placu św. Piotra, przed Bazyliką św. Jana na Lateranie i w San Giovanni Rotondo. POdczas kanonizacji, aby nie zdezorganizować ruchu na rzymskich ulicach i dworcach, zdecydowano o otwarciu dla pielgrzymów stacji kolejowej w Watykanie. Czciciele ojca Pio przybyli z całego świata.

Nikt nie ma wątpliwości, że jest to najpopularniejszy święty na progu XXI wieku. Już za życia nazywany był świętym. Sprawiły to nadzwyczajne dary, jakie posiadał: uzdrawianie z ciężkich chorób, czytanie w myślach innych ludzi, bilokacja - czyli przebywanie w dwu miejscach jednocześnie, a nade wszystko stygmaty. Włoski kapucyn z San Giovanni Rotondo jest pierwszym kapłanem, który dostąpił łaski noszenia na swym ciele ran Chrystusa.

Przybicie do krzyża

Pierwsze oznaki stygmatyzacji ojca Pio wystąpiły niecały miesiąc po święceniach kapłańskich, które kapucyn przyjął 10 sierpnia 1910 r. Jednak na osiem lat zniknęły, pozostawiając jedynie ból. Stały się widzialne 20 września 1918 roku. Tego dnia ojciec Pio modlił się w zakonnym chórze. Gdy klęczał przed krucyfiksem, ogarnęła go senność i głęboki spokój „nie do opisania”. Wtedy ujrzał tajemniczą Osobę, którą po raz pierwszy zobaczył w tym samym miejscu 5 sierpnia tego samego roku. Tym razem jednak Postać miała przebite ręce i nogi oraz bok, które broczyły krwią. „Zdawało mi się, że umieram i byłbym umarł z pewnością, gdyby Pan nie podtrzymał mojego serca, które chciało wyskoczyć z piersi” - pisał do prowincjała o. Benedykta z San Marco in Lamis. Nie wahał się nazwać w liście tego, co go spotkało ukrzyżowaniem. Odwiedziny niezwykłej Osoby zakończyły się, a ojciec Pio zauważył, że jego ręce, nogi i bok zostały przebite i broczą krwią. „Czuję w sobie nieustanny szmer, przypominający szemranie niewielkiego wodospadu wyrzucającego stale krew” - zwierzył się prowincjałowi. Wedle świadectw lekarzy i współbraci, stygmatyk tracił dziennie jedną filiżankę krwi.

Ojciec prowincjał kazał sfotografować rany i przesłał zdjęcia do Watykanu, a następnie poprosił dr. Romanellego o ocenę sprawy z punktu widzenia medycyny. Lekarz w sprawozdaniu napisał: „Obrażenia widoczne na dłoniach pokryte są błoną czerwonobrązowej barwy bez punktu krwawiącego i opuchlizny. Brak również śladów zapalenia sąsiednich tkanek. Przekonany jestem, a wręcz pewny, iż nie są to rany powierzchniowe, gdyż przyciskając równocześnie dłoń kciukiem, zaś palcem wskazującym wierzch ręki, czuje się wyraźnie, iż w środku jest puste miejsce. Obrażenia stóp mają podobny charakter. W boku istnieje wyraźne nacięcie, równoległe do żeber, długie na siedem do ośmiu centymetrów”.

Podobne opinie co do nadprzyrodzonej natury ran wydali inni lekarze, ale wkrótce świat medyczny podzielił się w ocenie przyczyn powstania stygmatów. Ojca Pio oskarżono o autosugestię, histerię. Taką opinię wydał (choć nie na podstawie osobistych badań) m.in. sławny lekarz i psycholog ojciec Agostino Gemelli. Uważał on, że rany kapucyna z San Giovanni Rotondo mogą być wywołane autosugestią podobną do ideoplastii, czyli interakcji umysłu i materii.

Zjawisko niewytłumaczalne?

Czy można wywołać stygmaty, posługując się wyobraźnią albo hipnozą? - takie pytanie od wieków stawiają teolodzy i lekarze. Znane są przecież przypadki fałszerstw i mistyfikacji. Literatura medyczna podaje przykłady wywołania stygmatów przez hipnotyzera. Ciekawą teorię co do natury zjawiska stygmatyzacji podaje Ian Wilson - badacz Całunu Turyńskiego. Podaje on przykład Amerykanki Claretty Robinson, która podczas lekcji matematyki została „koronowana cierniem”. Krew spływała jej po twarzy, a ona uśmiechała się i rozmawiała. Okazało się, że dziewczyna przed lekcją czytała opis Męki Pańskiej. Stygmaty byłyby więc - zdaniem Wilsona - wywołane obrazami w wyobraźni, a więc ich źródło jest całkowicie naturalne. Ta teoria wyjaśnia również fakt, że rany na ciałach stygmatyków często były umiejscowione inaczej niż w ciele Chrystusa. „Taki układ stygmatów wskazywałby na ich »ikonograficzne« pochodzenie, to znaczy, że byłyby podobne nie tyle do ran Jezusa, co raczej do obrazu lub krzyża, przed którym dana osoba modliła się najczęściej. Tak było ze św. Gemmą Galgani - zranienia od biczowania na ciele były identyczne z tymi, które widniały na jej ulubionym krucyfiksie”.

Wierzyć albo nie

Kościół zawsze podchodził z ostrożnością, a nawet nieufnością, do prywatnych objawień i innych nadprzyrodzonych zjawisk, których doświadczali późniejsi święci. Podstawowym kryterium są tutaj słowa Jezusa z Ewangelii: „Po owocach poznacie ich”. Papież Benedykt XIV dawał wiernym następującą radę: „Objawienia, choć zatwierdzone, nie powinny i nie mogą spotykać się z naszą akceptacją jako dotyczące wiary katolickiej, lecz jedynie z ludzką wiarą, pozostającą w zgodzie z rozwagą, wedle której (...) objawienia są prawdopodobne i można w nie pobożnie uwierzyć”. A pewien amerykański autor książek o ojcu Pio dodaje: „Gdy Kościół potwierdza objawienia, oznacza to, że są one prawdopodobne, ale nie stuprocentowo pewne”.
Podobnie rzecz ma się ze stygmatami. To nie one są przyczyną kanonizacji. Decyduje heroiczność cnót, którą osiągnęli stygmatycy, ofiarowując swe cierpienia za nawrócenie grzeszników.

Jeśli wierzyć, to komu?

Stygmaty nie należą do istoty świętości i o niej nie świadczą, ale Kościół ze względu na upodobnienie stygmatyków do Chrystusa traktuje każdy przypadek z rozwagą i szacunkiem. Charakterystyczną cechą stygmatów, odróżniającą je od falsyfikacji na tle neurotycznym, jest to, że nie goją się, a mimo to nie ropieją. Nigdy też nie ulegają infekcjom, nie stwierdzono w nich rozkładu tkanki. Ich leczenie jest bezskuteczne. Często z ran wydziela się przyjemny zapach. Leksykon duchowości katolickiej podaje, iż francuski lekarz neurolog Antoni Imbert-Gourbeyre, zajmujący się stygmatami w końcu XIX wieku, doliczył się 321 autentycznych przypadków stygmatyzacji. W tej liczbie zdecydowaną większość (280) stanowią kobiety. Kościół kanonizował 62 osoby. Najbardziej znanymi stygmatykami, oprócz o. Pio, są: Luiza Lateau (+1883), św. Gemma Galgani (+1903), Teresa Higginson (+1905), Lucia Mangano (+1946), Teresa Neumann (+1962), Teresa Musco (+1976) oraz Marta Robin (+1981). Przy ocenie każdego przypadku stygmatyzacji warto pamiętać radę Karla Rahnera: „Stygmatyzacja jest wyrazem i fizycznym rezultatem miłości mistycznej Chrystusa i krzyża. Można odnosić się do niej z religijnym szacunkiem, o ile nie jest przedmiotem sensacyjnej reklamy”.

W duchowości, oprócz stygmatów fizycznych, mówi się o stygmatach duchowych, które są niewidzialne i polegają na dotkliwych bólach w częściach ciała, którym odpowiadają rany Jezusa. Łaskę duchowych stygmatów otrzymała m.in. św. Faustyna Kowalska.

Między śmiercią a zmartwychwstaniem

Przez 50 lat rany ojca Pio nigdy się nie zabliźniły, nie przestały krwawić i nie zakaziły się - bez względu na to, czy były posmarowane maścią, zakryte bandażem czy wełnianymi rękawiczkami i skarpetkami. Nie poddawały się leczeniu, tak jak rany po operacjach przepukliny i guza na szyi, które przeszedł o. Pio.

Wszelkie wątpliwości co do pochodzenia stygmatów włoskiego kapucyna rozwiał Jan Paweł II podczas beatyfikacji w 1999 r. mówiąc: „Jego ciało, naznaczone stygmatami, było świadectwem głębokiej więzi między śmiercią a zmartwychwstaniem”. A w przemówieniu podczas uroczystości dziękczynnych za beatyfikację (3 maja 1999 r.) podkreślił: „Drodzy bracia i siostry, świadectwo ojca Pio przypomina nam z mocą o istnieniu rzeczywistości nadprzyrodzonej, nie należy go jednak mylić z naiwną wiarą w cuda, bo tego wypaczenia ojciec Pio zawsze zdecydowanie się wystrzegał. Niech wzorują się na nim przede wszystkim kapłani i osoby konsekrowane”.

Alicja Wysocka

Kalendarium życia ojca Pio

  • 25 maja 1887 r. - w wiosce Pietrelcina w południowych Włoszech przychodzi na świat Francesco jako drugie dziecko Grazio i Giuseppe Forgione.
  • 6 stycznia 1903 r. - Francesco wstępuje do nowicjatu kapucynów w pobliskim Morcone.
  • 22 stycznia 1903 r. - po odprawieniu rekolekcji przyjmuje habit i imię zakonne brata Pio (Piusa) z Pietrelciny.
  • 22 stycznia 1904 r. - składa pierwsze śluby zakonne.
  • 27 stycznia 1907 r. - składa śluby wieczyste.
  • 10 sierpnia 1910 r. - przyjmuje święcenia kapłańskie w katedrze w Benevento.
  • 1911-1916 - ze względu na zły stan zdrowia zostaje wysłany na kurację do Pietrelciny.
  • 1915-1918 - kilkakrotnie, w czasie I wojny światowej, powoływany do służby wojskowej i zwalniany ze względu na zły stan zdrowia.
  • 28 lipca 1916 r. - przybywa do San Giovanni Rotondo.
  • 20 września 1918 r. - otrzymuje stygmaty w kościele Matki Bożej Łaskawej w San Giovanni Rotondo.
  • 9 czerwca 1931 r. - pismo wydane przez Święte Oficjum pozbawia o. Pio prawa do sprawowania wszystkich funkcji kapłańskich, z wyjątkiem odprawiania Mszy św., ale bez uczestnictwa innych osób.
  • 16 lipca 1933 r. - po licznych wizytacjach o. Pio otrzymał zezwolenie na spowiadanie i odprawianie Mszy św. w kościele.
  • 1947 r. - o. Pio inicjuje budowę szpitala - Domu Ulgi w Cierpieniu, którego otwarcie nastąpi w 1956 r.
  • 1950 r. - z inicjatywy o. Pio powstają pierwsze Grupy Modlitwy, które w 1968 r. Stolica Apostolska uznaje za zrzeszenia religijne.
  • 22 września 1968 r. - o. Pio odprawia ostatnią w życiu Mszę św.
  • 23 września 1968 r. - o godz. 2.30 rano o. Pio umiera. Tuż przed śmiercią goją się stygmaty.

Ojciec Pio o świętości

Ojciec Pio szukał świętości i dostrzegał, że często mu jej brakuje. Dlatego w listach do duchowych dzieci prosił: „Módl się do Niego, aby obdarzył mnie ową świętością życia, której mi brakuje”. 

Miał, jak każdy człowiek, swoje wady i grzechy. Jednym z nich była niecierpliwość, a nawet porywczość. Łatwo się unosił, choć potem szybko przepraszał. Jeden z kapucynów, który przyjaźnił się z o. Pio, sporządził listę uchybień, które zobaczył podczas wspólnej modlitwy braci w San Giovanni Rotondo.

Oto ona: niedbale przyklęka przed Najświętszym Sakramentem, rozmawia podczas czynności świętych, bębni palcami podczas medytacji, rzuca wzrokiem w kierunku wychodzących i wchodzących do chóru, zażywa tabaki, pije wino z widocznym zadowoleniem (czasami jednocześnie trzy kubki, bywało też, że wieczorami wypijał butelkę piwa - przyp. red.), bawi się brodą, a podczas nieszporów pięć razy ziewał.

Choć można oburzać się postawą współbrata, to jednak nie zmienia to faktu, że o. Pio oprócz tego, że był stygmatykiem, był również zwyczajnym człowiekiem. Wielu braci przyznaje, że gdyby nie jego stygmaty, nigdy nie pomyśleliby, że ten zakonnik jest szczególnie wybrany przez Boga.

Ojciec Pio we wspomnieniach

O stygmatach

Padre Pio nigdy o sobie nie opowiadał ani też nie skarżył się. Pewnego razu, gdy ktoś zapytał go, czy rany sprawiają mu ból, odparł: - A czy myślisz, że Pan zesłał mi je dla ozdoby?.

Podczas spowiedzi

Pewien kapucyn spowiadając się u ojca Pio wyznał: „Kiedy odmawiam brewiarz, czasami bełkoczę, mamroczę”, a następnie dodał: „Czasami źle mówię o swoich najbliższych współbraciach”. Ojciec Pio przerwał mu: „Wtedy oczywiście nie bełkoczesz?”.

Piechotą do nieba

Ojciec Pio jako kierownik duchowy często uspokajał penitentów, żalących się, że czynią małe postępy na drodze doskonalenia się: „Jedni jadą do raju pociągiem, inni furmanką, a jeszcze są i tacy, którzy idą zwyczajnie, na piechotę. I wiedz o tym, że właśnie ci ostatni mają najwięcej zasług i w sposób szczególny czczą Boga i zasłużą na chwałę w raju”.

Grupy Modlitwy Ojca Pio

„Grupy Modlitewne i Dom Ulgi w Cierpieniu: oto dwa znamienne dary, które pozostawił nam ojciec Pio. Zostały one założone, aby być w świecie jaśniejącymi pochodniami miłości” - mówił po beatyfikacji włoskiego stygmatyka Jan Paweł II.

Jego poprzednik Pius XII w czasie II wojny światowej zaapelował do katolików o modlitwę w intencji uratowania świata. „Zakasajmy rękawy. Jako pierwsi odpowiedzmy na apel Wikariusza Chrystusowego!” - powiedział ojciec Pio. Tak zrodziły się Grupy Modlitwy. Ich założyciel nakreślił następujący program duchowy: „Jeśli jesteście moimi dziećmi, módlcie się co wieczór w gronie rodzinnym. Odmawiajcie święty różaniec ku czci Madonny.

Raz na tydzień, a przynajmniej raz w miesiącu, gromadźcie się w kościele, odmawiajcie Różaniec, uczestniczcie pobożnie we Mszy św., słuchajcie i rozważajcie Słowo Boże i żyjcie Nim; wspólnie przystępujcie do Komunii św., adorujcie, jeśli to możliwe, choć przez godzinę Jezusa w Najświętszym Sakramencie”.

Grupy Modlitwy działają obecnie w 34 krajach świata, ogółem skupiają ok. pół miliona osób. Do największych z działających w Polsce należy grupa w Nowym Sączu, licząca prawie 3 tys. członków. Fenomenem jest również Internetowa Grupa Modlitwy (informację można znaleźć na stronach: www.kapucyni.ofm.pl), założona w 2000 r.

Grupy nie wymagają zapisywania się, nie mają specjalnych programów pracy, jedynie metodę przystosowaną do duchowej specyfiki danego kraju. Ich celem jest opasanie całego świata łańcuchem modlitwy oraz odnowienie życia chrześcijańskiego. Jedynym zobowiązaniem członków jest gromadzenie się, przynajmniej raz w miesiącu, na wspólnej modlitwie pod kierownictwem kapłana oraz zapraszanie do udziału w modlitwie przyjaciół i znajomych.

Cierpiał z Jezusem i tak jak Jezus   Archiwum GN o. Krzysztof Lewandowski, OFM Cap

Jeśli ktoś tak kocha...

Rozmowa z o. KRZYSZTOFEM LEWANDOWSKIM OFM Cap, dyrektorem duchowym Grupy Modlitwy o. Pio przy parafii Niepokalanego Serca NMP i św. Franciszka w Lublinie.

- W Polsce i na świecie rośnie zainteresowanie bł. ojcem Pio. W czym tkwi tajemnica popularności włoskiego kapucyna?

- Fenomen popularności o. Pio streszcza się w jego kapłańskiej posłudze, codziennie sprawowanej Eucharystii, służbie w konfesjonale i kierownictwie duchowym. Jeden z moich profesorów seminaryjnych powtarzał, iż kapłanowi do uświęcenia siebie i innych wystarczy godne sprawowanie sakramentów świętych. Rozumiem lepiej te słowa wykładowcy, kiedy patrzę na kapłaństwo o. Pio. Każdego dnia był on z ludźmi - nawet wówczas, kiedy nie mógł z wiernymi sprawować Eucharystii i spowiadać penitentów. Kochał ludzi, czego świadectwem są jego słowa: „Jestem całkowicie oddany każdemu człowiekowi. Każdy może powiedzieć: »Ojciec Pio jest mój«. Kocham moich synów duchowych na równi z moją duszą, a nawet jeszcze bardziej. Ponownie ich zrodziłem dla Pana Jezusa w bólu i miłości. Mogę zapomnieć o sobie samym, ale nie mogę zapomnieć o moich dzieciach”. Jeśli ktoś tak kocha, czy może być niepopularny?

- Istnieje wiele przekazów na temat osobowości o. Pio. Często fakty mieszają się z legendą czy pobożną interpretacją. Jak dotrzeć do „prawdziwego” o. Pio - jakie jest znaczenie jego listów do duchowych dzieci?

- Pytanie zawiera już poniekąd odpowiedź, gdzie szukać szczególnych znamion osobowości o. Pio. Ukazał się czterotomowy zbiór listów: „Korespondencja z kierownikami duchowymi”, przetłumaczony i opracowany przez o. Salezego Kafela i Bożenę Wińczyk-Sowę. Listy te stanowią źródło, od którego należałoby rozpocząć znajomość z o. Pio. Należy też wymienić publikację „Mistrz sumień. Wybór niepublikowanych listów zawierających porady duchowe”, której adresatką jest Józefina Morgera - jedna z pierwszych córek duchowych ojca Pio. Lektura listów wskazuje na głębię duchowego doświadczenia o. Pio, jego cierpień moralnych i fizycznych, pokus, niejasności, wątpliwości, gorące pragnienie poświęcenia się za grzeszników z miłości do Boga oraz bogactwo człowieczeństwa kapłana z San Giovanni Rotondo.

- Często ludzie doświadczają obecności świętego przez wyczuwanie specyficznego zapachu, który towarzyszył jego stygmatom. Czy Ojciec zna takie przypadki?

- Faktem jest, iż o. Pio emanował bardzo miłym zapachem róż lub fiołków, wydobywającym się z ran stygmatów, który przypominał ludziom oczekującym pomocy o obecności i duchowym wsparciu o. Pio. Na podstawie świadectw osób należących do naszej Grupy Modlitwy mogę potwierdzić, iż tego rodzaju zjawiska miały miejsce w doświadczeniu niektórych ludzi, którzy prosili o pomoc i wstawiennictwo o. Pio. Ważniejsze jednak od tego zjawiska są duchowe owoce i nadprzyrodzona opieka, których przykłady można by mnożyć.

- Jaka jest rola kapłana w Grupach Modlitwy? Czy Ojciec prowadzi kierownictwo duchowe członków grupy - na wzór ojca Pio?

- Statut Grup Modlitwy o. Pio nazywa kapłana asystującego grupie dyrektorem duchowym, którego mianuje biskup ordynariusz. Grupa Modlitwy wybiera spośród siebie kierownika - osobę świecką, dlatego rola kapłana polega przede wszystkim na trosce o formację duchową przez sprawowanie Eucharystii, prowadzenie adoracji, nabożeństw Słowa Bożego, dni skupienia, konferencji, pielgrzymek itp. Posługa moja obejmuje też konfesjonał, otwarty dla członków grupy. Czy jest to kierownictwo duchowe na wzór o. Pio? Daj Boże!

Zapomniana wartość

Pokorę - tak archaicznie brzmiące dziś słowo - ukochał skromny włoski zakonnik św. o. Pio.

Jego życie niczym cudownie fiołkami pachnący bukiet pokory naznaczone było nie tylko bólem stygmatów Chrystusowych, ale także bólem upokorzenia i krzywdy. Nic nie zostało mu oszczędzone. Trzeba być naprawdę wielkim człowiekiem, aby nie zachłysnąć się aplauzem tłumu, który raz wyśmiewał o. Pio podejrzewając go o bluźniercze pragnienie utożsamiania się z Jezusem, innym zaś razem fanatycznie szukał z nim kontaktu. Trzeba być człowiekiem niezwykłej wiary i pokory, aby nie zbuntować się, gdy w trosce o dobro Kościoła został odsunięty na długie 3 lata od sprawowania wszelkich funkcji kapłańskich z wyjątkiem odprawiania Mszy św.

Jak ogromna musiała być siła jego modlitwy skoro wszystko pokornie przyjmował. 3 lata bólu i upokorzenia naznaczone niewybrednymi atakami ze wszystkich stron przygotowały wspaniały tryumf Boga, modlitwy, pokory i miłości.

To takie ludzkie chcieć być kimś, zostać zauważonym pośród wielu, po prostu zaistnieć. Któż o tym nie marzy! Ale wbrew powszechnemu odczuciu to nie sukces wymaga odwagi, ale życie w pokorze, posłuszeństwie i zaprzeczeniu własnemu „ja”.

Rytm życia o. Pio wyznaczały: konfesjonał, klęcznik i ołtarz, gdzie uczył się upodobania w cichym i skromnym życiu, choć otaczający go tłum ludzi pragnął uczynić go gwiazdą. Jego słowa: „Jestem tylko bratem, który się modli” stały się najpełniejszą realizacją przykazania miłości, szczególnie wtedy, gdy przyszło mu zmierzyć się z mnóstwem anonimowych listów pełnych nieprawdopodobnych oszczerstw.

Warto więc zwrócić uwagę na tę szczególną postać choćby ze względu na jego jakże niepopularną i wyśmiewaną postawę pokory, często mylnie nazywanej niezaradnością, zwłaszcza dziś, w dobie nacisku na odniesienie spektakularnego sukcesu. A efekt znamy. Coraz więcej ludzi rozczarowanych i smutnych wokół nas. A może dobrze byłoby na nowo zauważyć służbę dla drugich i cichą pracę bez fanfar i rozgłosu.

Warto ciszej przejść przez życie doceniając wskazaną nam przez o. Pio wartość pokory i skromności wspomaganej wytrwałą modlitwą, która jest najskuteczniejszą bronią w przezwyciężaniu trudności i ataków świata, wobec których współczesny chrześcijanin staje się coraz częściej bezsilny.

ks. Piotr Szweda

Zapach świętości

Która z ran najbardziej Cię boli? Otarcie od krzyża na plecach. Młody ks. Karol Wojtyła usłyszał tę odpowiedź w czasie spowiedzi u Ojca Pio.

W starym kościele w San Giovanni Rotondo stoi konfesjonał, w którym spowiadał o. Pio. Wisiała na nim kartka: od godz. 2 do 5 się nie spowiada. Podobno charyzmatyczny kapucyn wyspowiadał ok. 2 mln ludzi. Nieraz odmawiał rozgrzeszenia. Zwłaszcza tym, którzy zaniedbywali niedzielną Mszę św. A jednak przed jego konfesjonałem zawsze stały długie kolejki. Ludzie zapisywali się do spowiedzi kilka tygodni wcześniej. Dr Wanda Półtawska, której wymodlił zdrowie, nazywa go męczennikiem konfesjonału. – Moja przyjaciółka czekała na spowiedź. W pewnym momencie o. Pio wyskoczył z konfesjonału, chwycił za kark jednego ze stojących w kolejce mężczyzn, zabrał go ze sobą i wyspowiadał. Kiedy mężczyzna wychodził z kościoła, osunął się na schodach i zmarł – opowiada dr Półtawska. O tym, jak wyglądały spowiedzi u Ojca Pio, krąży wiele opowieści. Mówią, że przypominał penitentom zatajone grzechy, a nawet wyrzucał z konfesjonału, gdy ktoś nie przygotował się do spowiedzi.

Teraz wszystko w porządku

Ołtarz i konfesjonał były dwoma biegunami życia o. Pio – powiedział Jan Paweł II, gdy zaraz po wyborze na papieża, w 1978 r., przyjechał do San Giovanni Rotondo. – Mam przed oczyma jego obecność, jego słowa. Widzę, jak odprawia Mszę św. przy bocznym ołtarzu, a następnie idzie spowiadać do konfesjonału – wspominał. Mszę o. Pio odprawiał o czwartej lub piątej rano. Liturgia trwała zazwyczaj dwie lub trzy godziny. W tym czasie w kościele panowała zupełna cisza. Kiedy wznosił ręce z hostią i kielichem, można było dostrzec zakrwawione bandaże. Wszyscy widzieli, że cierpi. Po jednej z takich Mszy o. Pio podszedł do dr Półtawskiej, pogłaskał ją po głowie i powiedział: Adesso va bene? (Teraz wszystko w porządku?) i uśmiechnął się. – To jest takie spojrzenie, którego się nie zapomina. Wtedy nabrałam pewności, że on miał jakiś wpływ na moje uzdrowienie – mówiła wiele lat później dr Półtawska. Do San Giovanni przybywali nie tylko katolicy, ale i ateiści, ciekawscy, niewierzący. Podczas Eucharystii sprawowanej przez o. Pio wielu z nich się nawracało.

Najpopularniejszy święty

Ojciec Pio jest najbardziej popularnym włoskim świętym. Do San Giovanni Rotondo pielgrzymuje co roku ponad 7 mln ludzi. Wizytę w sanktuarium zaczynają od zwiedzenia specjalnie przegotowanej trasy, która opowiada o życiu i powołaniu urodzonego 25 maja 1887 r. Francesco Forgione. Kończy się ona przy grobie Świętego. W gablotach można obejrzeć zakrwawione bandaże, rzeczy osobiste Świętego, naczynia liturgiczne używane przez niego w czasie Mszy św. Za szybą, na werandzie, z której o. Pio błogosławił pielgrzymów, wiernie odtworzono niewielką celę, w której żył i cierpiał. Proste łóżko, klęcznik, fotel, na którym odpoczywał pod koniec życia, i zdeformowane przez bandaże chroniące rany sandały. Tu można prześledzić najbardziej „sensacyjny” etap życia o. Pio, gdy czytał w ludzkich sumieniach, uzdrawiał, przepowiadał przyszłość, miał dar bilokacji, czyli przebywania w dwóch miejscach naraz, a przede wszystkim obdarzony był stygmatami, które skrzętnie skrywał.

Niegojące się rany na dłoniach, stopach i w okolicy serca pojawiły się w 1918 r. podczas modlitwy na zakonnym chórze pod znajdującym się tam krzyżem. Rany zniknęły dopiero przed śmiercią. Liczne kościelne i lekarskie komisje orzekły, że nie można ich wytłumaczyć w sposób naukowy. Stygmaty przysporzyły o. Pio wiele cierpień, także duchowych. Zakazano mu np. publicznego sprawowania Eucharystii. Chciano nawet przenieść do innego klasztoru, przed czym uratowali go wierni.

Tylko się modlił

Codziennie przed południem o. Pio siadywał na werandzie i odmawiał Różaniec. W tym czasie jeden ze współbraci porządkował leżącą na stole stertę listów z całego świata. Święty ich nie czytał. Tylko modlił się w intencji nadawców. Mocy jego modlitwy doświadczyła rodzina 7-letniego Matteo, którego cudowne uzdrowienie z zapalenia opon mózgowych pozwoliło na kanonizację Ojca Pio. Rodzinę Mateo odwiedziłam w San Giovanni Rotondo kilka miesięcy po wyzdrowieniu chłopca. – Wierzyłam wbrew nauce, która mówiła, że mój syn nie ma szans na przeżycie. Miałam jakąś wewnętrzną siłę i powtarzałam modlitwę Ojca Pio, którą stanowią słowa Ewangelii: „proście a będzie wam dane, pukajcie a wam otworzą” – opowiadała mi Sanit Maria Lucia Ippolito, mama Matteo. – Chłopak nie miał prawa przeżyć – mówi dr Alfredo del Gaudio, który kierował zespołem reanimującym Matteo. – Myśmy go tracili. Jedna z lekarek ściągnęła nawet rękawiczki i powiedziała, że to już koniec. Wtedy powiedziałem: kontynuujmy jeszcze reanimację, ale musi nam pomóc Ojciec Pio – wspomina doktor. Cud został wymodlony – przekonuje s. Cecylia Buczek ze zgromadzenia Apostołek Jezusa Ukrzyżowanego, przełożona pielęgniarek na oddziale reanimacji, gdzie leżał Matteo. – Matka całe noce spędzała w celi i przy grobie ojca Pio. W tym czasie ojciec chłopca, który jest lekarzem, klęczał przy łóżku syna i modlił się – wspomina siostra.

O. Pio przychodzi we śnie

Do San Giovanni Rotondo codziennie napływają tysiące listów z całego świata. Są w nich prośby o modlitwę i podziękowania za otrzymane łaski. Kult Ojca Pio rozszerza się coraz bardziej. O tym, że kimś w sposób szczególny się opiekuje, ojciec Pio daje nieraz znać w sposób szczególny. Roztacza cudowny zapach kwiatów, głównie fiołków. Poczuła go mama uzdrowionego Matteo, gdy modliła się przy grobie Świętego. Czuje go też Joanna Lewandowska z Nysy, która, jak mówi, dostrzega nieustanną pomoc tego Świętego w swym życiu.

Jest przekonana, że to modlitwa do o. Pio zapobiegła rozpadowi małżeństwa jej przyjaciół, a innej parze wybłagała potomstwo. Jednak, jak podkreśla Joanna Lewandowska, to nie cuda są najważniejsze. – On mnie wspiera, kształtuje mą drogę do Boga – mówi. Robi to najczęściej we śnie. To jedna z jego ulubionych form trafiania do ludzi. – Kiedyś śniło mi się, że podszedł do mnie człowiek, kazał otworzyć usta i obciął mi język. Na drugi dzień o. Pio pomógł mi zobaczyć, jak często grzeszę językiem, czułam nawet ciężar słów, które może nie były złe, ale niepotrzebne. To była dla mnie łaska, ale i wstrząsające odkrycie – opowiada Joanna.

Ojciec Pio jest chyba jednym z najbardziej lubianych przez media świętych. Chętnie mówią o towarzyszącym mu klimacie cudowności i szczególnym wybraniu choćby przez posiadanie stygmatów. Jednak to nie one zadecydowały o tym, że Kościół ogłosił go świętym. Ojciec Pio był mistykiem, człowiekiem głębokiej modlitwy i bezgranicznego zaufania Bogu. Dziś, kiedy często relatywizujemy wartość spowiedzi, porządnie zrobionego rachunku sumienia, znaczenie niedzielnej Eucharystii czy codziennej modlitwy, święty Pio przypomina, że człowiek w głębi serca pragnie wartości duchowych. Często jednak nie zdaje sobie sprawy, jak potężną siłą jest modlitwa.

Beata Zajączkowska

Cud Ojca Pio

Lekarz powiedział: wiem, że liczycie na pomoc Ojca Pio, ale w waszym przypadku nawet on nie pomoże. Ojciec Pio wysłuchał jednak naszych modlitw.

Dziś mamy dwójkę wspaniałych dzieci: Franciszka (4 lata) i Klarę (2 lata) – opowiada Beata Grzyb, przewodniczka po sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Przez 7 lat wraz z mężem Giuseppe prosiła Ojca Pio o dar rodzicielstwa. Chociaż mieszkałam w San Giovanni Rotondo, nie lubiłam tego miasta ani jego mieszkańców. Chodziliśmy na Mszę św. do sanktuarium, ale jakoś nie poszukiwałam informacji o Ojcu Pio.

Po półtora roku małżeństwa dowiedzieliśmy się, że nie możemy mieć dzieci. Pierwszą reakcją był bunt i żal. Czas na prośbę i modlitwę przyszedł dużo później. Wpadła mi w ręce książka „Cuda ojca Pio”. Przeczytałam ją jednym tchem i doceniłam miejsce, w którym mieszkam. W ciągu kilku minut znalazłam się w sanktuarium, przy grobie Ojca Pio. Rozpłakałam się. To był moment przełomowy, w który zrozumiałam, że muszę błagać go o cud. Spodziewałam się, że nie nastąpi natychmiast. Razem z mężem rozpoczęliśmy nasze nabożeństwo do o. Pio.

Z tygodnia na tydzień, z roku na rok ono się pogłębiało. Byliśmy coraz bliżej Boga. Zaczęłam codziennie uczestniczyć we Mszy św. przy grobie o. Pio. Chodziłam po ważnych dla niego miejscach, modliłam się pod krzyżem. Coraz bardziej wierzyłam, że nam pomoże. Po dwóch latach o. Pio przyśnił mi się po raz pierwszy. Przygotowywał się do Mszy św. w starej zakrystii, stał odwrócony plecami do mnie. Był tam tłum ludzi. W pewnym momencie odwrócił się, popatrzył na mnie i powiedział: moje drogie dziecko, musisz jeszcze dobrze pocierpieć. Nie był to łatwy moment. Ale postanowiłam, że skoro dał mi taki wyraźny znak obecności, będę dalej się modlić.

W tym czasie byłam u dwóch znakomitych specjalistów. Jeden z nich, patrząc na naszą dokumentację, powiedział: wiem, że jesteście z San Giovanni Rotondo, na pewno liczycie na pomoc Ojca Pio, ale w waszym przypadku nawet on nie jest w stanie pomóc. Cztery dni przed kanonizacją o. Pio miałam kolejny sen. Płacząc nad otwartym grobem ojca Pio, błagałam, bym mogła urodzić dziecko. Ojciec Pio otworzył oczy i spojrzał na mnie. Obudziłam się...

Nadszedł dzień kanonizacji. Kiedy szliśmy na uroczystość, z daleka słyszeliśmy, jak jeden z kapucynów mówił do zebranych: „Dzisiaj możecie wyżebrać każdą łaskę od o. Pio. Niczego wam nie może odmówić, ponieważ jest świętym w niebie”. Pomyślałam sobie, że jeszcze raz spróbuję. Po Komunii św. poczułam bardzo delikatny zapach kwiatów. Cztery dni później dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Burza w szklance wody

Ojciec Pio nie potrzebuje reklamy. To najpopularniejszy włoski święty. Nie zaszkodzi mu także burza wokół ostatniej książki o nim.

Wokół osoby ojca Pio we Włoszech rozpętała się medialna burza. Fałszował swoje stygmaty – pisały gazety. To kanonizowany szarlatan – trąbiły radio i telewizja. Te opinie powtórzyły i polskie media. Dyskusję sprowokowała książka prof. Sergio Luzattiego „Ojciec Pio: cuda i polityka w XX-wiecznych Włoszech”. Tak naprawdę zamieszanie wywołały cztery wyrwane z kontekstu fragmenty 410-stronicowej książki. Na ich podstawie okrzyknięto Świętego z Pietrelciny oszustem. Nikt jednak nie sięgnął do źródła i nie zadał sobie trudu przeczytania całej książki.

Chwyt marketingowy

Wydawcy udało się osiągnąć zamierzony cel: o książce, która właśnie trafia do księgarń, jest głośno. Z całego świata napływają propozycje od wydawców zainteresownych książką. Ten marketingowy manewr wydawnictwa Einaudi skrytykował nawet sam autor. Sergio Luzatto jest profesorem na Uniwersytecie Turyńskim. Jako pierwszemu historykowi z zewnątrz Watykan udostępnił mu całe archiwum dotyczące ojca Pio. Zawiera ono krytyczne wypowiedzi Świętego Oficjum, pisma świętego kapucyna oraz dokumenty potwierdzające dokonane za jego wstawiennictwem cuda. – Nie chciałem zasiewać wątpliwości. Po prostu przedstawiłem i omówiłem udostępnione mi materiały, uwzględniając kontekst historyczny – mówi Radiu Watykańskiemu Sergio Luzatto. – Pisałem nie przeciw komuś, czy dla kogoś, ale o kimś – dodaje. Przyznaje, że w książce pojawia się wiele pytań, zaprezentowane zostały też nieznane dokumenty. O. Florio Tessari, postulator generalny zakonu kapucynów, uważa, że to cenna pozycja. – Kwestie, które wzbudzają teraz tyle emocji, zostały dokładnie przebadane i opisane przy okazji procesu beatyfikacyjnego. Do tej pory jednak informacje te nie były rozpowszechniane – mówi.

Tajemnica stygmatów

W rozdziale „Ojciec Pio i tajemnica stygmatów” Luzatto cytuje dokumenty zawierające zeznania aptekarza Valentino Visty i jego kuzynki Marii De Vito. Złożone zostały w 1920 r., pod przysięgą, przed biskupem Foggii Salvatorem Bellą. Kiedy Maria przybyła z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo, ojciec Pio przekazał jej bilecik, w którym prosił aptekarza o dyskretne dostarczenie 100 g fenolu. Prośbę kilkakrotnie ponawiał. Fenol jest środkiem wywołującym oparzenia, aptekarz pomyślał więc, że o. Pio wykorzystuje go do sztucznego wywołania stygmatów, z których słynął. Skreślone ręką ojca Pio karteluszki z zamówieniami trafiły do Świętego Oficjum, podobnie jak zeznania aptekarza. Miały świadczyć o tym, że ojciec Pio to oszust. Ale jego stygmaty były wcześniej wielokrotnie badane przez różnych naukowców. Nawet najwięksi sceptycy, którzy podejrzewali kapucyna o to, że sam się ranił, w końcu uznali nadprzyrodzony charakter ran.

Do San Giovanni Rotondo zaczęły ściągać tłumy wiernych. Zaniepokojony Watykan wysyłał kolejnych lekarzy, by przebadali nie tylko rany, ale i stan zdrowia psychicznego ojca Pio. Już pierwsze badanie wykluczyło, że kapucyn sam się poranił, lub że zranił go ktoś inny. Prof. Amico Bignami nakazał jednak obandażować rany i opatrzyć opatrunki pieczęcią w obecności dwóch świadków. Aby mieć pewność, że stygmaty nie były dotykane, pieczęcie kontrolowano przez osiem dni. Profesor sądził, że w tym czasie rany zagoją się. Nic takiego się nie stało. Stygmaty ojca Pio dokładnie opisał profesor Giorgio Festa. „Ręce są przebite na wylot; otwór jest taki, że można przez niego zobaczyć to, co znajduje się po drugiej stronie. Dłoń można tylko przymknąć, z wielkim wysiłkiem i niecałkowicie. Na stopach są okrągłe rany. Ciągle sączy się z nich krew, która moczy buty. Naciśnięcie tych ran palcem sprawia bardzo silny ból. Na lewym boku klatki piersiowej jest zranienie w formie odwróconego krzyża. Ojciec ma ją zawsze zabandażowaną i co parę godzin zmienia opatrunek, który przemięka krwią” – czytamy w jego relacji.

Podejrzenia Jana XXIII

Przy okazji publikacji książki Luzattiego wyciągnięto notatki Jana XXIII, w których powołując się na zaufanego informatora, napisał o „niepokojącym zjawisku”, za jakie uważał, jak to ujął, „zarazę, która od dobrych 40 lat dotyka setki tysięcy ogłupiałych dusz”. Papież zaniepokoił się, gdy doniesiono mu, że w najbliższym otoczeniu zakonnika znajdują się kobiety, z którymi utrzymuje nie tylko duchowe kontakty. Zanotował wówczas: „Odkrycie za pomocą nagrania (...) jego intymnych i niewłaściwych stosunków z kobietami każe myśleć o ogromnych rozmiarów katastrofie dusz, diabelsko przygotowanej”. „Jeśli te rzeczy, o których mi mówią, są prawdziwe” – zastrzegł Papież.

Ojca Pio kontrolowano nieustannie. Rozmównicę, w której spotykał się z wiernymi, faszerowano mikrofonami. Na jednej z taśm słychać nagrany pocałunek. Okazało się, że było to spotkanie zakonnika z siostrą, a ona – jak zeznała – zawsze całowała dłoń brata. Aby znaleźć dziurę w całym, wystarczy jej dobrze poszukać. Dziś mamy kamery, telefony komórkowe i Internet. Dawniej papieże swą wiedzę opierali na mniej lub bardziej godnych zaufania informatorach. Sugerowanie na podstawie kilku wyrwanych z kontekstu fragmentów książki, że Jan Paweł II kanonizował oszusta, to bzdura. Ojciec Pio jest najbardziej popularnym włoskim świętym. Do San Giovanni Rotondo co roku pielgrzymuje ponad 7 mln ludzi. Watykan nie skomentował medialnej burzy wokół książki. Chyba że za komentarz uznać ogłoszenie przez Benedykta XVI tematu przyszłorocznego Dnia Środków Społecznego Przekazu, który brzmi: „Media na rozdrożu między gwiazdorstwem a służbą. Szukać prawdy, by się nią dzielić”, wtedy gdy na pierwszych stronach gazet potępiano ojca Pio. Papież próbuje zachęcić do refleksji nad rozpowszechnioną w mediach pokusą zwracania przez gazety czy stacje telewizyjne i radiowe uwagi na siebie, zamiast służyć prawdzie. Świętemu z Pietrelciny nie zaszkodzi nawet najbardziej żrący kwas. To media uważają, że potrzebują „kwasu”, by przyciągnąć publiczność.

Beata Zajączkowska