Łopata zamiast alkomatu

Jan Drzymała

Dlaczego osoby, które zawiniły społeczeństwu w taki czy inny sposób, nie mogłyby jakoś odpracować tego zła, które wyrządziły?

Łopata zamiast alkomatu

Natrafiłem dziś rano na ciekawe zestawienie dwóch informacji. W pierwszej jest mowa o tym, że koniecznie trzeba zaostrzyć kary dla pijanych kierowców, bo to plaga, z którą trudno wygrać. Prawda. Założę się, że większości z nas włosy dęba stają, kiedy słyszymy kolejne doniesienia o wyczynach na drogach szczególnie tych osób, które nie znają umiaru i nie rozumieją, że siadając za kierownicę biorą odpowiedzialność za swoje życie, ale też za życie innych.

Bez dwóch zdań trzeba tej odpowiedzialności nauczyć i to radykalnymi sposobami. Alkomat w każdym aucie to raczej średnio trafiony pomysł, no ale państwa taki przepis nic nie kosztuje, więc można spokojnie wprowadzić. Na marginesie, może też wprowadzić obowiązek posiadania w aucie nożyc pneumatycznych do cięcia blachy, bo przecież gdyby każdy kierowca takie miał, to ile osób by się dało uratować. To jest logika, która nie wiem, czy bardziej mnie śmieszy, czy irytuje, bo to że ktoś ma w aucie alkomat, nie znaczy, że będzie go używał. Obawiam się, czy to nie jest kolejny sposób na podratowanie budżetu, bo wiadomo – nie masz alkomatu, to mandacik, a mandaciki gdzie lądują, to wiemy...

W każdym razie ten alkomat to jeszcze pół biedy. Dalej w tej samej informacji można przeczytać, że osoby, które po raz drugi zostałyby przyłapane na jeździe z promilami we krwi, trafiałyby bezwzględnie za kratki. I tu właśnie pojawia się druga informacja, z której wynika, że Polska przegrała przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka proces w sprawie... przeludnienia w jednym z aresztów. Skarżący ma dostać 2400 euro zadośćuczynienia.

A to nie jest odosobniony przypadek. O przeludnieniu w jednostkach penitencjarnych - nie tylko aresztach, ale i więzieniach - słyszymy co rusz. Dlatego podstawowe pytanie brzmi, gdzie tych szybkich i wściekłych miłośników mocnych trunków i ostrej jazdy będziemy zamykać? I czy im potem będzie też trzeba wypłacać odszkodowania. Takie pytania same się narzucają już na pierwszy rzut oka.

W takim przypadku zawsze zastanawiam się, dlaczego te osoby, które zawiniły społeczeństwu w taki czy inny sposób, nie mogłyby jakoś odpracować tego zła, które wyrządziły. Oczywiście, rozumiem argumentację m.in. Jana Pawła II, że praca w żadnym wypadku nie może być karą. Praca to dobrodziejstwo, które pozwala człowiekowi się rozwijać, realizować swoje powołanie i współuczestniczyć w procesie stwórczym. Zgoda, jasne. Praca nie jest karą, ale praca wychowuje – to raz. Dwa – to nie praca jest karą, a trud, który z nią się z nią wiąże. I tak jest od momentu, w którym człowiek wybrał grzech i został wygnany z raju. Już w Księdze Rodzaju jest zapowiedź tego, że trud i pot będą nam towarzyszyć aż do czasu, kiedy Bóg przywróci nam ten stan pierwotnej jedności z Nim. Dlatego nie wydaje mi się, że sensownym rozwiązaniem jest zamykać w więzieniach ludzi, którzy zawinili społeczeństwu. Potem społeczeństwo musi ich utrzymywać, a czasem nawet płacić im zadośćuczynienia. Może lepiej by było, gdyby to oni faktycznie zadośćuczynili w jakiś sposób społeczeństwu i oszczędzili trochę potu i trudu tym, których w jakikolwiek sposób skrzywdzili? Założę się, że znalazłoby się trochę takich prac społecznie użytecznych, których mało kto ma ochotę się podejmować, a które trzeba zrobić. A jakby tak były organizowane gdzieś na wolnej przestrzeni, to i z przeludnieniem w celach by nie było problemu.