Życie i pokój

Jacques Marin: Ogień i radość

wydawnictwo.pl |

publikacja 03.08.2012 06:52

Świat oczekuje Ducha Świętego i Jego przemieniającego działania. Łaskę tę przynosi głoszenie Ewangelii. Do tego dzieła trzeba ewangelizatorów.

Życie i pokój Wydawnictwo "Promic" Jacques Marin: Ogień i radość. Ewangelizacja w Duchu Świętym

Wyniki KONKURSU

Chodzi tu o prawdziwe życie, czyli życie wieczne, oraz o pokój, będący Bożym darem, pełen radości i nadziei (por. Rz 8, 6). Ten, kto poświęca się Duchowi Świętemu, szybko zauważa te dobre owoce, które pomnażają chwałę Boga i przynoszą szczęście człowiekowi. „Albowiem chwałą Boga – jak mówił św. Ireneusz z Lyonu – jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest oglądanie Boga”. Obfitość życia pochodząca od Ducha Świętego i głęboki pokój dawany przez Jezusa („pokój mój daję wam” – J 14, 27) przenikają do głębi serce człowieka, a także jego duszę, a nawet psychikę.

Doświadczenie wylania Ducha jest jeszcze przed nami... Ten, kto pozwoli się prowadzić Duchowi Świętemu, doznaje w sobie nieznanego do tej pory pragnienia życia i pokoju. Oto lekarstwo na ustawy niosące śmierć i skuteczny środek przeciwko wzrostowi depresji w naszych czasach. To także droga do odzyskania równowagi, gdyż w wyniku wybuchu niekontrolowanej agresji i zbiorowej przemocy ludzkość jest zagubiona i nie wie, jak z tego wyjść.

Świat oczekuje Ducha Świętego i Jego przemieniającego działania. Łaskę tę przynosi głoszenie Ewangelii. Do tego dzieła trzeba ewangelizatorów. Oczywiście głosiciel Ewangelii będzie musiał najpierw prosić o uwolnienie samego siebie od śmiercionośnych lub agresywnych skłonności, zdecydowanie wrogich pokojowi serca i duszy. Później łaska ta zostanie udzielona innym. W ten sposób wypełniają się słowa Jezusa: „A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz(Mt 5, 39-40); „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5, 4).

Św. Teresę od Dzieciątka Jezus głęboko poruszył rozdział piąty Ewangelii według św. Mateusza. Tak napisała:

[...] przyjmujemy postawę ludzi ubogich, którzy wyciągają rękę, by otrzymać to, co dla nich konieczne. Jeśli jednak nic nie dostają, to wcale się temu nie dziwią, bowiem nikt wobec nich nie ma żadnego obowiązku. Ach! Jakiż pokój ogarnia duszę, która wznosi się nad przyrodzone uczucia... Nie, nie ma radości porównywalnej z tą, której doznaje prawdziwie ubogi duchem. 

Po wylaniu Ducha Świętego zacząłem odżywać. Miałem wrażenie, że żyję bardziej dynamicznie, jednak bez nerwowości, w większym, nieznanym mi do tej pory wyciszeniu. Zajmowałem się wtedy w pracy regulacją maszyn i urządzeń. Wykonywałem swoje obowiązki dosłownie w ułamku sekundy i ciągle się bałem, że popełnię jakiś błąd. I oto ten niepokój zaczął znikać. W końcu myśl o tym, że mógłbym popełnić błąd, którego w przypadku seryjnie produkowanych pięciu tysięcy przedmiotów nie dałoby się naprawić, zupełnie mnie opuściła. Nazajutrz, po modlitwie braci nade mną, myśl o Panu i Jego miłości do mnie przemknęła przeze mnie niczym błyskawica, przynosząc mi uspokojenie. Nasunęły mi się wtedy słowa św. Pawła dające nadzieję, że się nie pomylę: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5).

Podobnie było z moją posługą duszpasterską – z mówieniem kazań lub ze sprawowaniem sakramentów. Dalej uważałem się za niezdatnego, nadal uważałem, by się nie mylić, ale już zawczasu się o to nie obwiniałem. Pan był ze mną i działał, i to On tego dokonał. Coraz częściej doświadczałem również krzepiącego snu i tego, że potrzebuję dużo mniej wypoczynku. Co więcej, akurat wówczas, gdy ów pokój Ducha Świętego mną zawładnął, musiałem stawić się na okresowe badania lekarskie. I co się okazało? Problemy z woreczkiem żółciowym i wątrobą, jakie regularnie miewałem, zniknęły – zostałem uzdrowiony z choroby spowodowanej niewątpliwie stresem. Dziś, po trzydziestu latach, mogę bez żadnych bajek stwierdzić, że jestem całkowicie zdrowy, ponieważ nie powrócił ani jeden symptom tamtej choroby.

Tak więc pokój dawany przez Ducha Świętego ofiarowany jest całemu człowiekowi: jego sercu, ciału, duszy i umysłowi. We wstrząsie wywołanym przez nawrócenie ujawnia się dobroczynne działanie Ducha Świętego, który na nowo stwarza jedność osoby ludzkiej. Na naszych oczach wypełnia się wezwanie z hymnu: „O Stworzycielu Duchu, przyjdź!”.

Z Maryją – modlitwa wiary

Elżbieta wydała okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana” (Łk 1, 45). Maryja, pełna miłości do Pana, jest przede wszystkim Tą, która uwierzyła. I w tym jest Ona dla nas wzorem do naśladowania. Codziennie oczekuje naszej ufnej modlitwy; dzięki Jej wstawiennictwu zostajemy wysłuchani. Św. Bernard, który tego doświadczył, stał się piewcą Jej matczynej, zawsze wiernej czułości: „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi...”.

Dobrze jest dostrzegać Maryję Pannę, która towarzyszy nam na drodze wiary – zwłaszcza wówczas, gdy odkrywamy, jak mizernie przyjmujemy Boże łaski. Przy każdym nawróceniu, kiedy widzimy, jak bardzo różne życiowe wydarzenia nas ogałacają i przerastają, odnajdujemy na swojej drodze Maryję, która podaje nam pomocną dłoń.

Po wylaniu Ducha Świętego i duchowym wstrząsie, który się wtedy dokonał, zrezygnowałem, jako racjonalistycznie nastawiony chrześcijanin, ze swoich logicznych analiz, żeby oddać się ewangelizacji. Co mi pozostało? Serce, aby kochać! Owszem! Nie można było jednak temu sercu pozwolić pójść byle gdzie, bowiem by się zagubiło.

Ponieważ sprawcą mojego wewnętrznego rozbicia był nie kto inny, jak Duch Święty, Trzecia Osoba Trójcy Świętej, tak bliska Dziewicy Matce, nie zwlekał On z powierzeniem Jej mnie, biedaka, którego osobiste zabezpieczenia zostały obrócone w proch. Powróciłem wtedy do Różańca, z którym nigdy przecież całkiem się nie rozstałem. Jednak pewna zakonnica podarowała mi małą koronkę, puszczając do mnie przy tym perskie oko. Zacząłem z wiarą ufać Maryi, tak jak nauczyła mnie tego moja matka czterdzieści lat wcześniej.

Nie szukając nadmiernie Jej obecności, w ciągu dnia stwierdzałem, że troszczy się o mnie jak o własne dziecko, choć Jej o to nie prosiłem, a przede wszystkim, że wysłuchiwała mnie w sprawach duszpasterskich, i to w bardzo prosty sposób – wystarczyło jedno jedyne Zdrowaś Maryjo. Szybko zauważyłem, że dzięki tej modlitwie albo przychodząca do mnie osoba doświadczała bezpośredniego dotknięcia, albo ja sam otrzymywałem światło Ducha Świętego, by pomóc wiernemu, który w swojej nędzy spodziewał się Bożej pomocy za moim pośrednictwem. Czyż Duch Święty nie był już obecny w sercu tego, kto poszukiwał światła? Oczywiście był...

Kiedyś podesłano do mnie małżonków przeżywających trudności. Mogłem ich przyjąć dopiero o 22:00. Nigdy nie zapomnę wspomożenia Maryi, którego wówczas doświadczyłem. I ona, i on zachowywali się agresywnie względem siebie i wykorzystywali to spotkanie, żeby się rozładować, wyrzucić z siebie same najgorsze rzeczy, do tej pory niewypowiedziane, przemieszane z zadawnionymi urazami. Miałem dość ciężki poprzedni tydzień i nagle – muszę się przyznać – zorientowałem się, że przysnąłem... Szybko nawiązałem kontakt, pogubiłem się jednak w tych mocno niedyskretnych wyznaniach. Wówczas, pod natchnieniem Ducha Świętego, czując zagubienie (ale z innego powodu niż oni), powiedziałem „Jesteście chrześcijanami!”. Tak istotnie było, nawet pełnili pewne posługi w Kościele. „Odmówmy razem jedno Zdrowaś Maryjo”.

Wybiła już 23:00. Ona powiedziała do swojego męża parę słów, których, niestety, nie pamiętam, on zaś odpowiedział: „Widzę, że mówisz to szczerze. W takim razie jutro o 8:00 rano zadzwonię do adwokata i odwołam spotkanie. Miałem się z nim widzieć o 10:00, żeby założyć sprawę o separację, i to natychmiast!”. „Naprawdę?” – zapytała. Była to, niestety, prawda. W tym momencie obudziłem się na dobre.

Tak więc podczas tego Zdrowaś Maryjo powrócił spokój. Otrzymali pomoc w danym momencie i mogli zacząć do siebie powracać... Z minuty na minutę widziałem, jak działała w nich łaska sakramentu małżeństwa. Było już po północy, kiedy się pożegnaliśmy. Wszyscy się uściskaliśmy, choć oni już od dawna tego nie robili. Dodaliśmy jednak jeszcze jedno Zdrowaś Maryjo, by naszej dobrej Matce podziękować za to, iż tak bardzo nas – tak, mnie z pewnością tak samo, jak ich – wsparła swoją modlitwą przed Synem. Dwa lub trzy lata później dali mi znać, że ich rodzina została ocalona.

W kolejnych latach, wierząc w modlitwę, jaką Pan mi dał, prawie wszędzie miałem okazję ją odmawiać. I tak modliłem się za wstawiennictwem Maryi nawet w fabryce, w której pracowałem. Często mogłem przekonać się, jak bardzo Maryja Panna, nasza Matka, kocha swoje dzieci – biedne, opuszczone albo zagubione.

A oto kilka świadectw. Podczas południowej przerwy w pracy w bufecie przy kawie spostrzegłem w głębi sali płaczącą niespełna dwudziestoletnią dziewczynę. Podszedłem do niej. Byłem wówczas delegatem pracowników, więc zapytałem: „Co mógłbym dla ciebie zrobić?”. „Ksiądz nie może dla mnie niczego zrobić. Nie przedłużono mi umowy” – odparła. „I?”. „Hm, jestem zaręczona i ojciec powiedział, że nie wyjdę za mąż, nim nie będę miała zagwarantowanej pracy. Czyli wszystko się pochrzaniło” – wyznała. Pozostało raptem trzy minuty do zawycia syreny... Wezwałem Pana i przyszło światło. „Słuchaj! Byłaś może u pierwszej Komunii świętej?” – spytałem. „Tak”. „Umiesz się modlić?”. „Nie, nic nie pamiętam”. „Znasz Zdrowaś Maryjo?”. „Nie, również nie”. „To razem się pomodlimy. Będziesz powtarzała po mnie każde zdanie, OK?”. „OK” - przystała na to. I pomodliliśmy się razem do naszej dobrej Matki, aby w domu wszystko się ułożyło.

Nazajutrz o 7:00 dziewczyna przybiegła do mnie, mówiąc: „Udało się! Wszystko w porządku!”. Spotkałem ją ponownie w południe i wtedy wyjaśniła: „Kiedy przyszłam do domu, mama powiedziała, że ojciec będzie chciał mnie o czymś powiadomić, że za chwilę wróci. Kiedy tata wrócił, rzekł: «Rozmawiałem wczoraj z twoją matką. Jeśli naprawdę chcesz, zgadzam się. Możesz wyjść za mąż». Wyobraża sobie ksiądz, jak się ucieszyłam! Od razu pomyślałam o Maryi”. „Podziękowałaś Jej?” – spytałem. „Ach, tak! Oczywiście!” – odrzekła.

Jakaż to dla mnie radość, że byłem księdzem robotnikiem w tej fabryce, by modlić się i mówić o Jezusie! Na dodatek potwierdziło się, że największe dzieła Boże, otrzymane przez Maryję, zawsze przede wszystkim dotyczą ludzi biednych albo mających serce biedaka.

Innym razem pracowałem przy taśmie pakującej towary do wysyłki. Wszystkie drzwi były szeroko pootwierane, żeby ładować towar od razu na naczepę. Staliśmy w przeciągu i jednemu z pracowników mocno nawiało w uszy. Był przeziębiony. Dwa dni później uszy dalej go bolały, do tego miał gorączkę. „Jesteś ubezpieczony – powiedzieliśmy. – Idź do lekarza! Da ci dwa, trzy dni wolnego, żebyś się wyleczył”. „Nie, to niemożliwe – odparł. – Nie mogę pójść na zwolnienie. Za dwa dni jest wypłata. Bardzo mi te pieniądze potrzebne na opłacenie czynszu. Z żoną i dwojgiem dzieci wynajęliśmy dwupokojowe mieszkanie i mamy półroczne zaległości. To dla nas ostatnia szansa, w przeciwnym razie zostaniemy wyrzuceni na bruk!” – dodał.

Dziesięć minut później porządkowaliśmy narzędzia. Wziąłem go wtedy na bok, mówiąc: „Słuchaj! Czy kiedyś się modliłeś? Czy jesteś wierzący?”. „Jestem wierzący – odparł – ale nie miałem czasu nauczyć się modlitw. Moja starsza siostra – tak. Moi rodzice zmarli, wychowywał nas dziadek. Później umarł również on, więc zajęła się nami opieka społeczna. Siostra jeszcze chodziła na religię, ja już nie”. Wtedy powiedziałem: „Wierzę, że Jezus cię uzdrowi. Wierzysz w to?”. „Wierzę. Dlaczego nie? Co więc mam zrobić?”. „Pomodlimy się. Poprosimy Maryję. Będziesz za mną powtarzał. Zgoda?”. „Oczywiście!”. Nie wiem, czy widziałem kiedykolwiek równie ufną modlitwę... Pożegnaliśmy się.

Następnego dnia nasz zuch stawił się w pracy, z uśmiechem od ucha do ucha, z każdym się witając: „Zobaczcie! Zostałem uzdrowiony! Wczoraj obaj się modliliśmy”. Pokazał mi swoje uszy. Rzeczywiście... „Widziałeś wczoraj tę opuchliznę po obu stronach. W nocy dwa razy bardzo mocno się spociłem. Żona nie wiedziała, co się ze mną dzieje. O 6:00 wstałem. Ani śladu gorączki! Wypiłem kawę. I... jestem!” – oznajmił.

Nie byliśmy lekarzami, więc staraliśmy się nie orzekać, czy była to świnka, czy zapalenie ucha... W każdym razie nasz kolega miał bardzo wysoką gorączkę i co chwilę chwytał się za głowę w okolicach uszu. Ciężko było na tę jego udrękę patrzeć. Nigdy nie widziałem, żeby Maryja w podobnych sytuacjach pozostała obojętna na choćby jedno Zdrowaś Maryjo. Często, kiedy wszystko wydaje się stracone, Maryja Panna interweniuje; jak dobra matka pociesza nas w trudnym doświadczeniu i wysłuchuje.

Głęboko zapadła mi w pamięć łaska, jaką otrzymaliśmy w naszej rodzinie. Mój młodszy brat w wieku siedemdziesięciu dwóch lat doznał prawostronnego paraliżu. Nie był w stanie wyartykułować nawet jednej sylaby. Zrobił nam jednak wyjątkową niespodziankę, ponieważ kiedy powolutku odmawiałem Zdrowaś Maryjo, on, sylabizując, powtarzał za mną kolejne słowa tej modlitwy (z wyjątkiem słowa «żywot»). I tak przez długi czas był w stanie tylko to wymówić i dosłownie jeden jedyny raz imię swojej żony Jeanine.

Pamiętam dobrze, że we wczesnym dzieciństwie, odmawiając wieczorem Zdrowaś Maryjo ze starszymi braćmi i siostrami, w ogóle nauczył się mówić, co też mu wtedy przypomniałem, dodając: „A teraz to Zdrowaś Maryjo powtórzymy...”.

Jakąż pociechą dla rodziny było to, że jego serce pozostawało blisko Jezusa i Maryi. Utracił zdolność mowy, ale zachował wrażliwe, dobre serce. Maryja pomogła mu w tym trwać. Niech będą Jej za to dzięki!

Czy ufność pokładana w Maryi jest czymś nowym? Na pewno nie. To sprawa tradycji, wciąż aktualizowanej. Dlatego papieżowi Janowi Pawłowi II zależało na tym, by w liście apostolskim Rosarium Virginis Mariae zachęcić nas do odmawiania modlitwy różańcowej, przypominając nam o jej znaczeniu dla ewangelizacji:

Czemuż nie wziąć znowu do ręki koronki z wiarą tych, którzy byli przed nami? Różaniec zachowuje całą swą moc i pozostaje narzędziem nie do pominięcia pośród środków duszpasterskich każdego dobrego głosiciela Ewangelii (RVM 17).

Jeśli, będąc katolikiem, masz wątpliwości co do przemożnego wstawiennictwa Maryi w dziele ewangelizacji, to idź posłuchać Richarda Borgmana – zielonoświątkowego pastora nawróconego na katolicyzm. Będziesz potem prosił Jezusa o przebaczenie za to, że tak mało ufałeś Jego Matce.