Spragnieni Jezusa

„Wiem, że Kościół to ludzie, ale jakieś prawa mają nawet złoczyńcy, mordercy, grzesznicy, a ja tak tęsknię i cierpię, że nie mogę przyjąć Komunii! Czy w ogóle ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?” – napisała do GN Magdalena, żyjąca w związku niesakramentalnym.

Reklama

„Wiem, że Kościół to ludzie, ale jakieś prawa mają nawet złoczyńcy, mordercy, grzesznicy, a ja tak tęsknię i cierpię, że nie mogę przyjąć Komunii! Czy w ogóle ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?” – napisała do GN Magdalena, żyjąca w związku niesakramentalnym. Naszą redakcyjną skrzynkę zapełniły listy od małżonków nieskaramentalnych. Wylał się z nich żal do Kościoła, do samych siebie, poczucie odrzucenia i marginalizacji. „Piszecie o alkoholikach, narkomanach, a o nas, niesakramentalnych, ani słowa. Jakby nas nie było. Nigdy też nie słyszałam kazania na ten temat. Czarna dziura. Czy ktoś z Was zdaje sobie sprawę z tego, jak trudno tak żyć?” – pisze Iwona z Wrocławia. Spod warstwy pretensji słychać wołanie o pomoc: „Wśród nas są osoby bardzo wierzące. Są też takie, które od wiary się odwracają, bo myślą, że przez ich kiedyś podjętą decyzję, która zrodziła skutki, Kościół ich nie chce. Nie wiem, czy to nie rozrzutność, tak tracić tych ludzi, a przecież mamy się nawzajem przygarniać i okazywać sobie cierpliwość. Nie czuję, aby mnie ktoś przygarniał, a jestem w dramatycznej potrzebie!”. Obok goryczy, z listów małżonków płynie też ocean łez. Dawno nie czytałam słów tak przeszytych egzystencjalnym bólem i tęsknotą za Jezusem ukrytym w Komunii świętej.

Jesteśmy

Pani Magda (imię zmienione) pisze: „Mam 50 lat, trzy córki mają już 27, 21 i 15 lat. Moje życie po przejściach. Musiałam uciekać od pierwszego męża – ojca dwóch córek. Pobicia, pijaństwo, policja. Jestem nauczycielką. Pracuję w szkole do dziś. Wstyd mi było, ukrywałam do trzeciego wezwania policji. Trudno – podjęłam decyzję – wiedziałam, że albo spokój moich dzieci i mój, albo huśtawka pijanego męża i ojca. Nawet nie myślałam o drugim mężczyźnie... Dziś myślę, że to właśnie PAN postawił mi go na drodze. Chodzimy do kościoła, mamy córkę, a moje córki traktuje bardzo dobrze. Jest alkoholikiem, ale nie pije, leczy się, założył (trochę dzięki mnie) w naszej małej miejscowości grupę AA, pracuje w Poradni dla Osób Uzależnionych. Wszystko w małej, trudnej w takich sprawach wsi. Ale to nas nie zraża! Od kilku lat prowadzę scholę, jestem członkinią Żywego Różańca, organizuję festyny parafialne. (…) Trochę mam o to żal, że nie mogę przystąpić do Komunii – trzy córki, idąc do Komunii, nie mogły mnie zobaczyć w pełni uczestniczącej we Mszy!  Czy ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?”. Pani Magdo, nie tylko ktoś się zastanawia, ale troszczy, opiekuje, proponuje rozwiązania. To Kościół. Ojciec Mirosław Pilśniak, dominikanin, mówi GN: – Kiedy rozpada się małżeństwo, proponujemy sprawdzenie powodów, dlaczego to się stało. Czy w chwili ślubowania osoby były zdolne wypełnić to, co przysięgają. Kościół może wtedy orzec o nieistnieniu sakramentu od początku. Dla zawarcia ponownego małżeństwa trzeba jednak wiedzieć z całą pewnością, że ta osoba obecnie stała się zdolna do wypełnienia przysięgi.

Kwestia małżonków niesakramentalnych spędza sen z powiek Kościołowi od lat. Choć trzeba uczciwie przyznać, że „ciepły” klimat wprowadziła dopiero adhortacja apostolska „Familiaris consortio”. Jan Paweł II podkreśla w niej, że problem związków niesakramentalnych jest dla Kościoła „naglący”. „Kościół ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi (…) do zbawienia” nie może pozostawić rozwiedzionych i niesakramentalnych swemu losowi. To dzięki „Familiaris consortio” w 1983 r. o. Roman Dudak, kapucyn, zorganizował w Gdańsku pierwsze w Polsce rekolekcje dla par niesakramentalnych. Kilka lat później powstało takie duszpasterstwo w Warszawie. Jego początek można by śmiało określić jako impuls dany z góry. Był wrzesień 1987 r., do parafii św. Andrzeja Boboli zapukała dwójka ludzi. Rzucili do o. Mirosława Paciuszkiewicza: „Przyszliśmy powiedzieć, że jesteśmy”. „Że są. W Kościele, w parafii, teraz tu, w kancelarii. Że od siedemnastu lat żyją w związku niesakramentalnym. Że pierwsze jedenaście czuli się poza Kościołem, wykluczeni. Potem usłyszeli o »Familiaris consortio«” – przypominają tę historię w książce „Miłość z odzysku” Maciej Müller i Tomasz Ponikło. Nieżyjący już duszpasterz niesakramentalnych mówi autorom, że małżonkowie ci „odnaleźli dla siebie jakieś przedziwne światło w papieskim tekście”. Jezuita opowiada, że przez kolejne dni w kancelarii pojawiły się nowe pary: „Byłem już całkowicie przekonany, że nie wolno mi przejść obojętnie wobec problemu tych ludzi”. Kiedy z ambony rzucił: „Jeżeli znajdzie się w naszej parafii kilka osób żyjących w związkach niesakramentalnych (…), to zorganizujemy dzień skupienia. Czekam na wasze zgłoszenia”, lawina ruszyła. Po Mszy przyszło 17 par. Potem dziesiątki. Ojciec Paciuszkiewicz tłumaczył jasno naukę Kościoła, słuchał małżonków. „Bogu mogłem tylko powiedzieć: nie widziałem tak wielkiej wiary w Izraelu” – wspominał po latach.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama