Do czego chcemy dojść?

Do czego chcemy dojść? Co jest naszym celem? Jak ten cel osiągnąć? Nie warto zostawiać tych kwestii wyłącznie emocjom.

Reklama

W Teatrze Powszechnym w Warszawie wystawiono „Klątwę”. Sztukę ma motywach dramatu Stanisława Wyspiańskiego wyreżyserował Oliver Frljić. Przedstawienie wzbudziło wielkie emocje. Napisano wiele słów, dla spektaklu krytycznych lub pozytywnych. Nie mam zamiaru w tym miejscu pisać recenzji spektaklu, którego nie widziałam, ani wyrażać swojego oburzenia scenami, które można obejrzeć w Internecie, choć – to prawda – sama myśl, że ktoś może profanować krzyż, znak związany bezpośrednio z najbliższą mi osobą Jezusa Chrystusa, sprawia mi ból. Niemniej ważniejsze niż wykrzyczenie własnych emocji wydają mi się dwa inne pytania.

Pierwsze dotyczy tego, co wolno sztuce. Słyszę, że teatr jest fikcją. Fikcją nie są jednak ani aktorzy, ani widzowie. Człowiek nie istnieje „na niby” i „naprawdę”. Każdy gest, każde słowo, choćby było wypowiadane na scenie lub ze sceny usłyszane w nas rezonuje, ma skutki. Inaczej sam teatr nie miałby racji bytu, jego siła – zwłaszcza krytyczna wobec rzeczywistości – leży właśnie w jego prawdziwości.

Język wyrazu jest ważny. Powinien budzić emocje, na emocjach przecież całość się opiera. Pytanie, czy naprawdę chcemy, żeby językiem sztuki był wulgaryzm, prostactwo i obscena? Owszem, na ulicy można usłyszeć dialogi składające się głównie z „przecinków”, ale czy naprawdę teatr nie ma innych sposobów budzenia emocji czy prowokowania wstrząsu niż przełożenie tego języka na dosłowny obraz? Brutalne środku wyrazu mają to do siebie, że szybko tracą swoją siłę. Wstrząs można za ich pomocą wywołać raz, potem człowiek się przyzwyczaja. Do czego chcemy dojść? Warto się nad tym zastanowić, niezależnie od przekonań religijnych i stosunku do spektaklu.

Drugie pytanie, które trzeba sobie postawić, to pytanie o reakcję. Co chcemy - jako chrześcijanie - osiągnąć, reagując, i jak to zrobić?

Reakcja może mieć dwa wymiary. Pierwszy to wymiar państwowy. W polskim prawie nie jest chroniony Bóg (nie penalizuje się bluźnierstwa). Jest chroniony człowiek wierzący, którego uderzenie w jego świętości bardzo boleśnie krzywdzi. Można zatem zgłosić sprawę do prokuratury i oczekiwać satysfakcji na drodze sądowej. Można, nie trzeba. Rozeznanie dobra i podjęcie takiej lub innej decyzji należy do każdego osobiście.

Łatwiej czasem powiedzieć, czego nie chcemy, niż określić cel. Z pewnością nie chcemy robić wystawianej sztuce dodatkowej reklamy. Powstaje zatem pytanie, czy i jak szeroko o sprawie mówić i czy w ogóle decydować się na protest. Milczenie bywa bardziej bolesne niż reakcja, zwłaszcza jeśli ktoś na reakcję liczył, jeśli była "wliczona w koszta". Ale jeśli już protestować, to trzeba zdecydować, czy lepiej robić to czynnie, np. w formie takiej czy innej demonstracji, czy biernie, w formie bojkotu uderzającego po kieszeni. Każdy zapewne zadecyduje sam, ale dobrze byłoby sprawę przemyśleć, zamiast iść na żywioł. Emocje niekoniecznie są mądre i – co ważne - mogą być rozgrywane.

Na tym wydaje mi się kończyć arsenał środków świeckich, które można uznać za mądre lub nie, ale z pewnością uczciwe i mieszczące się w granicach społecznie przyjętych. Wszelkie działania typu zwolnienia z pracy uważam za niedopuszczalne.

Drugi wymiar to płaszczyzna religijna. Jeśli ktoś krzywdzi osobę mi bliską, staram się jej to „wynagrodzić” zwiększoną miłością, czułością czy troską. To naturalna, spontaniczna reakcja. Boga skrzywdzić wprawdzie nie można, ale nasza relacja (i reakcja) wygląda tak samo. Jeśli kocham, rodzi się we mnie odruch „wynagrodzenia”. W cudzysłowie, bo nie chodzi o prosty rachunek, ale właśnie o nadmiar miłości wylany tam, gdzie jej drastycznie zabrakło. Taki jest korzeń modlitwy wynagradzającej i z pewnością taka modlitwa ma sens. Trzeba natomiast zwrócić uwagę, że modlitwa, jeśli ma być wynagradzającą, musi mieć w centrum Boga i tylko Boga. W tym momencie nie interesuje nas sprawca krzywdy. To Bogu należy się nasza miłość i uwaga. Jeśli zajmujemy się bardziej czynem i jego sprawcą niż Bogiem modlitwa przestaje mieć wymiar wynagradzający. Jest kolejnym potwierdzeniem, kto jest dla nas ważny, a kto nie. Czy to nie jest jeszcze większa krzywda, jeszcze większy brak miłości?

Mamy do czynienia także z inną formą, którą chyba należy uznać za mieszaną: z publiczną modlitwą, która od strony społecznej ma charakter demonstracji. Pikieta modlitewna jako zjawisko budzi mój głęboki opór. Za kilka dni usłyszymy słowa o tych, którzy lubią (…) modlić się, by się ludziom pokazać. Bez wątpienia nie chodzi o to, by nie modlić się publicznie, trzeba jednak zapytać się samego siebie, czy celem mojej modlitwy jest modlitwa, czy pokazanie się ludziom? Co zmieniłoby, gdybym modlił się w ukryciu? Jeśli zabrakłoby wówczas ważnego sensu, czy naprawdę chodzi o modlitwę, czy raczej o demonstrację? A jeśli o to drugie, może uczciwiej wobec Boga i ludzi byłoby zamiast różańców wziąć transparenty? A na modlitwę różańcową w tej samej intencji wejść do kościoła...?

Sytuacje takie jak obecna co jakiś czas się powtarzają. Warto sposób reagowania przemyśleć, nie tylko w kontekście "dziś", gdy pewne rzeczy się już wydarzyły, ale na przyszłość.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama