W łóżku czają się jadowite pająki, pustynię nęka… powódź. Raz po raz drży ziemia, prawie 500 olbrzymów gotowych jest wybuchnąć, a nowa kaplica stoi w strefie tsunami. Jak tu głosić Ewangelię?
Ojciec Adam Bartyzoł, klaretyn z Podhala, swoją 7-letnią formację zakonną przechodził we Wrocławiu, tu także przez 3 lata był formatorem. – Zawsze marzyłem o wyjeździe na misje do Ameryki Południowej – mówi. Po kilku latach pracy w Polsce jego marzenie się spełniło – trafił do Chile. Do dziś odwiedza Dolny Śląsk podczas wakacji. Często ma ze sobą szczególną relikwię – polską flagę, która w 2010 r. została spuszczona pod ziemię do chilijskich górników. Uwięzieni w zawalonej kopalni, prawie 700 metrów pod ziemią, umieścili na fladze swoje autografy. To jedna z pamiątek ich cudownego ocalenia.
Nie znasz dnia ani godziny
Do katastrofy w kopalni miedzi i złota San José doszło w pobliżu Copiapó, gdzie o. Adam miał swoją parafię. Wśród 33 górników uwięzionych pod ziemią przez 69 dni – i ostatecznie szczęśliwie uratowanych – było 7 osób z jego parafii. – Ci ludzie naprawdę cudem przeżyli. Nie wiemy dokładnie, co działo się pod ziemią. Jeden z górników mówił, że toczyła się tam zacięta walka dobra ze złem. Czuł jednak, że Bóg wyciągnął do niego rękę, a on ją uchwycił – wspomina.
Głośna katastrofa w kopalni to tylko jedna z niezliczonych, jakie nawiedzają Chile. To kraj niezwykły. – Ciągnie się wąskim pasem na przestrzeni prawie 5 tys. kilometrów. To tak, jakby od Lizbony do Moskwy – mówi klaretyn. – Mamy tu wielkie Andy i ocean, ze sztormami i groźbą tsunami, a ostatnio także trąbami powietrznymi; mamy najsuchszą na świecie pustynię i lodowce, ok. 3000 wulkanów, z czego prawie 500 czynnych. Wśród nich jest najwyższy wulkan na świecie, Ojos del Salado (6893 m. n.p.m.), za którego pierwszych zdobywców uznawani są Polacy.
Chile leży w strefie wstrząsów sejsmicznych. O. Adam przeżył już tutaj w lutym 2010 r. trzęsienie ziemi o sile 8,8 w skali Richtera. Co miesiąc notuje się około… 200 wstrząsów, z czego co najmniej jeden jest naprawdę solidny. – Realne zagrożenie życia to nasza codzienność. Nikt nad tym nie biadoli, choć wiele osób straciło swoich bliskich podczas takich wydarzeń – mówi. – W rejonie, gdzie obecnie mieszkam, w okolicy Valdivii, w 1960 r. miało miejsce najsilniejsze trzęsienie ziemi spośród zmierzonych dotychczas w historii (9,5 w skali Richtera).
Najpoważniejszym zagrożeniem na północy Chile jest co innego: niepozorny, za to bardzo jadowity pająk – araña de rincón, czyli „pająk narożny”. Jego ukąszenie często oznacza śmierć. – Wieczorem trzeba sprawdzić, czy nie ma go w łóżku, rano przetrząsnąć odzież. Znak krzyża czyniony przed snem ma tu naprawdę swoje znaczenie. Człowiek doświadcza na każdym kroku, że tylko Boża opieka może go ocalić – mówi o. Adam.
Krokiem dzikiego osła
Misjonarz najpierw trafił do wspomnianego Copiapó, miasta na pustyni Atacama. – Wychowałem się w bieli i zieleni, a tu nagle szarość i błękit nieba, wciąż monotonny błękit… Lato na północy trwa 300 dni w roku! – wyjaśnia.
– Atacama jest najbardziej suchą na świecie pustynią, gdzie opady zwykle występują co 10–15 lat. Tak przynajmniej było kiedyś, bo anomalie klimatyczne dotarły i tutaj. Ostatnio pada co roku przez 2–3 dni, a w 2015 r. deszcze były tak obfite, że mieliśmy na pustyni powódź! Lawiny błota niszczyły dobytek mieszkańców. Jednak po opadach pustynia zmienia się w cudowny, kwitnący ogród.
Ojciec Adam już w seminarium poznał język hiszpański, co ułatwiło mu start w nowym miejscu. – Latynoskie życie toczy się wolniej niż europejskie – można powiedzieć, że na pustyni posuwa się „krokiem dzikiego osła” – uśmiecha się misjonarz. – To oznacza, że robotnik może przyjść 2 dni później niż obiecał, ludzie gromadzą się na Mszy św. długo po czasie, o którym miała się zacząć…
„Pierwszym twoim problemem jest to, że jesteś Polakiem” – powiedział mi chilijski lekarz, do którego udałem się z jakimiś swoimi dolegliwościami. Tu trzeba żyć bez europejskiej „spinki”. Nie jest to jednak proste.
– W Copiapó mieszkaliśmy w niebezpiecznej dzielnicy. Zdarzało się, że pod naszymi oknami odbywał się handel narkotykami, porachunki miedzy gangami. Kiedyś w strzelaninie zginął człowiek. Nie mówiąc mi o tym, trumnę z jego ciałem złożono w salce parafialnej. Rano natknąłem się niespodzianie na nieboszczyka, a Mszę św. odprawiałem w towarzystwie jego kolegów – typów spod ciemnej gwiazdy – zastanawiając się, czy ktoś zaraz nie zaatakuje mnie nożem. Na szczęście ci ludzie naprawdę chcieli się pomodlić.
Z pustyni pod rynnę
Po 5 latach o. Adam trafił na południe Chile, do miejscowości Niebla (co znaczy „mgła”), leżącej na wybrzeżu oceanu, w okolicach Valdivii. – Z pustyni przeniosłem się pod rynnę – uśmiecha się misjonarz. – Mieszkańcy mawiają, że pada tutaj 13 miesięcy w roku. Panuje wielka wilgoć. Jestem góralem i lubię mieć twardą ziemię pod nogami, a to kraj oceanu, rzek, jezior, wysp... Ojciec Adam towarzyszy ubogim ludziom, żyjącym z rybołówstwa.
– Bardzo ważny jest dla nich św. Piotr, patron rybaków. Każda wioska ma jego figurę. Uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła to wielkie święto. Odczytujemy wówczas imiona tych, którzy nie wrócili z połowu. W stronę oceanu płyną wielkie łodzie, kutry i małe łódki. Śpiewa się w nich religijne pieśni i biesiaduje – opowiada klaretyn. I wspomina o kaplicy, wzniesionej jego staraniem nad brzegiem oceanu. – Poprzednia, stara kaplica była zniszczona i pełna myszy, które roznoszą bardzo groźny wirus o nazwie Hanta. Nową zbudowaliśmy w 3 miesiące z pomocą trzech protestantów – mówi. – Tabernakulum, miejsce Kapitana, ma kształt koła sterowniczego, ołtarz utworzony został z fragmentu łodzi. Figura Matki Bożej stoi na postumencie w formie steru. Kiedy odprawiam Mszę św., widzę przed sobą morze.
Potężne Andy, piękne i groźne, to kolejne wyzwanie. O. Adam pamięta tragedię, jaka spotkała trójkę Polaków zdobywających jeden z wulkanów. Chłopak biorący udział w wyprawie, idący za swoim kolegą, zniknął. Do bazy nie dotarł, ciała nie odnaleziono. Być może zabłąkał się w labiryncie lodowych form?
Klaretyn uczestniczy w życiu Polaków w Chile. Swego czasu dotarł na metę rajdu Dakar, by pozdrowić Krzysztofa Hołowczyca. Polska nie jest Chilijczykom obca. I najbardziej ukochany święty to Jan Paweł II (o. Adam właśnie wiezie do swojej parafii jego relikwie), a wśród szczególnie zasłużonych dla kraju osób jest Ignacy Domeyko – XIX-wieczny geolog, badacz, inżynier górnictwa. W niezliczonych miejscowościach chilijskich znajdują się ulice jego imienia; istnieją nawet Góry Domeyki – jedno z pasm w Andach.
Bóg chodzi między nimi
Jak opisać tutejszą religijność? – Na północy mężczyźni prawie nie chodzą do kościoła. Twierdzą: „jestem wierzący na swój sposób”. To nie znaczy, że ta wiara jest słaba, tylko… specyficzna – mówi misjonarz. – Przykładowo: w tym regionie bardzo ważne są tańce religijne. Wykonuje się je z okazji świąt maryjnych, zwłaszcza w dzień Matki Bożej Gromnicznej. Ludzie mogą przez trzy dni tańczyć na pustyni w barwnych strojach, z bębnami, trąbkami, piszczałkami, w swoich grupach tanecznych składać Maryi specjalne promesy, czyli obietnice, a potem… przez cały rok nie pojawić się w kościele. W czasie 3-dniowego Święta Ojczyzny wszędzie pojawia się flaga narodowa, ludzie piją wino ze specjalnego rogu, tańczą narodowy taniec cueca.
– W Polsce nie nauczyłem się niestety nigdy tańczyć po góralsku, ale w cueca jestem całkiem dobry – mówi o. Adam. – Latynoska dusza to dusza fiesty. A nieodłącznym elementem świętowania jest tu fasola! Mówię czasem Chilijczykom, że powinni mieć ją w herbie.
Kapłan wspomina o rozmaitych chilijskich problemach, m.in. związanych z kryzysem rodziny, dotąd bardzo silnej. Kościół – ze względu na uwarunkowania polityczne, historyczne – nie u wszystkich cieszy się autorytetem. Choć jest wielu chrześcijan bardzo szanowanych za swoje oddanie na rzecz ubogich. – Śmieję się czasem, że, patrząc na liczbę osób w kościele, wiem, jaki wieje wiatr. Północny, niosący złą pogodę, oznacza, że jest ich dużo mniej. Zdarzało się, że odbyłem długą drogę do jakiejś odległej kaplicy, a na miejscu okazywało się, że tego dnia nikt na Mszę św. nie przyszedł. Nie można się tym zniechęcać – mówi.
– Moją rolę jako misjonarza rozumiem jako bycie z tymi ludźmi. Mam odkryć „Boga chodzącego między nimi”, pośród ich ciężkiej pracy. Podczas wizyty w Chile Jan Paweł II swego czasu wskazał na wizerunek Chrystusa i powiedział dobitnie: „Nie bójcie się! Patrzcie na Niego!” Papieska wizyta pomogła wówczas krajowi wyzwolić się z dyktatury, papieskie słowa o Chrystusie zapadły ludziom w pamięć. Na tej drżącej, wybuchającej ziemi, na jakiej innej Skale można się oprzeć?
Więcej informacji o posłudze o. Adama Bartyzoła CMF, a także możliwość kontaktu dla tych, którzy chcieliby wesprzeć jego posługę, na: www.claretianosniebla.wordpress.com.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.