Mała Mała Tereska, mała Teresa Wielka, Kasia ze Sieny i Helenka Kowalska. Janek Bosco, Franek Forgione (późniejszy o. Pio) i Rajmund Kolbe. Już jako brzdące rozmawiali z Bogiem o najważniejszych sprawach pod słońcem.
Idziemy, by ucięli nam głowę!
Przed kilkoma miesiącami zachwyciły mnie słowa Billa Johnsona, który wołał: „Bóg i ja stanowimy większość”. Cytował Teresę Wielką, która to hasło uczyniła dewizą swojego życia. Kiedyś, gdy była w prawdziwych tarapatach i zaczynała wpadać w panikę, Jezus powiedział jej wprost: „Uspokój się, kobieto małej wiary. Wszystko idzie jak najlepiej”. „Zajmij się Mną, a Ja zajmę się tobą” – usłyszała Teresa z Avila od samego Jezusa. I przejęła się tymi słowami.
„Było nas trzy siostry i dziewięciu braci karmelitanka wspominała swoje dzieciństwo. Z jednym z braci, najwięcej zbliżonym do mnie wiekiem, czytywaliśmy razem żywoty świętych. Czytając o mękach, jakie wycierpieli dla Boga, myślałam, jak tanim kosztem kupili sobie szczęście dostania się do nieba i cieszenia się Bogiem; zapalałam się pragnieniem poniesienia śmierci podobnej, nie żebym dla Boga tak wielką miłość czuła, ale iż pragnęłam taką krótką drogą nabyć sobie te wielkie dobra, które święci posiadają w niebie. Wspólnie więc z tym bratem moim naradzaliśmy się, jakim sposobem moglibyśmy ten cel osiągnąć. Umawialiśmy się, że pójdziemy, żebrząc po drodze dla miłości Bożej, do kraju Maurów, aby tam ucięli nam głowę; i zdaje mi się, że odwagę do tego, choć w tak młodym wieku, Pan nam dawał dostateczną, gdybyśmy tylko tam dostać się mogli”.
Ponieważ rodzina zwęszyła, co się święci, niedoszli męczennicy zostali zawróceni do domu. „Widząc, że niepodobna puszczać się w kraje dalekie, kędy by nam życie odebrano dla Boga, postanowiliśmy zostać pustelnikami; w ogrodzie, który był przy domu naszym pisała Teresa próbowaliśmy, jak umieliśmy, budować pustelnie, kładąc kamyki jeden na drugim, które jednak zaraz nam się rozsypywały i tak żadną miarą nie mogliśmy trafić na sposób uskutecznienia naszego zamiaru. Bawiąc się z innymi dziewczynkami bardzo lubiłam budować klasztorki, jak gdybyśmy były zakonnicami. I zdaje mi się, że pragnęłam zostać zakonnicą, choć nie tak gorąco tego pragnęłam jak tamtych rzeczy, o których wyżej mówiłam”.
Jak stygmatyk nauczył się modlić
Nie zabiegał o sławę, a jednak popularności mogą mu pozazdrościć gwiazdy rocka. Doczekał się gazety, a nawet własnej telewizji. Pojawiał się w dwóch miejscach naraz, jego stygmaty pachniały liliami.
Zanim rankiem 20 września 1918 roku otrzymał krwawe ślady męki („Dostałem nagle wielkich dreszczy po całym ciele. Potem nastał spokój i zobaczyłem naszego Pana w postawie jak na krzyżu, choć miałem wrażenie, że nie było krzyża, skarżącego się na brak wzajemności u ludzi), jako 5-latek przeżył pierwsze doświadczenie mistyczne, w czasie którego Jezus zaprosił chłopca do udziału w swej ofierze. W czasie wizji ujrzał Serce Chrystusa. Jezus uczynił znak, by chłopak się do Niego zbliżył, a potem położył swą dłoń na jego głowie, potwierdzając, że chętnie przyjmie jego dar z siebie i wolę poświęcenia się Jego miłości.
Wielokrotnie Francesco z Pietrelciny miewał w czasie snu przerażające wizje demonów. Męczyły go tak bardzo, że musiał spać przy zapalonym świetle. Mały Franciszek Forgione uciekał się wówczas do Anioła Stróża, z którym bardzo się zaprzyjaźnił. Nazywał go po latach „towarzyszem dzieciństwa”. „Osobistości z nieba nie przestają mnie odwiedzać i dawać mi odczuć przedsmak upajającego szczęścia świętych” pisał w jednym z listów.
Koledzy zapamiętali, jak pewnego dnia chłopczyk – sądząc, że nadprzyrodzona rzeczywistość, którą widzi, jest również dostrzegalna dla innych – zawołał zdumiony: „Jak to? Nie widzicie Madonny?”.
Kapucyn często opowiadał historię, gdy jako mały chłopak poszedł z ojcem do pewnego włoskiego sanktuarium. Tłum rozmodlonych Włochów zamarł, gdy do kościoła weszła uboga kobiecina ze sparaliżowanym synkiem na rękach. Podeszła do obrazu czczonego w kościele świętego i zaczęła krzyczeć na całe gardło: „I co? Ładnie to tak? Jestem wdową, nie mam żadnych środków do życia, a teraz jeszcze ta choroba syna. Ty to masz dobrze – pogroziła świętemu – siedzisz sobie beztrosko w niebie, a ja tu ginę. Mam dość!!! Albo uzdrowisz mi dziecko, albo weź je sobie!” – ryknęła na cały kościół. Ludzie z dezaprobatą pokręcili głowami: przesadziła. Tymczasem położony na ołtarzu sparaliżowany chłopak poruszył się, a po chwili zeskoczył na ziemię zdrowy. „To wtedy - opowiadał po latach Stygmatyk - nauczyłem się modlić”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.