Rosja, Ukraina, prawosławie, grekokatolicy i Franciszek. Refleksje po X Zjeździe Gnieźnieńskim.
Historia każdego chyba istniejącego dziś państwa naznaczona jest chwilami trudnymi i momentami w jego dziejach zwrotnymi. Nie inaczej jest z Ukrainą. Tyle że w przeciwieństwie do wielu innych te jej momenty trudne nie należą tylko do historii, ale rozgrywają się właśnie teraz. Jesteśmy świadkami czegoś, co jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe: niepodległa od 25 lat Ukraina zdaje się rezygnować z trwającego od ugody perejesławskiej flirtu z Rosją, a otwiera na Europę. Co będzie dalej? Trudno dziś wyrokować. Na pewno jednak jesteśmy świadkami narodzin zupełnie nowej jakości. Rozpaczliwie szukający dla swojego mitu założycielskiego narodowych bohaterów Ukraińcy nie będą musieli się odwoływać do wywołujących w nas, Polakach złe skojarzenia przywódców OUN i UPA. Nowych pewnie nie braknie. A to szansa na przyspieszenie polsko-ukraińskiego pojednania.
Pisząc relację ze Zjazdy Gnieźnieńskiego obiecałem wrócić do pojawiającego się tam tematu polsko-ukraińskich relacji. Wydaje mi się jednak, że po opublikowania na naszych stronach wystąpienia na Zjeździe arcybiskupa Większego Kijowsko-Halickiego Światosława Szewczuka ciekawość Czytelników została już zaspokojona. Znacznie ciekawszym, bo bardziej skomplikowanym, wydaje mi się drugi z problemów poruszonych w wystąpieniu zwierzchnika grekokatolików: sprawa pojednania między Ukrainą a Rosją. A w tym względzie też trochę się podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego działo. I sporo mówiło.
Trzeba chyba na początku przypomnieć, że sytuacja na Ukrainie jest dziś skomplikowana nie tylko politycznie, ale też ze strony kościelnej. Na Ukrainie działa nie tylko Kościół katolicki – w swoich dwóch gałęziach, rzymsko i znacznie większej, greckokatolickiej – ale też aż trzy Kościoły prawosławne. I żaden z nich nie ma na Ukrainie pozycji, pozwalającej mu na rząd dusz. Geopolityka sprawa, że jeden z nich, zależny od Moskwy Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego, jedyny uznawany przez światową wspólnotę prawosławną, jest dziś postrzegany jako nieprzychylny ukraińskiej niezależności. Pozostałe uważa się za jej zwolenników i obrońców. Tyle że – jak to powiedział podczas konferencji prasowej podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego abp. Światosław Szewczuk – każdy z tych prawosławnych Kościołów jest w pewnej mierze projektem politycznym. Stąd tak trudno o pojednanie już nawet między nimi. A bardzo by się ono przydało. Prawosławni na Ukrainie rozumieją, czemu nie modlą się z katolikami. Ale dlaczego nie mogą modlić się ze swoimi braćmi w wierze? Tego – jak zauważył podczas Zjazdu abp Szewczuk – prosty człowiek zrozumieć nie potrafi.
Trzeba zwrócić koniecznie uwagę na to, że sytuacja na Ukrainie nie jest tak jednoznaczna, jakby chciał umysł poszukujący klarownych rozgraniczeń. Owo pragnienie sprawia, że przyjęło się myśleć o Ukrainie podzielonej na z grubsza dwa obszary: ukraińsko- i rosyjskojęzyczny i wedle tego kryterium dzielących się na zwolenników i przeciwników zerwania przez Ukrainę związków z Rosją. Tymczasem, jak powiedział podczas jednej z konferencji prasowych abp Szewczuk, szacuje się, że aż 60 procent walczących na wschodzie Ukrainy o jej niepodległość to jej obywatele rosyjskojęzyczni.
Na te skomplikowane polityczne i kościelne relacje nałożyły się ostatnio dwa wydarzenia. Po pierwsze zapowiedziany na późną wiosnę tego roku pierwszy po wiekach sobór wszechprawosławny. A po drugie podpisanie przez patriarchę Moskwy Cyryla I i papieża Franciszka w Hawanie wspólnej deklaracji.
Po przyszłym panprawosławnym soborze trudno spodziewać się rewolucji. Decyzje na nim maja być wiążące, o ile zostaną podjęte jednogłośnie. Ale sobór to sobór. W historii niejeden już raz sobie współczesnych zadziwił. Różnie sprawy się mogą potoczyć. W tym kontekście zwraca uwagę niedawna wypowiedź patriarchy Konstantynopola, Bartłomieja I skierowana do ukraińskiego prezydenta, Petra Poroszenki z okazji ich spotkania, poświęconego między innymi rozmowom na temat możliwości powstania na Ukrainie jednego Kościoła prawosławnego: „Kościół Konstantynopolski jest Kościołem macierzystym narodu ukraińskiego”. Bardzo ważne.
Czytelnicy pewnie pamiętają krytykowany 27 punkt wspólnej deklaracji Franciszka i Cyryla? Pragniemy, aby schizma między wiernymi prawosławnymi na Ukrainie mogła być przezwyciężona na podstawie obowiązujących norm kanonicznych, aby wszyscy ukraińscy prawosławni żyli w pokoju i zgodzie oraz aby przyczyniły się do tego wspólnoty katolickie w tym kraju, aby coraz bardzie było widać nasze chrześcijańskie braterstwo. Zazwyczaj odbierane jest to jako zgoda Franciszka na hegemonię Moskwy w ukraińskim prawosławiu. Tymczasem Konstantynopol nie od dziś przypomina, że zgadzając się na autokefalię (niezależność) Moskwy, jasno wyznaczył jej granice. Terenów Ukrainy, podobnie zresztą jak krajów bałtyckich, w tych granicach nie było. Dzisiejsza sytuacja to wynik carskich podbojów i stosowania prawa silniejszego. Ułatwione przez polityczny upadek Konstantynopola. Ale obowiązujące „normy kanoniczne” są inne. Ciekawe, prawda?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).