Już dawno nie było takiego roku, w którym zbiegłoby się tyle ważnych wydarzeń. O prowokacji miłosierdzia, grzebaniu w księgach metrykalnych i kościelnym nasłuchu z bp. Edwardem Dajczakiem na progu nowego roku rozmawia ks. Wojciech Parfianowicz.
Ks. Wojciech Parfianowicz: Otworzyliśmy Drzwi Święte, rozpoczęliśmy Rok Miłosierdzia. Czym on jest dla Kościoła, dla każdego z nas?
Bp Edward Dajczak: Bożą prowokacją.
Miłosierdzie jest prowokacją?
Tak, aby spojrzeć inaczej na Boga i na drugiego człowieka. Ten rok to szkoła, najpierw tego, jak traktuje nas Bóg, który w swoim miłosierdziu chce przebaczyć nam nasze grzechy, podnieść nas.
Dlaczego tak ważne jest to doświadczenie Bożego przebaczenia? Dziś wielu ludzi traci poczucie grzechu jako zerwania relacji z Bogiem.
Brak odniesienia do Boga powoduje, że zło kumuluje się i człowiek przestaje sobie z nim radzić, nie potrafi wybaczyć sobie samemu, często dochodzi do granic obłędu czy popada w depresję. Z drugiej strony pojawia się lekceważenie i relatywizacja zła. Człowiek, który uznaje grzech i wie, że Bóg może go od niego uwolnić, jest w stanie zacząć od nowa.
Bóg, rzeczywiście, zawsze przebacza, ale nasze grzechy ranią też naszych bliźnich. Są sytuacje, np. w rodzinach, kiedy wydaje się, że niewiele już da się zrobić. Czy tutaj też da się zacząć od nowa?
Czasami stajemy przed alternatywą: przebaczenie albo destrukcja. Ponieważ ludzie mają problem z przebaczeniem, ilość rozpadających się rodzin i cierpiących dzieci wzrasta. Ludzie nie radzą sobie z postawą miłosierdzia, a bez niej niektóre sytuacje, w różnych relacjach, są nierozwiązywalne. Rana została zadana i krwawi. Tego, co się stało, nie da się cofnąć. I co teraz? Jeśli jestem w stanie przebaczyć, mogę wygrać. Do tego przygotowuje nas Ewangelia. Jeżeli przyjmuję ją na serio, czyli mam świadomość, że Bóg mi nieustannie przebacza, to musiałbym być bezdusznie religijny, a nie prawdziwie wierzący, żebym nie chciał spróbować zdobyć się na naśladowanie Jezusa także w tej materii. Rok Miłosierdzia podpowiada nam, że jesteśmy podnoszeni przez Boga i tym samym powinniśmy dzielić się z innymi.
Czy Bramy Miłosierdzia otwarte są także dla tych, którzy stoją trochę z boku i nie przystępują do Komunii św., bo np. żyją w związku niesakramentalnym?
Mamy dużo do zrobienia w tej materii. Sytuacja takich ludzi nie jest łatwa, ponieważ uniemożliwia im pełną obecność w Kościele. Nie mogą przystępować do sakramentów. Jednak Kościół, mimo wszystko, ma wiele możliwości prowadzenia ich do Jezusa, choćby poprzez kontakt z Bożym słowem, czynną miłość. To jest szansa dla takich ludzi. Także nasze wspólnoty, np. te rodzinne, muszą się nauczyć przyjmowania osób, które nie będą w pełni uczestniczyć w życiu Kościoła. Dlaczego nie można ich przyjąć na takim poziomie, na jakim są w stanie wejść? Oni nie muszą być skazani na banicję. Mamy sporo do nauczenia się. Rok Miłosierdzia ma nas inaczej nastawić do ludzi. Kiedy stworzy się rzeczywistość czarno-białą, to właściwie dla takich ludzi nie ma miejsca w Kościele w ogóle. Alternatywa: „wszystko, albo nic” nie jest tutaj właściwa. Nie wiem, ilu ludzi tak naprawdę zmieściłoby się w Kościele, gdyby przyłożyć do wszystkich taką miarkę. Oczywiście, formalnie sytuacja jest ewidentna. Ale innych sytuacji, w których człowiek spycha się na obrzeża Kościoła, jest bez liku. Weźmy np. zło lekceważone i ciągle powtarzane. Ktoś idzie do spowiedzi i formalnie nie ma blokady, ale można nieraz mieć wątpliwości, czy w takim człowieku jest rzeczywiście wola poprawy i prawdziwy żal.
Jak jednak nie wykrzywić miłosierdzia i nie zrobić z niego fałszywej pobłażliwości?
Bardzo dobrze widać to w historii o grzechu pierwszych ludzi. Tam, w raju, nie było jeszcze prawa, tylko bliska relacja. Brak prawa w sensie Dekalogu nie oznaczał jednak braku granic. Mówiąc o miłosierdziu, nie wolno zapominać, że są granice. Człowiek nie jest wszechwładny, tzn. nie może ustalić wszystkiego po swojemu, np. na zasadzie demokratycznego głosowania. Rajskie nadużycie polegało właśnie na tym, że człowiek sam chciał ustanowić, co jest dobre, a co złe. To jest niszczenie granic. Człowiek dziś uzurpuje sobie prawo, które przynależy tylko Bogu. – Miłosierdzie nie idzie wbrew prawu, ale nie jest też zimnym jurydyzmem. Są dwie skrajności – z jednej strony bagatelizacja zła, z drugiej założenie, że człowiek jest idealny. Miłosierdzie wprowadza podejście, które pozwala leczyć, jednać i rozpocząć od nowa.
Jak dotrzeć z ideą Boga miłosiernego do tych, których Kościół już niewiele obchodzi i pewnie nie interesują się za bardzo Rokiem Miłosierdzia?
Metodą przekazu słowa nie jesteśmy w stanie dotrzeć do sporej części ludzi, ponieważ ci ludzie temu słowu już nie ufają. Szansa jest więc w świadectwie, czyli w pokazywaniu miłosiernego Boga przez czynienie miłosierdzia. Czasami w sąsiedztwie, w pracy zachowanie człowieka miłosiernego wywołać może pozytywne zdziwienie. Może nawet ktoś zapyta: „Dlaczego?”. To jest dzisiaj przekaz, który może przekonywać. Ileż trudnych sytuacji moglibyśmy ominąć, gdyby uczniowie Jezusa potrafili doświadczone od Boga miłosierdzie przenieść w życie społeczne. Gdyby tak np. nie na każdy atak odpowiadać tym samym, ale miłosierną reakcję Boga na nas przenieść na nasze relacje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).