Dzieci lubią spędzać czas z wychowawcami z oratorium
Dzieci lubią spędzać czas z wychowawcami z oratorium
marianie/ facebook.com

Wystarczy, że jesteśmy z nimi

Brak komentarzy: 0

Agata Bruchwald

GOSC.PL

publikacja 02.10.2015 06:00

Mieszkają w Kwidzynie. Po latach formacji postanowili, że nadszedł czas wyjazdu na misje. Los skierował ich do Rosji. Służyli tam trzy miesiące. I znowu chcą tam wrócić.

Przez 20 lat przechodzili formację we Wspólnocie Neokatechumenalnej. W maju Barbara i Mieczysław Wolffowie wyjechali do Karagandy w Kazachstanie, a Barbara Hajdamowicz do Barnaułu w Kraju Ałtajskim, w azjatyckiej części Rosji. Wrócili po trzech miesiącach, bo tyle czasu była ważna ich misjonarska wiza. Obecnie czekają na kolejną. Mają nadzieję, że ponownie na misje wyjadą już jesienią i pozostaną na nich przez rok. Ci, których tam poznali, czekają na nich. – Nasza misja polega na tym, by być wśród ludzi, do których zostaliśmy posłani – mówi Barbara Wolff.

Prezent dla Saszki

Barbara i Mieczysław w Karagandzie pracowali w oratorium księży marianów przy parafii Maryi Matki Kościoła: gotowali posiłki, sprzątali. – Bardzo często przez kuchenną szybkę podglądałam, jak wyglądają ich spotkania. Praca, jaką wykonują opiekunowie, jest wspaniała. Dla mnie rewelacja – przyznaje Barbara. – Do oratorium przychodzą dzieci z rodzin katolickich oraz dzieci ulicy. Integrują się. Wychowawcy, spędzając z nimi czas, ewangelizują je – dodaje. Chłopcy z oratorium służą do Mszy św., część dzieci tworzy chór czy też scholkę.

Najgorliwszym ministrantem, którego poznali państwo Wolffowie w Karagandzie, jest Saszka. Mówią o nim „nasz Saszka.” – W dzień powszedni na Eucharystii jesteśmy tylko my i Saszka – cieszy się Barbara. Marzeniem chłopaka, jak i większości rosyjskojęzycznej młodzieży o polskich korzeniach jest przyjazd w przyszłym roku do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży. Koszty, jakie się z tym wiążą, dla kazachskiej młodzieży, a szczególnie tej, którą poznali Wolffowie, są astronomiczne. Dlatego małżonkowie szukają sponsorów, którzy pomogliby młodzieży sfinansować przyjazd na spotkanie z Ojcem Świętym. Młodzi mogliby przy okazji zobaczyć kraj swoich dziadków.

Barbara i Mieczysław do Kazachstanu zabiorą niespodziankę dla Saszki. – Będzie to informacja, że pojedzie do Krakowa – zdradza Mieczysław. Wspólnota Neokatechumenatu z Kwidzyna zebrała pieniądze, by Sasza mógł przyjechać do Polski. – Cała śmietanka została dla nas, bo tylko my zobaczymy minę Saszki, gdy się dowie, że będzie uczestniczył w Światowych Dniach Młodzieży – uśmiecha się Barbara.

Misja wygląda różnie

Na misje jeżdżą także rodziny z dziećmi. – Czasami im trzeba pomagać – mówi Barbara Hajdamowicz, która została posłana przez wspólnotę do Barnaułu na Syberii. – Czułam się tam potrzebna. Pomagałam przy dzieciach czy też w kuchni. Sprzątałam – opowiada o swojej pracy. Zadaniem Barbary była pomoc włoskiemu małżeństwu. Marta i Luka mają 6 dzieci. Mężczyzna uczy języka włoskiego, jego żona zajmuje się domem. Równocześnie są katechistami, kantorami, odpowiadają za wspólnotę w mieście. Barbara pomagała Marcie prowadzić dom.

Barnauł to miasto liczące ponad 600 tys. mieszkańców, w którym jest tylko jeden kościół pw. Niepokalanego Serca Maryi. Misjonarze na Wschodzie, by przyciągnąć ludzi do kościoła, wykorzystują ich naturalne zainteresowanie nim. W żaden sposób się nie narzucają. – Kościół parafialny mógłby stracić tych ludzi, bo nie jest przygotowany, by ich wprowadzić do wspólnoty – zauważa Barbara Wolff. – Nie ma mechanizmów formacyjno-ewangelizacyjnych dla dorosłych. Na Wschodzie to zadanie wzięły na siebie osoby będące na Drodze Neokatechumenalnej. Na wszelkie pytania odpowiadają kompetentni katechiści – dodaje.

– Wyjeżdżając na Wschód, zostaliśmy przydzieleni do wspólnoty, w której posługujemy – opowiada Mieczysław. – Obserwujemy rodzący się tam neokatechumenat. Tam, podobnie jak w różnych regionach Polski, nie jest łatwo. Nieraz głoszone katechezy trafiają jak kulą w płot. Ale zauważyliśmy, że na każdym spotkaniu pojawiają się nowe twarze. Przychodzą ci, którzy chcą być w kościele, na Drodze Neokatechumenalnej – precyzuje.

Jak dodaje Barbara Hajdanowicz, w Polsce do wspólnot wstępują osoby, które są w Kościele, tam – ludzie z zewnątrz. Dla katolików z Karagandy ważny jest sam fakt, że osoby z Zachodu zostawiły swoje domy i przyjechały, by być z nimi. – To dla nich budujące – przyznaje Barbara Wolff. – Dla tych ludzi jesteśmy znakiem, że warto słuchać słowa Bożego i nawracać się – kontynuuje.

Wolność religijna?

– Wśród dzieci, które przychodzą do oratorium jest Nastia. Dziewczyna zapewnia, że gdy tylko skończy 18 lat przyjmie sakrament chrztu św. – opowiada pani Barbara. Nastia przychodzi regularnie do ośrodka i często powtarza: „To nic, że ja nie jestem jeszcze ochrzczona. Jezus jest moim przyjacielem”.

Oratorium jest utrzymywane m.in. przez Prowincję Księży Marianów oraz Caritas Polską. Brakowało w nim m.in… zamrażarki. Po powrocie z Kazachstanu w czasie warsztatów biblijnych pani Barbara ogłosiła składkę na ten cel. Puściła kapelusz między znajomymi. – Dziewczyny śmiały się ze mnie. I co z tego? Najważniejsze, że zebrałam pieniądze na zamrażarkę – cieszy się. – To są drobiazgi, ale przecież to z nich składa się nasze życie. Wiele dzieci, które przychodzą do oratorium, pochodzi z rodzin ateistycznych. Początkowo zaglądają, bo mogą tu za darmo zjeść obiad. Jednak tę miskę zupy najprawdopodobniej dostałyby i w innym miejscu. Ale w oratorium księża, wychowawcy świeccy zajmują się nimi, organizują zabawy, godziny spędzają przy grach planszowych. W ten sposób wprowadzają dzieci do Kościoła.

– Kazachstan jest specyficznym terenem, gdzie Kościół ze względu na wolność religijną ma szansę się rozwijać – przyznaje Barbara. Po upadku ZSRR prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew oficjalnie ogłosił wolność religijną i równość trzech religii. Zasugerował również, że każdy obywatel tego kraju powinien określić się religijnie. – Ludzie na początku lat 90. zachłysnęli się wolnością i zaczęli przychodzić kościoła – przypomina Barbara.

W Kazachstanie dominuje islam. Do pewnego czasu w kraju był wyrazisty podział: Kazach to muzułmanin, Rosjanin – prawosławny, a zesłaniec z dawnych lat (np. z Polski) – katolik. Teraz to się zaciera. – Choć ludzie deklarują się jako prawosławni, katolicy czy też muzułmanie, w kraju panuje jeden wielki ateizm. On gubi ludzi, to ateizm wyniszczający – pani Barbara stara się znaleźć właściwe określenia dla zobrazowania zjawiska. Do kościoła, cerkwi czy meczetu uczęszczają tylko najgorliwsi. Jest ich jednak niewielu. Parafia księży marianów nie byłaby w stanie utrzymać się bez pomocy z zewnątrz. Jak przypuszczają moi rozmówcy, podobnie jest z pozostałymi wspólnotami religijnymi.

Państwo Wolffowie mówią, że w Kazachstanie wszystko jest inne niż w Polsce. – Od wody przez sery, mięsa po wina – wszystko ma inny smak – wymienia Mieczysław. A z drugiej strony ludzie, podobnie jak w Polsce, w dni świąteczne robią zakupy. – W Karagandzie nie ma różnicy miedzy piątkiem a niedzielą. Wszystkie sklepy są otwarte, zakłady pracują. Niedziela jest dniem wolnym dla urzędników – to pozostałość po czasach socjalizmu – dodaje Barbara.

Ogłoszona przez prezydenta Nazarbajewa wolność religijna jest tak naprawdę pozorna. Bez tzw. wizy misjonarskiej do Kazachstanu nie wjedzie żaden świecki ani duchowny misjonarz żadnego wyznania. W ten sposób państwo kontroluje pomoc dla wiernych różnych religii.

Państwo Wolffowie i Barbara Hajdamowicz czekają na kazachskie wizy. Mają nadzieję, że wkrótce je otrzymają. Wtedy jesienią ponownie wyruszą na Wschód, by swoim życiem głosić Ewangelię.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Reklama

Reklama