Lekcja

ks. Włodzimierz Lewandowski ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 08.09.2022 11:27

Niepełnosprawność nie była i nie jest przeszkodą, by kosztować życia. Jest natomiast szansą, by pokonać siebie i własne ograniczenia.

Kolejne edycje The Voice cieszą się dużym zainteresowaniem nie tylko z racji poziomu wykonawców i reakcji trenerów. Przy okazji dowiadujemy się o ich ciekawym, niekiedy przeplatanym dramatami życiem. Bohaterem jednego z ostatnich przesłuchań w studio niemieckim był niewidomy. W Francji osoba z porażeniem mózgowym. W Australii nastolatek z zespołem Touretta zdobył drugie miejsce. W Polsce, o ile dobrze pamiętam, w jednej z poprzednich edycji wystąpiła z mężem niepełnosprawna kobieta. Bywali także artyści niejako na uboczu zaangażowani w wolontariat na rzecz niepełnosprawnych. O jednym z nich, Bartoszu Madeju, pisze na naszych stronach Agnieszka Kwaśnicka.

„Związany jest ze św. Maksymilianem Kolbe i Niepokalanowem. Posługuje na rekolekcjach dla osób niepełnosprawnych. - Mam wtedy przyjemność, by przez tydzień pomagać osobie niepełnosprawnej we wszystkich codziennych czynnościach. To zmienia spojrzenie, przestawia optykę, kiedy spotyka się osobę, która niesie ciężki krzyż, a ma w sobie wiele radości z życia - dzielił się artysta”.

Zmiany spojrzenia, przestawienia optyki, doświadczałem w przeszłości wielokrotnie, angażując się w podobne inicjatywy na rzecz niepełnosprawnych. Także będąc przez pewien czas jednym z nich. Ale po kolei.

W latach siedemdziesiątych pracowały w moim rodzinnym mieście dwie święte kobiety. Siostra Maura ze Zgromadzenia Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryi i pani Mirka Hankiewicz z Prymasowskiego Instytutu Maryjnego. Zgromadziły wokół siebie dużą grupę młodzieży i zorganizowały pierwsze w Polsce tak zwane oazy chorych. W śród nich były osoby zmagające się z dużymi ograniczeniami. Wymagające całodobowej opieki. Karmienia, mycia, ubierania, wyprowadzania na spacery. Przed kilkoma tygodniami pytali mnie młodzi co było dla nas najtrudniejsze. Fizjologia – odpowiedziałem bez namysłu. Ten moment, gdy osoba niepełnosprawna powierza się opiekunowi z bezgraniczną ufnością, a opiekujący się nią musi pokonać i naturalną barierę wstydu, i inne, związane z nietypową sytuacją trudności. To wymaga delikatności, pokory, wielkiego szacunku, przełamania oporów psychicznych, umiejętności pokonania pojawiających się w takich sytuacjach oporów. Podopieczni mają „szósty zmysł”, wyczuwając momentalnie z jakim nastawianiem wykonywane są czynności pielęgnacyjne. Co warto zauważyć z ich ust nigdy nie słyszałem skargi, narzekania, a na twarzach zawsze mieli uśmiech. Choć tak zwani trzeźwo myślący bardzo często powodów do radości nie widzą.

Tamto doświadczenie udało nam się przenieść kilka lat później na wyjazdy integracyjne z dziećmi niepełnosprawnymi. Ileż było radości gdy Gosia, wpadając do potoku, poczuła się pełnosprawną dziewczyną (przecież innym zdarzało się poślizgnąć na kamieniu i wpaść do wody), Andrzejek przemieniał się w oczach wędrując Doliną Kościeliską, a jego imiennik uczył się miłości bliźniego (a gdybym ja był na jego miejscu i nikt nie chciał bawić się ze mną), grając z nim w badmintona. Trzy zaledwie przykłady zmieniających optykę sytuacji.

W Ciechocinku, gdzie przebywałem na niemalże rocznej rehabilitacji, niepełnosprawni byli ciekawym środowiskiem. Pamiętam jedną z szalonych wypraw na wózkach w Parku Zdrojowym. Gdy nagle usłyszeliśmy za plecami użalające się nad nami kobiety. Biedacy… Ela (stwardnienie rozsiane) natychmiast odwróciła się i powiedziała: my z pewnością nie biedacy, ale pani z całą pewnością głupia. Po latach skomentowałem: to ona miała rację. Bo niepełnosprawność nie była i nie jest przeszkodą, by kosztować życia. Jest natomiast fantastyczną okazją, by pokonać siebie i własne ograniczenia. Uczyli nas tego znakomici rehabilitanci. Kiedyś chyba już o tym pisałem. Gdy pewnego dnia płakałem z bólu i pytałem, czy nie można delikatniej wykonywać pewnych ćwiczeń, Wiesia odpaliła: albo wszystko będzie cacy cacy i będziesz kaleką do końca życia, albo będziesz płakał i w przyszłości chodził. Miała rację. Bez niej nie byłoby w ostatnie wakacje Czerwonych Wierchów, Świstówki, Wysokiej czy Turbacza. I świadomości, że to, co piękne, dobre, ważne, jest na wyciągnięcie ręki, ale za cenę wysiłku, pokonania siebie. Czyli ewangelicznego krzyża. Nie przytłaczającego. Podnoszącego. Wyzwalającego.

Dziś często słyszę: najważniejsze jest zdrowie. Nieprawda. Najważniejsze to nadać życiu sens. Nie poddać się. Wytrwać. Każdego dnia, bez względu na wszelkie uwarunkowania, doświadczać Bożej obecności.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..