Oluś

ks. Włodzimierz Lewandowski ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 10.02.2022 11:21

A dlaczego ty jesteś Bozia?

Brzęczało coś w samochodzie od dłuższego czasu, dlatego korzystając z okazji skręciłem do mechanika. Ten, po kilku minutach, patrząc w okno, zauważył: będzie nalot. Rzeczywiście. Po chwili w drzwiach pojawiła się jego żona z trójką dzieci. Najmłodsze na ręku. Średni, Olek, przybił piąstkę i wprawiając w osłupienie zarówno proboszcza jak i rodziców, zapytał pierwszego: „a dlaczego Ty jesteś Bozia?”

Wyobrażam sobie skrzywioną minę części czytelników, słusznie przekonanych o konieczności unikania w mówieniu o Bogu pewnych określeń, delikatnie mówiąc, infantylnych, jednak wychodzę z założenia, że dokonywanie korekt w obecności rodziców, zwłaszcza matki, nie jest najlepszym zabiegiem wychowawczym. Poza tym, o czym przekonałem się w praktyce duszpasterskiej wielokrotnie, przyjdzie na nie czas i miejsce.

Tymczasem zdziwiona pytaniem syna mamusia sama zaczęła wyjaśniać. Przychodząc z dziećmi do kościoła często, wskazując na ołtarz, mówi im: tam jest Bozia. Ale dzieci, jak to dzieci, nie mając ukształtowanego jeszcze myślenia abstrakcyjnego, słów matki nie kojarzą z ołtarzem i Tym, który na nim się znajduje, ale z osobą księdza. Stąd całkiem logiczne pytanie Olka, zdziwionego zdziwieniem dorosłych.

Jak to zwykle bywa zdziwienie dorosłych było punktem wyjścia do całkiem ciekawej rozmowy o polskim Kościele dziś, a pewnych oznakach – także w parafii – kryzysu, trudnościach w relacjach z dziećmi i młodymi, będących nie tylko problemem duszpasterzy i katechetów. Również rodziców. O tych coraz częściej mówi się, że są ostatnim pokoleniem, które słuchało swoich rodziców i pierwszym, słuchającym swoje dzieci. Cóż, ta zmiana pokoleniowa jakościowo jest zupełnie inna od poprzednich i trzeba szukać nowych sposobów na budowanie relacji. Pandemia, co wszyscy coraz bardziej sobie uświadamiają, tego nie ułatwia. Przeciwnie.

Wracając do rozmowy. W kontekście pytań o młodych posłużyłem się fragmentem tekstu, opublikowanego przed kilkoma dniami przez autora głośniej książki „Ostatni dzwonek”, księdza Damiana Wyżkiewicza CM. Autor, dając konkretne przykłady, poddaje krytyce mit wspaniałego duszpasterstwa i jeszcze wspanialszej katechezy w czasach, gdy religia była w salkach. Trudno się z nim nie zgodzić. Gdy zaczynałem pracę w roku 1984 miałem cztery godziny religii z młodzieżą. Dwie na miejscu i dwie w punktach. Ale… moja parafia i placówka dziekańska były dwoma, gdzie takowe lekcje miały miejsce. Z perspektywy czasu wiemy, że w skali całego kraju na religię w salkach chodziło około trzech procent młodych. Pozostałych nie zawsze można było posądzać o lenistwo czy obojętność. Nie ukrywam, z podziwem patrzyłem na pewną rodzinę. Dzieci każdego dnia wracały autobusem z szkoły – bagatela – tylko czterdzieści kilometrów, sześć kolejnych szły polnymi drogami. Czasem przed wieczorną lekcją religii zdążyły iść do domu i coś zjeść, najczęściej po wyjściu z autobusu czekały na księdza. Wracały do domu około 21. W miastach było lepiej, ale nie było wspaniale. Wiele zależało, jak dziś, od osobowości i charyzmatu duszpasterzy. Były wcale nie odosobnione miejsca, gdzie przez dziesięciolecia duszpasterstwa młodzieży po prostu nie było. Były ośrodki promieniujące. I już wtedy, przed niemalże czterdziestu laty, zdarzały się wędrówki z parafii do parafii. Bo w jednej były systematyczne spotkania, cotygodniowe eucharystie młodych, wyjazdy, w drugiej, obok, duszpasterska pustka.

Patrząc na dzisiejsze duszpasterstwo w skali całego kraju trudno mówić o pustce. Ruchy, grupy modlitewne, stowarzyszenia, bractwa. Gdyby policzyć, wyjdzie nam około trzech i pół miliona zaangażowanych świeckich. To nam daje niemalże dziesięć procent aktywnych członków laikatu. Będących solą i zaczynem, medialnie niewidocznych. Bo przecież rzadko się zdarza, by nawet kościelne media rozpisywały się o drobnych parafialnych inicjatywach. Dziennikarze najczęściej pojawiają się w miejscach konfliktów, rozdmuchując je nieproporcjonalnie do ich skali. Lubią pisać w skali makro zapominając, że składają się nań tysiące elementów mikro. Przytulony do ojca Oluś, ze zdumieniem słuchający rozmowy dorosłych i nie domyślający się jakiego zamieszania narobił swoim pytaniem, jest najlepszym dowodem na to, że do totalnej pustki jeszcze nam daleko.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..