Nie łopatą!

ks. Włodzimierz Lewandowski ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 01.10.2020 12:16

Czyli jak gasić pożary w Kościele.

Wczorajszym komentarzem trochę mnie Beata Zajączkowska uprzedziła. Od kilku dni zbierałem materiały o zbliżającej się beatyfikacji Carla Acutisa. Tymczasem w środę otrzymaliśmy ciekawy tekst o trwających właśnie przygotowaniach. Cóż, bywa, zwłaszcza gdy autorów dzieli przeszło tysiąc kilometrów i nie mogą wspólnie zaplanować tematów na najbliższe dni. Na szczęście, mimo pandemii, życie w Kościele toczy się dalej i są inne, nie mniej interesujące wydarzenia, o których warto pisać.

Jednym z nich było międzynarodowe spotkanie Odnowy w Duchu Świętym. Tym razem, w ubiegłą sobotę i niedzielę, jego uczestnicy spotkali się w Sieci. Oprócz grup i wspólnot charyzmatycznych wzięli w nim udział także członkowie Cenacolo. Międzynarodowe uwielbienie było także okazją do zaprezentowania nowej strony ruchu charyzmatycznego. Przeglądając jej zawartość zwróciłem uwagę na zakładkę „Szkoły animatora”. Interaktywna mapa robi wrażenie. W całych Włoszech jest ich kilkaset. Jedna nawet na niewielkiej Lampedusie. Obok nich funkcjonują Szkoły animacji charyzmatycznej. Bliskość jednej i drugiej sprawia, że ruch wchodzi w parafię, stając się jednym z motorów jej odnowy. Jeśli dodamy funkcjonujące w większości parafii oratoria i zaangażowanych w nich animatorów, odkryjemy Kościół nie tylko borykający się w brakiem powołań i pustoszejącymi świątyniami; także Kościół podejmujący wyzwanie bycia małą trzódką.

Warto przyglądać się tym szkołom i oratoriom. Być może to dla nas inspiracja i lekcja. Ich istnienie i rozwój są znakiem, przypominającym, że o przyszłości Kościoła nie decydują wielkie akcje, obecność w mediach, stan posiadania. O przyszłości Kościoła, co zresztą nie jest nowością, a tym bardziej odkryciem, zadecydują małe, żyjące wiarą wspólnoty. O ich sensie i roli przypominają rzymskie bazyliki. Historycy często podkreślają, że swoją lokalizacją wskazują na starożytne kościoły domowe, gdzie w czasie prześladowań gromadzono się na sprawowanie liturgii. Stąd ich mnogość i bliskość. Ukształtowanej w nich wiary nie były w stanie zniszczyć trwające przeszło dwa wieki prześladowania.

Przenieśmy się na nasze podwórko. Słynący z zawsze dobrego humoru redakcyjny informatyk rozesłał przed kilkoma dniami grafikę ze śląską godką. „Przijechoł poparzony chop do szpitala. – Chopie, ty mosz wiyncyj kości połamanych niż poparzyń. – No bo te ciule mnie łopatom gasili”. Uśmiechnąłem się pod nosem, podzieliłem się z innymi, a wieczorem wpadłem w zadumę. Przecież to o nas, o Kościele. Rozdyskutowanym, walczącym, broniącym – przynajmniej w odczuciu wielu – tak zwanych wartości, w którym coraz częściej argument i miłość zostają zastąpione łopatą.

Tymczasem gaszenie pożaru jest sztuką. Przekonałem się o tym przed kilkoma laty, gdy obok plebanii zapaliły się wałki ze słomą. – Dlaczego nie lejecie od góry, gdzie jest największy ogień, zapytałem prezesa widząc, że gaszą od dołu. – Bo żar będący w środku i para wodna stworzą duże ciśnienie mogące doprowadzić do wybuchu. A wtedy palić się będzie wszystko w promieniu co najmniej dwustu metrów.

Pożary w Kościele nie są nowością. O pierwszych dowiadujemy się od świętego Pawła i z Apokalipsy. W całej, trwającej dwa tysiące lat historii, było ich wiele. Jedne gaszono -  paradoks – rozpalając stosy, inne ekskomunikując niewiernych. Ale najskuteczniejszą metodą okazała się ta zaproponowana przez Benedykta, Franciszka, Dominika czy – w naszych czasach – przez ruchy odnowy. Formacja i wspólnota. Każda inna droga to gaszenie palącego się łopatą. Preferujący pierwszą metodę strażacy otrzymują zaszczytne miano „christianoi”. Drugą mniej chlubny tytuł ciula.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..