publikacja 02.06.2017 06:00
Piszą ikony. Zamiast chwytać w dłoń pilota, biorą pędzel. Chcą opowiedzieć o cudach, jakich doświadczyli, delikatnie nakładając złoto na aureolę. Tak się modlą.
O niebo lepiej
– Pisanie ikon to ogromna lekcja pokory – opowiada Magdalena Sontag (z Jadzią na ręku). Obok: ikonka namalowana przez czteroletnią Lidkę.
Henryk Przondziono /Foto Gość
– Pierwsza moja ikona? Matka Boska Włodzimierska – opowiada, trzymając na ręku małą Jadzię (jej starsza siostra Lidka jest w przedszkolu). – Pisanie ikon to ogromna lekcja pokory. Zwłaszcza jeśli postanawiasz samemu przygotować deskę i gruntować ją. Codziennie nakładasz jedną warstwę gruntu (a musi być ich co najmniej kilkanaście). Potem szlifowanie. Nakładanie złota również wymaga cierpliwości i ogromnego spokoju. A samo pisanie ikony? Praca z pigmentami? Nakładanie farb? Praca z cieniutkimi pędzelkami? Czy to nie lekcja cierpliwości?
Jako podkładu nie wykorzystuję jedynie desek, ale i kamienie czy wyrzucone przez morze kawałki drewna. Napisałam już 200 ikon na deskach i 350 na kamieniach. Tu macie ikonę mojego męża Kuby. Jak widać na załączonym obrazku, jest znoszona, a więc używana. (śmiech) To moja prawdziwa pasja. Nie tylko moja. Znam artystów, którzy zarzucali malarstwo olejne na rzecz ikon! Ikona jest spotkaniem. W chwili, gdy ją kontemplujesz – z samym niebem, w chwili, gdy przy niej pracujesz – z samym sobą. Dziś pisanie ikon jest dla mnie sporym zmaganiem. Mam w domu dwie baaardzo żywe ikony: Lidkę i Jadzię, więc to nad nimi z Kubą pracujemy każdego dnia. Ooo, a tu macie napisaną na kamieniu ikonkę, którą namalowała nasza czteroletnia Lidka. Nie piękna?