publikacja 24.07.2016 08:29
Trzynaścioro studentów Uniwersytetu Katolickiego w Fujen na Tajwanie goszczą rodziny parafii św. Józefa na Złotych Łanach w Bielsku-Białej.
- Mówią, że czują się tu lepiej niż w domu. Najbardziej są zaskoczeni i wzruszeni tym, że ludzie, którzy zupełnie ich nie znają, przyjmują ich do swoich domów i traktują jak najbliższych - mówi ksiądz, który przyleciał z młodzieżą. Ze względu na jego pracę duszpasterską także na terenie kontynentalnych Chin prosi o anonimowość. - Ja mogę tylko wyrazić ogromną wdzięczność Polakom, którzy w tak bezpośredni sposób nas wspierają. Dziękuję także tym, którzy otaczają nas swoją modlitwą. To bezcenne - dzięki niej bez problemów dotarliśmy tutaj, do Polski.
Rodziny, które przyjmują Tajwańczyków, ze swoimi goścmi i ks. Mirosławem Karetą
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Jestem przekonany, że te spotkania z innymi ludźmi tutaj przemieniają ich - mnie samego przemieniają. Nie jest ważne to, że widzimy piękne budynki kościołów, piękne wnętrza, ale to, jakich ludzi spotykamy tutaj, w Polsce - mówi duszpasterz Tajwańczyków :
Nie wszystkie rodziny parafii, które chciały przyjąć pielgrzymów, goszczą ich u siebie - po prostu młodych przyjechało znacznie mniej, niż było chętnych na ich przyjęcie. Wśród goszczących młodych Azjatów są panie Barbara i Stanisława. Początkowo obawiały się, czy będzie im odpowiadało nasze jedzenie.
- Oni się cieszą, że mogą spróbować czegoś nowego - uśmiecha się misjonarz. - Poznają nowe smaki, a w kulturze chińskiej o jedzeniu można rozmawiać godzinami. Mówią tylko, że w polskiej kuchni wszystko jest bardziej twarde niż u nich.
Pani Barbara gości dwójkę Tajwańczyków - Dziewczyna przybrała sobie polskie imię Faustyna, a chłopak ma imię, które brzmi Idżi - jest bardzo szczęśliwy, że je zapamiętałam. Przy stole rozmawiamy o wszystkim - na ile nam możliwości językowe pozwalają. Ale nie czujemy bariery językowej. W domach nasi goście mieszkają po dwie osoby - zawsze któreś z tej dwójki mówi po angielsku. Są bardzo ciekawi naszej kuchni, wszystkiego próbują. Robią zdjęcia temu, co im podamy. Są przesympatyczni!
- Mieszkają u nas, w wieżowcu - mówi pani Stanisława. - Dużą atrakcją była dla nich „wycieczka” na dach - syn zabrał tam nasze dwie dziewczyny, Weronikę i Iwę o zmroku. Były zachwycone widokiem. Jestem bardzo szczęśliwa, że możemy u nas w domu gościć uczestników ŚDM. Nie wyobrażam sobie, żeby nie otworzyć przed nimi naszych drzwi. Nasze dorosłe już dziś dzieci też brały udział w różnego rodzaju rekolekcjach, pielgrzymkach, Też je przyjmowano w domach jak swoje dzieci. Tym bardziej jestem pewna, że tak trzeba i bardzo się cieszę, że mogliśmy tak się włączyć w ŚDM.