Podstawą formacji jest wypracowanie dobrej duchowości
Podstawą formacji jest wypracowanie dobrej duchowości
ks. Tomasz Lis /Foto Gość

Duchowni kadeci

Brak komentarzy: 0

ks. Tomasz Lis

publikacja 04.06.2015 06:00

Wielu z nas życie za seminaryjną furtą kojarzy z pewną tajemnicą czy niedostępnością. Myślimy, że przekraczający ją młodzi klerycy tylko się modlą i całe godziny studiują teologię. Tymczasem Seminarium to szkoła ducha, charakteru i życiowej mądrości.

Podziw budzi pełen majestatu poklasztorny budynek seminaryjny. Przez kilka wieków żyły w nim siostry benedyktynki, skasowane przez carat na początku ubiegłego stulecia. Wtedy to klasztorne cele zaadaptowano na kleryckie pokoje, a dawny refektarz przerobiono na seminaryjną kaplicę. Do dziś wśród kleryków krążą historie o spotkanych tu nocą w seminarium zjawach ubranych w habity.

Różne historie, jeden cel

– Gdy przekracza się po raz pierwszy seminaryjne progi, jest sporo niepewności, ale i fascynacji. Nie wiesz, co cię tam spotka, wszystko jest nowe i takie trochę inne. Wkracza się w nowe środowisko, w nowy świat, który powoli się odkrywa. Czymś, co zaskakuje na początku, jest rezygnacja z komórki i wejście w regulamin. Ktoś pomyśli, że to ograniczenie, ale nie. To pomaga dobrze zaplanować dzień i wprowadza porządek we wspólnym życiu – mówi Wojciech Sekuła z pierwszego rocznika. – Co mnie totalnie zaskoczyło pierwszego dnia w seminarium, to widok kilkunastu chłopaków wspólnie modlących się w kaplicy. Niecodzienny widok, ale on daje pewność, że trafiłeś tutaj w jakimś celu. Nie jesteś tu przypadkowo ani nie jesteś sam na tej drodze – wspomina Tomasz Zych, kleryk piątego roku.

Nie ma gotowych schematów czy recept, jak odkryć powołanie. Historia dojścia do decyzji o wstąpieniu do seminarium każdego z kleryków jest inna i w niczym niepodobna do drugiej. Ewentualnie w tym, że jest to wewnętrzny głos – nie jest go ani łatwo usłyszeć, ani tym bardziej zagłuszyć. – Gdyby mnie ktoś kilka lat temu zapytał, czy wstąpię do seminarium, potraktowałbym to pytanie z uśmiechem. Jasne, byłem ministrantem, chodziłem do kościoła, spotykałem naprawdę wspaniałych księży, ale jakoś nie przychodziła myśl o wybraniu tej drogi. W liceum poznałem fajną dziewczynę i nawet trochę odszedłem od Kościoła. Pamiętam, jak kiedyś, gdy byliśmy razem, ona powiedziała: „Żebyś tylko nie poszedł na księdza!”. To mnie trochę tak wewnętrznie ruszyło.

Po studniówce rozstaliśmy się. Potem były matura i studenckie plany. Chciałem iść do policji, byłem już nawet na testach, potem miała być uczelnia w Stalowej Woli lub w Sandomierzu, aż pewnego dnia pojawiła się myśl: a może seminarium? Wszedłem na stronę internetową, poczytałem trochę i zniechęciły mnie egzaminy. Jednak ta myśl we mnie została. Po kilku dniach poszedłem do proboszcza i powiedziałem: „Niech ksiądz coś zrobi, bo chcę iść do seminarium”. Zebrałem dokumenty i pojechałem. Na starcie pomogły mi słowa taty: „Pamiętaj, zawsze możesz wrócić, gdyby coś nie wyszło”. Choć nie jest łatwo i przychodzą kryzysy, nie żałuję wyboru – opowiada kleryk Tomasz.

Seminaryjny rytm

Jest wcześnie rano. W półmroku korytarzem kolejne postacie w ciszy idą w jednym kierunku. W seminaryjnej kaplicy każdy ma swoje miejsce. W ławce na wąskiej półce leżą książki, brewiarz, różaniec. Dzień rozpoczynają wspólną modlitwą, potem czas na osobiste rozmyślanie i Mszę św. Dopiero potem w murach rozbrzmiewają głosy rozmów i śmiechy. W refektarzu, czyli wspólnej jadalni, każdy rocznik siedzi przy swoim stole. Co kilka tygodni przypada dyżur w podawaniu do stołu. Sami nakrywają i sprzątają po posiłkach. Po śniadaniu czas na wykłady. Pierwsze lata studiów to poznawanie filozofii. Kolejne to zgłębianie teologii. Do tego biblistyka, języki obce, śpiew, liturgika, psychologia czy pedagogika. – Nie jest łatwo wejść po szkole średniej w filozofię. Podczas pierwszych wykładów nic się nie rozumie. Pamiętam jedno z pierwszych pytań księdza profesora: „Co to jest nauka?”. Nikt nie znał odpowiedzi – wspomina z uśmiechem Wojciech Sekuła.

Po wykładach obiad i czas wolny, gdy można zająć się swoimi pasjami. Czasami po południu dochodzą ćwiczenia dydaktyczne z wybranych przedmiotów. Wieczorem czas na wspólną modlitwę poprzedzającą kolację. Dzień kończy wieczorna modlitwa. I zapada seminaryjna cisza. – Początkowo nie jest łatwo przyzwyczaić się do regulaminu. Potem jest on czymś normalnym, rytmem naszego dnia. Jest w nim czas na wszystko, tylko trzeba go dobrze wykorzystać – podkreśla Łukasz Chmiel z trzeciego roku.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..