Jak rozumiem wolność

Abp Reinhardt Marx

publikacja 28.05.2010 07:45

Jako biskup spotykam ludzi o bardzo zróżnicowanym pochodzeniu i pozycji społecznej. Jest to jeden z najpiękniejszych aspektów mojego duchownego urzędu. I podczas tych spotkań wielu ludzi opowiada mi o swoich lękach i troskach. (…) I coraz częściej, niestety, w naszym bogatym kraju spotykam biednych.

Jak rozumiem wolność AUTOR / CC-SA 2.5 Abp Reinhard Marx

W tym celu nie muszę wcale odwiedzać schronisk dla bezdomnych, ciucholandów czy misji dworcowych dawniej w Trewirze, dziś w Monachium. Nie, wystarczy pojechać do do­wolnej parafii w mojej archidiecezji, nie tylko w jej stolicy, ale i na prowincji. Ubóstwo nie jest już w naszym społeczeństwie zjawiskiem marginalnym. W szczególnie szokujący sposób widać to na przykładzie rosnącego ubóstwa dzieci. (…)

Dlatego sądzę, że Kościół ma do odegrania publiczną rolę nie tylko jako „instytucja moralna”. Wolfgang Huber, przewodniczący Rady Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego, biskup Berlina i Brandenburga, ujął to w sformułowaniu, że Kościół powinien być „Kościołem publicznym”. Tzw. prywatyzację re­ligii uważam za redukcję chrześcijańskiej wiary. Oczywiście wybór wiary jest sprawą prywatną, ale zarazem w najwyższym stopniu publiczną, podobnie jak wybór życia rodzinnego czy uczciwego moralnie. (…)

W tej właśnie perspektywie chciałbym dalej przedstawić pewne przemyślenia na temat wolności, zwłaszcza zaś tego ro­zumienia wolności, jakie panowało w krytykowanym przez Marksa kapitalizmie. Z tego kapitalizmu XIX wieku odnajdu­jemy w dzisiejszej rzeczywistości znowu, jak napisałem na po­czątku swojego fikcyjnego listu do mego kuzyna po nazwisku, niepokojąco wiele zjawisk. Dlatego też chciałbym postawić py­tanie, czy również dziś jest jeszcze możliwa gospodarka rynko­wa łącząca zasadę wolności rynkowej z równością społeczną. Chciałbym pójść śladami pytania, czy jest możliwe uwzględnie­nie uzasadnionych trosk i życzeń ludzi, o których pisałem na początku tego rozdziału – przedsiębiorców, pracowników, bez­robotnych i ich rodzin. (...)

Co z tych zasadniczych myśli (...) wy­nika dla naszego tematu? Chciałbym to ująć w trzech punktach.

Po pierwsze: nie ma powrotu do starego świata! Cofnię­cie się do nostalgicznie rozumianej przeszłości jest niemożliwe. Musimy się powierzyć nowoczesności, oświeceniu wraz z jego osiągnięciami: odkryciami poznawczymi, poszerzeniem hory­zontu myślenia, nowymi możliwościami. Uważam nowoczesność za postęp i obcy jest mi pogląd, rozpowszechniony m.in. w niektórych kościelnych kręgach, że nowoczesny świat należa­łoby widzieć tylko w sposób pesymistyczny i krytyczny. Według mnie jest to naciągane i przesadzone, a często też nieprawdzi­we. Streszczając: nowoczesność jest postępem w ludzkich dzie­jach, postępem są nowe przestrzenie wolności. Od tego nie ma odwrotu.

Po drugie, co musi tu być koniecznie dodane: w swoim paradygmacie wolności oświecenie nie odpowiada na pytanie, jaką treścią należałoby ją wypełnić. Dlatego też może ona po­zostać pustą formułą. I dlatego też musi zostać związana – albo trzeba odtworzyć na nowo jej dawne powiązanie – z fundamen­talnymi normami moralnymi. Bez tego powiązania wolność stanie się otwartą na wszystko dowolnością, igraszką interesów i siły. Tak więc myślenie oświeceniowe samo potrzebuje – by się tak wyrazić – oświecenia, potrzebuje tego, co Horkheimer i Adorno nazwali dialektyką oświecenia; potrzeba nam „oświecenia oświeconego”.

Po trzecie: w centrum tego programu „oświecenia oświe­conego” winien stać człowiek i jego godność. Jeśli nie zgodzi­my się co do tego, że godność człowieka jest nienaruszalna i że nawet większości nie wolno dowolnie jej reinterpretować, to poszerzenie przestrzeni wolności może się zwrócić przeciw człowiekowi. Tendencje zmierzające w tym właśnie kierunku można obecnie łatwo dostrzec – także w życiu gospodarczym. I powinno być dozwolonym uczciwe wskazanie tych niebezpieczeństw. Nie mówię, że wszystko hurtem jest złe, ale sygnały są bardzo alarmujące. I właśnie tu Kościół, wszyscy chrześcijanie są zobowiązani do czujności i do zabierania głosu.

Sądzę, że rola Kościoła także w tym „nowoczesnym” społeczeństwie jest ważna. I to nie tylko, do czego zresztą przywiązuję dużą wagę, w sensie „producenta moralności”, czego w pewnym stopniu wymaga od niego opinia publiczna, a nawet politycy. Przy wszelkiej krytyce, z jaką Kościół się spotyka, oczeku­je się od niego, przynajmniej dorywczo, „moralnego dozbrojenia” społeczeństwa – z braku innych instytucji, które byłyby do tego zdolne. Tak jakby można było moralność wypiekać, tak jak wypieka się chleb, albo tak jakby moralność była istotnym elementem chrześcijaństwa, jakby Jezus przede wszystkim myślał o tym, by nasze „otwarte” społeczeństwo spoić moralnym lepem. Nie potrafię w Ewangelii odkryć, by rzeczywiście to było Jego główną troską. Jego główną troską, głównym motywem było co innego: otworzyć ludziom przystęp do Boga, umożliwić im przeżycie wyzwalającego doświadczenia rzeczywistości, któ­ra jest większa od człowieka, a jednak mimo to zajmuje się nim. To jest dopiero właściwy punkt wyjścia, to stąd wypływa nowy sposób życia, nowa moralność. Ale nie mogę postawić drugiego przed pierwszym, gdyż religia nie jest ot tak po prostu identyczna z moralnością. Jednym z powodów naszego (zachodniego) kryzysu chrześcijaństwa jest to, że niektórzy rozumieją przez nie tylko pewną moralność. Jest to zgubne nieporozumienie – moralność nie jest rdzeniem religii. Jest ona owocem chrześci­jaństwa, ale nie jego sercem.

Dlatego sądzę, że Kościół ma do odegrania publiczną rolę nie tylko jako „instytucja moralna”. Wolfgang Huber, przewod­niczący Rady Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego, biskup Berlina i Brandenburga, ujął to w sformułowaniu, że Kościół powinien być „Kościołem publicznym”. Tzw. prywatyzację re­ligii uważam za redukcję chrześcijańskiej wiary. Oczywiście wybór wiary jest sprawą prywatną, ale zarazem w najwyższym stopniu publiczną, podobnie jak wybór życia rodzinnego czy uczciwego moralnie. (...)

Oczywiście jestem świadom, że – jako biskupowi – zawsze można mi postawić zarzut, iż wskazując na społeczne znacze­nie religii i Kościoła, argumentuję pro domo sua. Dlatego też chciałbym zakończyć ten rozdział cytatem z Wilhelma Röpkego, jednego z najważniejszych w XX wieku bojowników o wolną gospodarkę rynkową. Röpke był wielkim ekonomistą, ale przez całe życie występował przeciw tzw. ekonomizmowi, któ­ry redukuje ludzkie istnienie do tego, co przeliczalne ekono­micznie. Cytat pochodzi z jego książki, która nosi znamienny tytuł Poza podażą i popytem:

"Zawsze czułem opór przed mó­wieniem o tym, pisze tam Röpke, gdyż należę do tych, którzy niechętnie zanoszą na rynek swoje religijne przekonania. Jednak przy tej okazji chciałbym powiedzieć z całą jasnością: najgłęb­sze podłoże choroby naszej kultury leży w kryzysie duchowo-re­ligijnym, który dokonał się w każdej jednostce i który też tyl­ko w duszy każdej jednostki może zostać przezwyciężony. Choć człowiek jest przede wszystkim homo religiosus, od mniej wię­cej stulecia podejmujemy coraz bardziej desperacką próbę oby­cia się bez Boga i postawienia człowieka, jego nauki, sztuki, techniki i państwa, w ich dystansie wobec Boga – więcej, w ich bezbożności – samowładnie na Jego miejscu. Wolno być prze­konanym, że pewnego dnia w większość, jak potężna fala, ude­rzy to, co teraz jest oczywiste tylko dla niewielu: owa desperac­ka próba stworzyła sytuację, w której człowiek nie może istnieć jako byt duchowo-moralny, co się równa temu, że na dłuższą metę nie może on istnieć w ogóle, nawet mimo swojej telewizji, autostrad, przyjemnych podróży i luksusowych apartamentów. Wygląda na to, jakbyśmy chcieli do starych dowodów istnienia Boga dodać nowy, bardziej przekonujący: pośredni dowód z praktycznych skutków życia tak, jakby Boga nie było".

***

Powyższy tekst jest fragmentem książki  abp Reinhardta Marxa, Kapitał. Mowa w obronie człowieka; Wydawnictwo Homo Dei, Kraków 2009, stron 308.