Odżyło słowo ”powołanie”. Weszło na nowo w obieg medialny, zabrzmiało w ustach osób zajmujących ważne stanowiska publiczne, zabrzmiało mocno, ale niestety obłudnie i - nie waham się powiedzieć - wrednie.
Przypomnijmy więc najpierw, że ”powołanie” to nazwa ze słownika pojęć teologicznych. Rozumie się przez nie wezwanie Boże, skłaniające człowieka do podjęcia zadań przeznaczonych mu w tajemniczym planie Bożym. W Piśmie Świętym jest to zawsze nazwa wezwania do pełnienia misji religijnej - prorockiej, apostolskiej.
Do takiego biblijnego rozumienia powołania nawiązywano dawniej w teologii, odnosząc tę nazwę jedynie do kapłaństwa i życia zakonnego - mówiono o powołaniu kapłańskim czy zakonnym. Dziś w języku kościelnym zwykło się mówić o powołaniu w znaczeniu szerszym. W Katechizmie Kościoła Katolickiego przy haśle ”powołanie” jest 47 odesłań. Naucza się o powszechnym powołaniu do świętości, do szczęśliwości, obejmuje się tą nazwą każdy stan i zawód, który jest realizacją powołania zawsze wtedy, gdy zdecydowano się nań stosownie do wrodzonych uzdolnień i zamiłowań, a jego ”wykonanie przyczynia się do pełnego rozwoju osoby, spełnia wymagania stanu i jest ożywione dążeniem do uświęcenia się i służenia Bogu”. Tak wykładana nauka o powołaniu ma uświadomić i przypomnieć każdemu człowiekowi powołanie do tego, by ”ukazywać Boga przez swoje działanie”. Chodzi o podkreślenie, że do każdego dociera głos Boży oczekujący życiowej odpowiedzi.
Szerszy - teologicznie jak najbardziej poprawny - zasięg znaczeniowy nazwy ”powołanie” nie powinien jednak przesłonić jej tradycyjnej przydatności do oznaczania powołania ”specjalnego” - nie w sensie ”lepszego”, lecz jako pociągającego za sobą specjalne zadania. Właśnie to miano na myśli, gdy mówiono o powołaniu kapłańskim czy zakonnym. Duszpasterze sięgają po to słowo, gdy chcą podkreślić specyficzne zadania jakiegoś zawodu - lekarzy, prawników, polityków, dziennikarzy... Są to przeważnie zawody kojarzące się ze szczególną służbą ludziom. Podkreśla się ów moment służby, dyspozycyjności, odpowiedzialności, bo od fachowego i rzetelnego ich wykonywania zależy los innych ludzi. Pracujący z powołania winien myśleć bardziej o innych niż o sobie.
Ale tak stawiali sprawę do niedawna tylko duszpasterze i to - przyznajmy - z małym raczej efektem. Bo dziś wykonywanie zawodu to po prostu sposób na życie. Kierunek studiów obiera się ze względu na perspektywy zawodowe, nawet przy ofiarnym wypełnianiu zawodu myśli się o karierze, a ci, co ”idą po władzę”, nawet nie udają, jakoby zamierzali ”oddać się w służbę”. Jeśli pominiemy skrajne przejawy prywaty i tkania układów koleżeńskich, to trzeba uznać wszystko to za zjawiska ”normalne”, bo młody człowiek, podejmując studia, musi też myśleć o utrzymaniu rodziny w przyszłości. Wybór zawodu z altruizmu, motywowany chęcią poświęcenia się dla innych, to przypadek wprawdzie godny pochwały, ale nader wyjątkowy. Od wszystkich natomiast wolno oczekiwać rzetelnego i sumiennego wykonywania obranego zawodu. Zaś przypominanie ludziom ich powołania ma zachęcić do pełniejszego zaangażowania się w uprawiany zawód - na poziomie nie tylko obowiązku, lecz doskonałości. To już poziom cnót - dlatego w obiegu świeckim rzadko padało słowo ”powołanie”, wszak cnoty jakby ”wyszły z mody”.
Można by cieszyć się z powrotu tego słowa do języka świeckiego, gdyby nie fakt, że o powołaniu zaczęli niedawno prawić lekarzom (rodzinnym) akurat ci, co utrudnili (jeśli nie zgoła uniemożliwili) im normalne wykonywanie zawodu. Przypominający innym ich powołanie dali popis cynizmu i obłudy. A szkoda. Bo rzeczywiście warto pomyśleć i mówić o powołaniu. Także swoim.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.