Podejrzany jest zawsze ten, kto próbuje się wyróżniać na tle ospałego towarzystwa. Postać o. Rafała przypomina, że chrześcijaństwo nie jest dla „grzecznych chłopców”.
Do klasztoru franciszkanów w Łagiewnikach (tych niedaleko Łodzi) przyszła kobieta, aby podziękować ojcom za chleb, który otrzymała od jednego z nich. Żaden z ojców jednak nie przyznawał się do gestu miłosierdzia w ostatnim czasie. – Łatwo go rozpoznam – mówiła kobieta – bo gdy pochylał się nad piecem, by się ogrzać, z paleniska wypadł rozżarzony węgielek i wypalił mu dziurę w habicie. Przyjrzała się wszystkim zakonnikom, ale żaden nie odpowiadał jej portretowi pamięciowemu. – A ten na obrazie? – spytała, wskazując portret o. Rafała Chylińskiego. – Ależ on nie żyje od lat! – krzyknęli franciszkanie. Gdy jednak otwarto jego trumnę, znaleziono nienaruszone rozkładem ciało, ubrane w habit, w którym wypalona była świeża dziura.
Legenda, nie legenda – faktem jest, że historia ta jest świadectwem kultu, jakim mieszkańcy podłódzkich Łagiewnik i okolic zaczęli otaczać zakonnika krótko po jego śmierci. Postać o. Rafała Chylińskiego nie należy do najbardziej znanych w Kościele. Przyszedł na świat w święto Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 1694 roku we wsi Wysoczka niedaleko Poznania. Nadano mu imię Melchior. Przez trzy lata uczęszczał do kolegium jezuickiego w Poznaniu. Przerwał naukę z powodu śmierci ojca. Po krótkim pobycie w domu wstąpił do wojska. Był to czas szczególnej zawieruchy politycznej i społecznej na ziemiach polskich. Wojna domowa, między wiernymi królowi Augustowi II Sasowi a zwolennikami „podarowanego” przez Szwedów Stanisława Leszczyńskiego, oraz wyniszczenie kraju przez liczne grabieże doprowadziły masy ludności na skraj nędzy.
Melchior dość szybko zrezygnował ze służby wojskowej. – Nie podobało mi się – mówił on sam. – Był zbyt wrażliwy jak na zdemoralizowane środowisko wojskowe – dodawali świadkowie. Podobnie jak kiedyś św. Franciszek z Asyżu, Melchior Chyliński zamienił wojsko na służbę u większego Pana: wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (franciszkanów czarnych) i przyjął imię Rafał. Jako kaznodzieja zasłynął z prostych homilii, bez próby uwodzenia kwiecistym potokiem słów. Najwięcej czasu poświęcał dla spowiadających się. Gdy nie zdążył wyspowiadać wszystkich, następnego dnia sam szukał tych osób i jeszcze przepraszał, że musieli czekać.
Zapamiętano go jednak głównie jako człowieka oddanego ubogim. Żebraków karmił jedzeniem z klasztornej kuchni. Jak to często bywa, spotkał się z niezrozumieniem czy nawet pogardą ze strony swoich współbraci, którzy nazywali go „dziadowskim biskupem”. Taka bywa cena, nawet w Kościele, postawy, która nie ulega pokusie wygodnego zamykania się w swoim światku. Podejrzany jest zawsze ten, kto próbuje się wyróżniać na tle ospałego towarzystwa. Postać o. Rafała przypomina, że chrześcijaństwo nie jest dla „grzecznych chłopców”, niemających odwagi przekroczyć progu drętwych przyzwyczajeń i regułek. Chrześcijaństwo jest zaproszeniem do ponadprzeciętności (nie mylić z wywyższaniem się!). Zbyt wiele spraw na tym świecie wymaga naszej aktywności, choćby modlitewnej. Nie ma czasu na bylejakość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.