Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce?

Podstawowe prawo mówi: jeżeli coś się może popsuć, to na pewno się zepsuje. Wniosek szczegółowy: nie rób nic na siłę, weź większy młotek, czyli poproś Ducha Świętego o podpowiedź i siłę do działania.

Czy nie pojawia się pokusa gwiazdorstwa, która utrudnia niesienie przesłania? Myślę o takiej kalkulacji: „U mnie na mszy jest 3000 osób, na innej zaledwie 300 czy 30”.

Oczywiście, że tak. Rozpoczynaliśmy kiedyś cykl comiesięcznych modlitw o płodność. W tym samym czasie ojciec Antonello prowadził mszę św. w Policach. Tam był tłum, a u nas w kościele chyba 20 osób – w tym 12 z osób obsługi z Przymierza. I wyszła spokojna, przepiękna, kameralna modlitwa. Trochę gwiazdorstwa nie zaszkodzi, gdy idę do Jezusa i by zachęcić ludzi, by robili to samo. Oczywiście każdemu ludzkiemu działaniu grozi konsekwencja grzechu pierworodnego – pycha. Mam wybór: mogę się wycofać, bo grozi mi próżność i będę próbował zbawiać się samemu, po cichutku. Miałem takie pokusy: nie pchać się, bo jestem środkowym dzieckiem, w rodzinie musiałem się przepychać łokciami. W efekcie jak jestem gdzieś z boku, a sytuacja jest wyraźna, że należy stać z boku, bo jest na przykład biskup, a ja tylko jestem w celebrze, to w porządku, to się nie pcham. Ale gdy prowadziłem rekolekcje w katedrze przed św. Jakubem, a były charyzmatyczne, przyszedł biskup. Zna mnie, więc przychodzę do niego do zakrystii i mówię, że prowadzę rekolekcje, na co on odpowiada: „Wiem”. Pytam: „Czy mogę głosić kazanie?”. „No oczywiście, przecież ojciec prowadzi rekolekcje” – usłyszałem. Robiłem to po swojemu, on się uśmiechnął i po wszystkim dziękował, nie wiem, czy za spontaniczność, czy za żywiołowość? Przekroczyłem ten etap lęku. „Nie wstydam się majestatu”, jak ktoś powiedział do straży Lorda Farquaada ­ w słynnej kreskówce. Wiem, że wychodzi mi to nie najgorzej, a wtedy, gdy zdarza się satysfakcja, to oddaję ją Panu Jezusowi.

Ale bywa też coś odwrotnego: poczucie pustki, gdy nikt nie potwierdza moich słów poznania. Wtedy już coraz mniej uciekam – nie robię tego, co czynią oszuści, odwracając uwagę od wpadki, zajmując ludzi czymś innym. Coraz spokojniej przyznaję się do błędów, czasem nawet celowo przekręcam wyrazy i proszę ludzi o poprawienie, żeby ich sprowokować, by zdjęli mnie z piedestału. To nie jest tak, że jestem nieomylny i niezastąpiony, bo Duch Święty może współpracować z każdym, kto Mu na to pozwoli. Gdy posługuję się modlitwą, jest we mnie coraz mniej lęku, i to jest chyba najważniejsze. Wiem, że moi bracia patrzą na mnie różnie ze względu na moje wady, a te oczywiście wychodzą na wierzch we wspólnym życiu. Nie zawsze to rozumieją, ale jesteśmy dominikanami i szanujemy cudze wariactwa. Mamy taką formację, że staramy się uszanować drugiego człowieka, nawet w jego wariactwach.

Często potrzebujemy słów umocnienia, zachęty, by się nie poddawać, iść do przodu… I z jednej strony mamy człowieka, który zmaga się ze swoją osobistą słabością, idąc za Chrystusem, a z drugiej strony ten sam człowiek może być w jakimś sensie z zewnątrz też zniechęcany przez Kościół, tak zwanych instytucjonalny. Wiele osób zwątpiło w działania Kościoła, które na dłuższą metę okazują się nieskuteczne. Nowe, małe wspólnoty, które w 99 procentach są świeckie, sieją ziarno i to one pozwolą przetrwać wierze i ją przekazać?

Myślę, że wynika to z nieumiejętności, z braku doświadczenia. Mówi się, że jest woluntaryzm w nauczaniu, czyli mówi się ludziom, co powinni i czego nie powinni czynić, ale nie mówi się, jak to zrobić i dlaczego. A nawet jak się mówi, to towarzyszy temu niewiara, bo jak mówię ludziom, że pójdziemy wszyscy za Jezusem, to w marszu nauczmy się robić to coraz lepiej, by być bliżej Niego. Ale wyjdę z Jezusem na opłotki, na przykład będę spowiadał: przy toi-toiach, co mi się zdarzyło na Woodstocku, albo wyjdę z Najświętszym Sakramentem do ćpuna, niekoniecznie, by dać mu Komunię św. – dam mu Komunię św., jeżeli będzie pragnął i będzie w stanie łaski uświęcającej, to już nie będę pytał, czy jest ładnie ubrany, przynajmniej w tym miejscu.

Powiem tak: kiedy wychodzę ludziom naprzeciw, to wiedzą, że jestem niedoskonały, nie przejmują się zanadto moimi pęknięciami, ale przyglądają się mi, czy to robię z wiarą. Pytają o moją wiarę. Naprawdę. Pytają: „Ty naprawdę w to wierzysz?”. Odpowiadam: „Tak”. A skąd? Dlaczego? Bo doświadczam tego i mówię, czego Jezus dokonuje w moim życiu, a na końcu pytam: „Czy mogę cię pobłogosławić?”. Dziwią się. I na ogół się zgadzają. I znowu pytam: „A możesz mnie pobłogosławić?”. Mówią: „Ja niegodny”. Zachęcam ich: „To Pan Jezus czyni”. Ot i tyle. My jesteśmy od siania – to jest nowa ewangelizacja.

Myślę, że wiele rzeczy będzie się porządkować, bo laikat w Polsce robi się coraz bardziej upodmiotowiony, powstaje coraz więcej różnego rodzaju inicjatyw świeckich, lokalnych i scentralizowanych. I pieniądze będą – będzie ich więcej, jeżeli będzie przejrzystość kontroli finansów Kościoła, wewnętrzna i ze-wnętrzna, jeżeli będziemy się wzajemnie mobilizować do ubóstwa, to znaczy tak jak Maksymilian Kolbe: nie wiem, czy na bosaka, ale w połatanej sutannie czy w byle jakich spodniach, ale jak trzeba, to helikopterem. Podobno w diecezji Los Angeles kardynał czy arcybiskup ma do dyspozycji jakiś mały helikopter, bo to duża diecezja i może szybciej dotrzeć do ludzi. Czemu nie?! Nie mam nic przeciwko temu.

Ci, którzy są na opłotkach, nie szukają miejsca w Kościele, potrzebują naszego świadectwa. W ten sposób możemy dotrzeć do ich serc. Ale nie mogę mówić z pozycji lepszego. Tego sposobu nauczyli mnie trzeźwiejący alkoholicy. Tak jak w Ewangeliach: nie mam popisywać się swoją wiedzą, ale mówić o tym, czego osobiście do-świadczyłem – o swoim spotkaniu z Jezusem, o tym, jak On wydobywa mnie z niewoli grzechu. Dobrze by było, gdyby na spotkaniach modlitewnych, choćby z półgo-dzinnym wystawieniem Najświętszego Sakramentu, był czas na katechezę połączoną ze świadectwem. Nie-koniecznie musi mówić ksiądz. Ważna jest oczywiście modlitwa, wspólna i głośna. Dobrze, jeżeli ktoś będzie animował śpiew. Gdy „punktem centralnym” świadectwa jest Jezus, a tematem konferencji grzech, to siłą rzeczy prowadzący opowie o swoim grzechu. I nagle się okazuje, że ludzie nareszcie oddychają z ulgą: aha, on też jest normalny, tak jak ja. Oczywiście nie chwali-my się swoim grzechem. A modlitwa może angażować całego człowieka.

Od lat, gdy modlę się z ludźmi, to bardziej tańczę. Muszę się ruszać, bo mężczyzna musi używać ruchu, żeby wyrazić swoje emocje. Kobiety łatwo mogą to formalizować, zrobić z tego pewną konwencję, a my, faceci, jesteśmy bardziej toporni i będziemy to robić bardziej bezpośrednio, jakkolwiek ja mam już opanowaną swoją gestykulację i w dużej mierze nad nią panuję, ale chodzi o to, żeby całym sobą się modlić, głośno. Czasem przypominam ludziom: jak idziecie do Komunii św., to nie mamroczcie pod nosem, ale mówcie: „Amen”, żeby Kościół słyszał, bo to jest wyznanie wiary, a nie mlaskanie. Oczywiście trudno się przebić przez konwencję grzecznego Kościoła, gdzie wszystko musi być cicho, spokojnie, bo ksiądz odprawia trzecią mszę i już jest lekko zmęczony i już nie bardzo kojarzy, więc nie hałasujcie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11