Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce?

Sylwia Palka: "Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce" (fragment)

www.esprit.com.pl/ |

publikacja 14.04.2016 06:00

Podstawowe prawo mówi: jeżeli coś się może popsuć, to na pewno się zepsuje. Wniosek szczegółowy: nie rób nic na siłę, weź większy młotek, czyli poproś Ducha Świętego o podpowiedź i siłę do działania.

Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce? Roman Koszowski /Foto Gość Podstawowe prawo mówi: jeżeli coś się może popsuć, to na pewno się zepsuje, a wniosek szczegółowy: nie rób nic na siłę, weź większy młotek, czyli poproś Ducha Świętego o podpowiedź i siłę do działania

Fragment książki Sylwii Palki: "Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce" publikujemy za zgodą wydawnictwa Espirit.

Zadajmy najważniejsze pytanie w tej rozmowie: co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce? Trochę ukonkretniając: czy jest tak, że to kwestia pewnego pokolenia biskupów, księży, proboszczów, którzy mają 60–70 lat, kilka lat brakuje im do emerytury?

O. Tomasz Alexiewicz: Spotykam księży, którzy są ode mnie młodsi, a są bardziej uzależnieni od zaistniałych struktur, a papież Franciszek mówi: „Po pierwsze, ubóstwo”. Ja się dopiero teraz uczę ubóstwa, chociaż to dosyć trudne u dominikanów. Jeżeli by się porównywać z innymi, to nie mamy najgorzej, i może dlatego ciągle jesteśmy przywiązani do mnóstwa rzeczy i różnego rodzaju zabezpieczeń. Po drugie: odwaga. Kościół zaczął się poza budynkami, a my w tej chwili często zajmujemy się bardziej konserwacją budynków, co wymaga mnóstwa zaangażowania, czasu, pieniędzy, inicjatywy, tak że już nie mamy czasu na inne rzeczy, na apostolstwo. Jesteśmy tym przytłoczeni.

Tu, w Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce?   www.esprit.com.pl Sylwia Palka: "Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce" diecezji szczecińsko-kamieńskiej, wiejskie czy miasteczkowe parafie mają jeden, dwa, trzy, cztery kościoły filialne, w tym jeden na pewno zabytkowy, a w co trzeciej parafii to zabytek – teraz strzelam – XVI-wieczny, który jest w ruinie. Państwo daje pieniądze na odbudowę i konserwację, ale biurokracja (nie tylko polska) jest „cudowna”: śmiem zaryzykować, że nie będzie końca świata, bo biurokraci watykańscy powiedzą Panu Bogu: „Przepraszam, nie skończyliśmy jeszcze swoich sprawozdań i nie uporządkowaliśmy papierków”. Więc ksiądz musi kilka razy w miesiącu dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę do Szczecina, żeby załatwić „papierki”, dzięki którym będzie miał pieniądze na renowację – oczywiście musi też dołożyć olbrzymie pieniądze do tego, a mnóstwo ich żyje naprawdę bardzo skromnie, żyją w samotności, bez wsparcia ludzi, bo polska wieś poganieje.

Dlaczego poganieje?

Tak to jest, że w Kościele w Polsce jest za dużo księży i my świeckim dajemy za mało współodpowiedzialności za Kościół. W Brazylii na spotkaniu modlitewnym czy na modlitwie o uzdrowienie niekoniecznie ksiądz musi błogosławić, bo mogą to robić też cywile – i prowadzą modlitwy wstawiennicze. Ale tam jest tak mało księży, że zajmują się oni tylko sprawowaniem sakramentów. I ze względu na rzadkość księdza, bardzo się tam ceni błogosławieństwo księżowskie. My w Polsce lekceważymy błogosławieństwo, bo kojarzy się nam, że jest na końcu mszy św., czyli można już iść na świeże powietrze i zapalić papierosa albo przestać już słuchać nudnego, księżowskiego gadania. Albo jest to dla nas jakiś fikcyjny obyczaj, który nie pasuje do naszego życia. Bo co się robi z chrztów, Pierwszych Komunii, bierzmowań, a ślubów w szczególności?

Wróćmy do tego księdza.

I on już nie ma sił ani czasu. Poza tym spotyka się z totalną niewiarą, a na dodatek w młodości jako kleryk spotkał się z odnową charyzmatyczną i później zobaczył nadużycia jakichś chorych liderów, którzy nie przeszli przez proces uzdrowienia wewnętrznego albo chociażby uporządkowania osobowościowego. Narobili mnóstwo bałaganu, porozwalali małżeństwa, jakiś procent ludzi poszedł w sekty, w związku z czym przyszła postawa antykoncepcyjna, czyli lękowa – jeśli coś może wymknąć się spod kontroli, to lepiej pewnych rzeczy nie róbcie. I autentyczne były wypowiedzi, przytaczane w Inter-necie, że u nas na spotkaniu ktoś upadł, więc „stanąłem nad nim – bo to mówi ksiądz – i w imię Jezusa Chrystusa rozkazałem Złemu Duchowi, żeby z niego wyszedł”. Ja pytam: skąd on wiedział, że to był Zły Duch? A może to była zwykła histeria? A może Duch Święty? I to ksiądz mówi, charyzmatyk!

Tak było parę lat temu, daj, Boże, że się zmieniło. A na innym spotkaniu ktoś upadł i dobrze, że był lekarz, bo ta osoba miała zawał serca. Ja nie neguję zawałów serca, ale spoczynek w Duchu Świętym trochę inaczej wygląda – nie jak zawał serca. To ten lęk, który podpowiada: lepiej w takim razie nic nie róbmy. Pamiętam jakąś księżowską rozmowę na temat spoczynków w Duchu Świętym – temat ten traktowany jest jak papierek lakmusowy. Zaczęto mówić o różnych nadużyciach w grupach odnowy. Mówili to ludzie, którzy nie widzieli, nie uczestniczyli w takich modlitwach, tylko ktoś komuś mówił na ten temat. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem: „Słuchajcie, panowie, to może w takim razie, idąc tą logiką, powinniśmy zlikwidować seminaria duchowne?”. Oni zamilkli, zdziwieni. Mówię więc dalej: „Bo produkują pedofilów, złodziei i cudzołożników”. No to się oburzyli. Mówię: „Przepraszam, jakiś procent ich takimi się okazuje. To co? Zlikwidować seminaria?”. Rozmowa się zakończyła. Czemu więc nie zaryzykować i nie postawić na odnowę charyzmatyczną, i uczestniczyć w tym wszystkim od wewnątrz, a nie z pozycji kibica?

Słyszałem o ewangelizacji dla młodzieży na stadionie gdzieś w naszej diecezji. W trakcie modlitwy uwielbienia niektórzy uczestnicy padali. Nie byłem tam, więc nie wiem, jak to wyglądało. Sceptyczni księża katecheci tylko na to czekali. Zaczęli wyciągać telefony komórkowe i szukać pomocy. Z całego powiatu zjechały się karetki pogotowia. W efekcie załogi karetek stwierdzały: „Czemuście nam głowę zawracali? Jesteśmy niepotrzebni, nic się nie stało”. Powodem alarmu był lęk, który może powodować postawę: lepiej nie ryzykujmy. Cytuję autentyczną relację ze spotkania modlitewnego: „W katedrze w Szczecinie modlił się nade mną ksiądz i tak mnie pchał na piersi, że upadłam”. Niektórzy z zadowoleniem komentują: „No tak, nie tylko rąbnięty charyzmatyk, jeszcze przy okazji erotoman”. Atmosferę uspokoił mąż tej kobiety, mówiąc: „Przepraszam, ja byłem obecny przy tej modlitwie. On cię w ogóle nie dotykał”. To w takim razie kto cię pchał? To może jednak Duch Święty? Lęk przed nieznanym – to tkwi w człowieku. Każdy z nas ma takie dwa sprzeczne pragnienia: czegoś nowego, ale też lęk przed nieznanym. Wynika to z doświadczeń naszego życia, że kiedyś dostałem po głowie, więc lepiej teraz nie ryzykować.

Istnieje napięcie między Kościołem hierarchicznym, strukturalnym a charyzmatycznym.

Zdarza się, że charyzmatyk czy wspólnota czują się zgorszeni postawą biskupa. Przykład: przyjeżdżał do Polski ojciec Bashobora czy Gloria Polo. Jedna diecezja się zgodziła i przyjmowała ich, inna nie. Ludzie chcieli zorganizować spotkanie, więc grupa charyzmatyczna musiała jechać na nie niemal „w ukryciu”, bo biskup się na to nie zgodził. Czy są możliwe rozwiązania „systemowe”? Kiedyś Jan Paweł II powiedział: „Wiesz, jeśli chcesz coś w Kościele zmienić, musisz mieć władzę”. Dopiero z perspektywy bycia odpowiedzialnym w Kościele można w nim coś zmienić, bez lęku o utratę wpływów, że ktoś inny okaże się bardziej autentyczny i za nim pójdą ludzie. Czy nie potrzeba tutaj nowego spojrzenia?

Papież Franciszek powoli to robi. Wcześniej robił to Jan Paweł II i Benedykt XVI. To się dokonuje powoli. Jest w tym mądrość Kościoła, która zakłada ryzyko lęku, że pewne rzeczy będą zmarginalizowane, po prostu zlekceważone. Zawsze jest tak, że głos proroczy i hierarchiczny uzupełniają się i nie wykluczają, bo hierarcha może być prorokiem i prorok też może zostać hierarchą. Kościół się kurczy – to widać tutaj w zachodniopomorskim – na południu Polski, niestety, jeszcze się tego nie zauważa. Zawsze się mówiło, że wiara powinna być bardzo osobista, ale przeciwstawiali się temu tak zwani konserwatywni, mówiąc: „No dobrze, ale wiara ma być także wpisana w kulturę”. Zgadza się, ale ksiądz Franciszek Blachnicki, kandydat na ołtarze, mówił: „Nowy człowiek, nowa kultura, nowe…” – nie dopowiedział, ale wiadomo, o co chodzi: nowa Polska. Przechodzimy proces przemian. Polska jest krajem, który mimo wszystko zachowuje masę chrześcijańską, katolicką. Mimo wszystko są księża – tacy, jacy są, ale są. Mimo wszystko nawet wojujący antykatolicy, których można zobaczyć w parlamencie, jednak wiedzą, kim jest Jezus Chrystus, przynajmniej intelektualnie, i nie pytają tak jak w Brazylii: „Kto to jest taki ubrany na biało, z brodą, kto to jest Jezus?”. Coś na ten temat wiedzą.

Nie mnie się wypowiadać na te tematy, bo nigdy się tym nie zajmowałem. Ale kto wie, czy nie powinny powstawać obok parafii archiparafie, tak jak są diecezje i archidiecezje? Czyli jeżeli teraz parafia ma kilka kościołów filialnych, ale gdy powstaje silny zespół dekanalny, angażujący świeckich w odpowiedzialność za strukturę społeczną, to może warto znaleźć i pieniądze na te cele, by w którymś momencie było już trochę spokojniej z zarządzaniem majątkiem? I może wtedy znajdą się pieniądze na niektóre dzieła ewangelizacyjne. Już dawno mówiłem: skoro mamy pieniądze dla organisty, sprzątaczki czy furtiana, czego nie neguję, to dlaczego nie możemy ufundować stypendiów wspierających tych świeckich, którzy chcą swoje życie poświęcić dla Jezusa w sensownej służbie Kościołowi? Może spowoduje to, że nauczą się zawierzyć całkowicie Bożej łasce? Tak powinno być. Gdy w naszym klasztorze zbadaliśmy strukturę przypływów i wydatków, to zauważyliśmy, że przez intencje mszalne i tacę Pan Jezus daje nam na nasze życie.

Pan Bóg zadba o nasze potrzeby, ale trzeba Mu zaufać. Pewne zaangażowania prawdopodobnie będą wymierać. Wielu będzie przeżywało z tego powodu ciężki kryzys. Ale powstają powolutku w Polsce różne ważne dzieła, na przykład stanowimy fenomen na rynku światowym, jeśli chodzi o trzeźwienie. Tylko w Polsce tak dużo trzeźwiejących alkoholików wraca do Pana Boga. Polska jest wyjątkowym krajem, gdzie większość tych instytucji jest i była współtworzona czy wspierana przez Kościół. To dzieje się przy wielu parafiach, lepiej lub gorzej. W Polsce uczymy się sensownego zarządzania pieniędzmi. To się powoli dzieje – może za wolno, a może innej możliwości nie ma? Ale to się dzieje. Żeby żyć, potrzebuję wizji, która pokaże mi cele i sposoby, do których mam dążyć. Może wydawać się to bardzo zwariowane, ale właśnie żyję dzięki wizjom.

Jedną z nich jest ikona Matki Bożej, Królowej Woodstocku – żeby tam się pojawiła, żeby były obrazki i żeby w namiocie na polu codziennie przez dwie, trzy godziny trwała modlitwa oraz msza św. z modlitwą o uzdrowienie. My tam, na Przystanku, chodzimy w koszulkach, a oni bez, tylko w samych gaciach, często w samej bieliźnie – żeby tam dla nich była msza, żeby mogli w samych gaciach przyjść na tę modlitwę i żeby przed tym namiotem było tak jak na jarmarku – na jarmarkach jest rakieta kosmiczna i są dziury, w które można wsadzić głowę, i żeby była tam też Matka Boża, Królowa Woodstocku, by każdy mógł wstawić głowę i zrobić sobie zdjęcie. Nie jest to poważne, ale może jest konieczne. I to będzie się powoli dokonywać, ale potrzeba nam cierpliwości, miłości i szacunku do ludzi, do których nas posyła Duch Święty… Mnóstwo rzeczy psujemy, gdy usiłujemy zrobić to na siłę. I tutaj kłaniają się prawa Murphy’ego, jedyne, które się sprawdzają we wszechświecie. Podstawowe prawo mówi: jeżeli coś się może popsuć, to na pewno się zepsuje, a wniosek szczegółowy: nie rób nic na siłę, weź większy młotek, czyli poproś Ducha Świętego o podpowiedź i siłę do działania.

I kiedy stosuję te metody, to Pan Jezus zwycięża. A wiele spraw psuję najczęściej, kiedy działam sam. Nie zawsze, robię różne dobre rzeczy, ale też potrafię popsuć: swoją arogancją, niecierpliwością, że – no właśnie – że chcę szybciej to zrobić. A to szybko będzie wtedy, kiedy ja Jezusowi pozwolę się prowadzić Jego drogami, Jego tempem, bo On jest Panem czasu. To jest kwestia natchnień Ducha Świętego i tego, na ile jestem na nie otwarty.

Czy nie pojawia się pokusa gwiazdorstwa, która utrudnia niesienie przesłania? Myślę o takiej kalkulacji: „U mnie na mszy jest 3000 osób, na innej zaledwie 300 czy 30”.

Oczywiście, że tak. Rozpoczynaliśmy kiedyś cykl comiesięcznych modlitw o płodność. W tym samym czasie ojciec Antonello prowadził mszę św. w Policach. Tam był tłum, a u nas w kościele chyba 20 osób – w tym 12 z osób obsługi z Przymierza. I wyszła spokojna, przepiękna, kameralna modlitwa. Trochę gwiazdorstwa nie zaszkodzi, gdy idę do Jezusa i by zachęcić ludzi, by robili to samo. Oczywiście każdemu ludzkiemu działaniu grozi konsekwencja grzechu pierworodnego – pycha. Mam wybór: mogę się wycofać, bo grozi mi próżność i będę próbował zbawiać się samemu, po cichutku. Miałem takie pokusy: nie pchać się, bo jestem środkowym dzieckiem, w rodzinie musiałem się przepychać łokciami. W efekcie jak jestem gdzieś z boku, a sytuacja jest wyraźna, że należy stać z boku, bo jest na przykład biskup, a ja tylko jestem w celebrze, to w porządku, to się nie pcham. Ale gdy prowadziłem rekolekcje w katedrze przed św. Jakubem, a były charyzmatyczne, przyszedł biskup. Zna mnie, więc przychodzę do niego do zakrystii i mówię, że prowadzę rekolekcje, na co on odpowiada: „Wiem”. Pytam: „Czy mogę głosić kazanie?”. „No oczywiście, przecież ojciec prowadzi rekolekcje” – usłyszałem. Robiłem to po swojemu, on się uśmiechnął i po wszystkim dziękował, nie wiem, czy za spontaniczność, czy za żywiołowość? Przekroczyłem ten etap lęku. „Nie wstydam się majestatu”, jak ktoś powiedział do straży Lorda Farquaada ­ w słynnej kreskówce. Wiem, że wychodzi mi to nie najgorzej, a wtedy, gdy zdarza się satysfakcja, to oddaję ją Panu Jezusowi.

Ale bywa też coś odwrotnego: poczucie pustki, gdy nikt nie potwierdza moich słów poznania. Wtedy już coraz mniej uciekam – nie robię tego, co czynią oszuści, odwracając uwagę od wpadki, zajmując ludzi czymś innym. Coraz spokojniej przyznaję się do błędów, czasem nawet celowo przekręcam wyrazy i proszę ludzi o poprawienie, żeby ich sprowokować, by zdjęli mnie z piedestału. To nie jest tak, że jestem nieomylny i niezastąpiony, bo Duch Święty może współpracować z każdym, kto Mu na to pozwoli. Gdy posługuję się modlitwą, jest we mnie coraz mniej lęku, i to jest chyba najważniejsze. Wiem, że moi bracia patrzą na mnie różnie ze względu na moje wady, a te oczywiście wychodzą na wierzch we wspólnym życiu. Nie zawsze to rozumieją, ale jesteśmy dominikanami i szanujemy cudze wariactwa. Mamy taką formację, że staramy się uszanować drugiego człowieka, nawet w jego wariactwach.

Często potrzebujemy słów umocnienia, zachęty, by się nie poddawać, iść do przodu… I z jednej strony mamy człowieka, który zmaga się ze swoją osobistą słabością, idąc za Chrystusem, a z drugiej strony ten sam człowiek może być w jakimś sensie z zewnątrz też zniechęcany przez Kościół, tak zwanych instytucjonalny. Wiele osób zwątpiło w działania Kościoła, które na dłuższą metę okazują się nieskuteczne. Nowe, małe wspólnoty, które w 99 procentach są świeckie, sieją ziarno i to one pozwolą przetrwać wierze i ją przekazać?

Myślę, że wynika to z nieumiejętności, z braku doświadczenia. Mówi się, że jest woluntaryzm w nauczaniu, czyli mówi się ludziom, co powinni i czego nie powinni czynić, ale nie mówi się, jak to zrobić i dlaczego. A nawet jak się mówi, to towarzyszy temu niewiara, bo jak mówię ludziom, że pójdziemy wszyscy za Jezusem, to w marszu nauczmy się robić to coraz lepiej, by być bliżej Niego. Ale wyjdę z Jezusem na opłotki, na przykład będę spowiadał: przy toi-toiach, co mi się zdarzyło na Woodstocku, albo wyjdę z Najświętszym Sakramentem do ćpuna, niekoniecznie, by dać mu Komunię św. – dam mu Komunię św., jeżeli będzie pragnął i będzie w stanie łaski uświęcającej, to już nie będę pytał, czy jest ładnie ubrany, przynajmniej w tym miejscu.

Powiem tak: kiedy wychodzę ludziom naprzeciw, to wiedzą, że jestem niedoskonały, nie przejmują się zanadto moimi pęknięciami, ale przyglądają się mi, czy to robię z wiarą. Pytają o moją wiarę. Naprawdę. Pytają: „Ty naprawdę w to wierzysz?”. Odpowiadam: „Tak”. A skąd? Dlaczego? Bo doświadczam tego i mówię, czego Jezus dokonuje w moim życiu, a na końcu pytam: „Czy mogę cię pobłogosławić?”. Dziwią się. I na ogół się zgadzają. I znowu pytam: „A możesz mnie pobłogosławić?”. Mówią: „Ja niegodny”. Zachęcam ich: „To Pan Jezus czyni”. Ot i tyle. My jesteśmy od siania – to jest nowa ewangelizacja.

Myślę, że wiele rzeczy będzie się porządkować, bo laikat w Polsce robi się coraz bardziej upodmiotowiony, powstaje coraz więcej różnego rodzaju inicjatyw świeckich, lokalnych i scentralizowanych. I pieniądze będą – będzie ich więcej, jeżeli będzie przejrzystość kontroli finansów Kościoła, wewnętrzna i ze-wnętrzna, jeżeli będziemy się wzajemnie mobilizować do ubóstwa, to znaczy tak jak Maksymilian Kolbe: nie wiem, czy na bosaka, ale w połatanej sutannie czy w byle jakich spodniach, ale jak trzeba, to helikopterem. Podobno w diecezji Los Angeles kardynał czy arcybiskup ma do dyspozycji jakiś mały helikopter, bo to duża diecezja i może szybciej dotrzeć do ludzi. Czemu nie?! Nie mam nic przeciwko temu.

Ci, którzy są na opłotkach, nie szukają miejsca w Kościele, potrzebują naszego świadectwa. W ten sposób możemy dotrzeć do ich serc. Ale nie mogę mówić z pozycji lepszego. Tego sposobu nauczyli mnie trzeźwiejący alkoholicy. Tak jak w Ewangeliach: nie mam popisywać się swoją wiedzą, ale mówić o tym, czego osobiście do-świadczyłem – o swoim spotkaniu z Jezusem, o tym, jak On wydobywa mnie z niewoli grzechu. Dobrze by było, gdyby na spotkaniach modlitewnych, choćby z półgo-dzinnym wystawieniem Najświętszego Sakramentu, był czas na katechezę połączoną ze świadectwem. Nie-koniecznie musi mówić ksiądz. Ważna jest oczywiście modlitwa, wspólna i głośna. Dobrze, jeżeli ktoś będzie animował śpiew. Gdy „punktem centralnym” świadectwa jest Jezus, a tematem konferencji grzech, to siłą rzeczy prowadzący opowie o swoim grzechu. I nagle się okazuje, że ludzie nareszcie oddychają z ulgą: aha, on też jest normalny, tak jak ja. Oczywiście nie chwali-my się swoim grzechem. A modlitwa może angażować całego człowieka.

Od lat, gdy modlę się z ludźmi, to bardziej tańczę. Muszę się ruszać, bo mężczyzna musi używać ruchu, żeby wyrazić swoje emocje. Kobiety łatwo mogą to formalizować, zrobić z tego pewną konwencję, a my, faceci, jesteśmy bardziej toporni i będziemy to robić bardziej bezpośrednio, jakkolwiek ja mam już opanowaną swoją gestykulację i w dużej mierze nad nią panuję, ale chodzi o to, żeby całym sobą się modlić, głośno. Czasem przypominam ludziom: jak idziecie do Komunii św., to nie mamroczcie pod nosem, ale mówcie: „Amen”, żeby Kościół słyszał, bo to jest wyznanie wiary, a nie mlaskanie. Oczywiście trudno się przebić przez konwencję grzecznego Kościoła, gdzie wszystko musi być cicho, spokojnie, bo ksiądz odprawia trzecią mszę i już jest lekko zmęczony i już nie bardzo kojarzy, więc nie hałasujcie.

Tak naprawdę nie chodzi o piękno świątyni, budynku, choć oczywiście jest to czymś bardzo ważnym, ale o żywą wiarę, poczucie wspólnoty, bo szukamy świadków.

Ale ludzie to pamiętają. Gdy chodzę po kolędzie, czasem słyszę: „Najpiękniej było na początku parafii, przed dwudziestu pięciu laty. Był tu pusty plac. Pamiętam tę pasterkę, kiedy śnieg padał nam na głowy, bo była tylko wiata nad ołtarzem”… Ludzie wspominają te pionierskie czasy, gdy stawiali mury, angażowali swój czas, ręce i finanse. A teraz główny wysiłek finansowy kierujemy na upiększanie budynku. Zbyt mało wysiłku przeznaczamy na ewangelizację, na wyjście poza mury – a to kosztuje. Mury są oczywiście ważne, ale poza tym większość księży nie umie robić nic innego. Spotkałem w tej diecezji księdza, który ma piękny kościół. Jedna filia to ruiny jakiejś kaplicy, jest także średniowieczny kościółek z kamienia, bardzo ubożuchny. Wioska się tym kościołem opiekuje. Poczuli się współodpowiedzialni za odbudowę, prace idą powolutku.

Dzieje się to w diecezji, gdzie 70 lat temu byli tylko Niemcy, a dzisiejsi mieszkańcy są wykorzenieni, jeszcze z potworną przeszłością wojenną i powojenną, a to siedzi w tych ludziach. Ta historia dziadów, matek zostaje w pamięci. Jak to wychodzi w modlitwie uwolnienia! – uszkodzone rodziny, ludzie obarczeni kłamstwami, przekleństwami. Ale wracając do tematu: co jest potrzebne? Przestawienie akcentów. Jeżeli biskupi będą mieli odwagę przestać malować trawę na zielono, uprawiać fikcję, żeby wszystko się zgadzało w sprawozdaniach. Ale wielu biskupów już nie zajmuje się fikcją. Mówią do księży i świeckich: „Zostawcie to! Szkoda czasu, ja chciałbym z wami porozmawiać”. Ale jeżeli proboszcz idzie w zaparte, nie pokazuje prawdy, jak rzeczywiście wygląda jego parafia? Który biskup zna ludzi? No zna trochę, tych bardziej widocznych, ciekawych i nieciekawych. Wszystkie partie polityczne na poziomie lokalnym pchają się do biskupa. Ja tego nie neguję, bo trzeba żyć z ludźmi, ale czy to jest najważniejsze i czy przez to potrafimy się przebić? Czy potrafimy być szczerymi z biskupem, gdy z nim rozmawiamy? I czy on ma odwagę zapytać: „Niech mi ojciec powie, co myśli”.

Kilku biskupów mnie kiedyś o to zapytało, więc nie było wyjścia – powiedziałem, co myślę. Sądzę, że pod tym względem nie jest tak źle. Przecież żyjemy obietnicą przekazaną przez Pana Jezusa św. Faustynie, że iskra wyjdzie z Polski i zapali cały świat na Jego przyjście. Kiedy to przyjście nastąpi, nie wiemy – nie nam wyznaczać terminy albo je przyspieszać, ale pewne jest wstawiennictwo św. Faustyny i orędzie miłosierdzia, które powoli zmienia Polskę. Patrzę na to przez perspektywę naszych Nocy miłosierdzia, które praktykujemy w Poznaniu od ponad 30 lat. Prawie co roku pojawia się nowy kanon, który wchodzi później w krwiobieg ogólnopolski.

Święty Jan Paweł II i jego orędzie, teraz także sanktuarium Bożego miłosierdzia – tu nie chodzi o to, kto ma więcej, ale że staje się to coraz bardziej znaczące – mówię chronologicznie, wokół nas widać coraz więcej dzieł miłosierdzia. W Polsce ciągle są księża, nie neguje się sakramentów, nawet jak są sprawowane czasami bardzo niechlujnie. Jednak jest msza św. – mniej lub bardziej nudna, ale jest. Należy to odświeżyć, oczyścić, ale nie musimy naśladować zachodnich nieporozumień, gdzie wydawało się im, że trzeba wyrzucić sakramenty i dać w zamian coś innego – nie trzeba. Wszystkie ruchy odnowy, które są na świecie, obecne są też i w Polsce i – co jest ważne – wszystkie dostosowują się do polskich warunków, co nie zawsze wszystkich satysfakcjonuje, na przykład Francuzów, bo są bardzo sztywni i czasami patrzą na nas z góry.

Polska jest krajem, który geograficznie leży w przeciągu społeczno-politycznym. Jest główną i najszybszą w Europie drogą wschód – zachód. Jak patrzę na moich współbraci, to naprawdę nie jest najgorsza banda. Nie wszyscy mają taki temperament jak ja, bo faktycznie mam wyjątkowy, i jakoś mi się udaje w życiu być sobą. Może tak sfinalizujmy tę rozmowę: ja się coraz bardziej uczę błogosławić mocą Jezusa Chrystusa, słuchać, co On chce przeze mnie powiedzieć, modlić się…

O. Tomasz Alexiewicz – dominikanin, doświadczony duszpasterz akademicki, założyciel Wspólnoty Odnowy Charyzmatycznej „Jerozolima” w Poznaniu. W 1992 roku rozpoczął pracę w Warszawie, gdzie utworzył Fundację Przeciwdziałania Uzależnieniom „Dominik”. Zajmuje się także problematyką sekt. Od 2009 roku mieszka w klasztorze w Szczecinie. Autor wielu publikacji, m.in. Łaska buduje na naturze; Rekolekcje z całunem turyńskim; Wiara w pigułce, czyli sekty; Walka, tolerancja, dialog, współpraca.