Gumowanie wiary

Jeśli wierni nie liczą się z nauczaniem Kościoła, to nie jest problem Kościoła, ale konkretnych tzw. wiernych. Droga wolna...

Przy okazji papieskiej decyzji o ustąpieniu, na nowo obudziły się zblazowane "duchy czasu" postulujące katolicyzm wiecznie reformowany. Bez zaskoczenia więc czytam np. ostatnie wyniki badań dotyczących oczekiwań wobec nowego papieża. 

I tak na przykład Francuzi oczekują od przyszłego papieża większej skłonności ku liberalnej stronie mocy, tzn. "zmiany postawy Kościoła w takich kwestiach jak celibat, prezerwatywy i kapłaństwo kobiet" . To  wyniki sondażu opublikowanego w minioną niedzielę, przez dziennik "Le Parisien-Aujourd'hui en France".

Francuzi - to brzmi tłumnie. Liczba ankietowanych już skromniejsza - 1069 osób. Z owej 1069-cio osobowej tzw. grupy reprezentatywnej, aż - lub tylko - 43 proc. życzyłoby sobie papieża podobnego, nie tyle do ustępującego Benedykta XVI, co do Jana Pawła II.

Teoretycznie i logicznie - prawie połowa "Francuzów" powinna zatem odpaść z liberalnej statystyki. Wnioskuję to z faktu, że przecież nie ma Jana Pawła II bez zarzucanego mu moralnego konserwatyzmu. Nie będę tu jednak uprawiał katolicyzmu życzeniowego, gdyż...

Primo:
Jak strzał z gumy powraca w ostatniej statystyce niewiędnąca karnalna "troska ostateczna", dla której eklezjologia sprowadza się wyłącznie do szeroko pojmowanej seksuologii (antykoncepcja, celibat, in vitro, i niestety - aborcja). I tak to na przykład 86 proc. wszystkich ankietowanych uważa, że Kościół powinien zezwolić na używanie prezerwatyw (się przyczepili tematu, eh).

Seksualne fantazje spędzające sen z powiek - nic to nowego, jednak przy okazji niniejszej statystyki pojawia się szkopuł i zagadka. Jak się bowiem okazuje z owych 86 proc., opowiadających się za wiarą w prezerwatywę, tylko 69 proc. określiło siebie jako "praktykujących" (praktyki religijne, ma się rozumieć). Pytanie zatem - gdzie podziało się brakujące 17 procent z 86 proc. zaangażowanych w gumową rewolucję?

Wygląda na to, że owe brakując ogniwo to grupa niezaangażowanych w życie Kościoła, jakkolwiek usilnie odczuwająca potrzebę jego reformowania. Przekładając to na prostą codzienność i wymianę ludzkich doświadczeń, można to opisać sytuacyjnie: nie odwiedzam ciebie ani twego domu, ale żądam abyś go przebudował.

Zaiste chwalebne. Postawa nadzwyczaj popularna i wcale nie trzeba szukać we Francji.

Secundo:
Refren: "Kościół powinien zezwolić..."  daje do myślenia. Skoro "powinien" to znaczy głos Kościoła jest ważny, nawet dla owych, symbolicznie już przywoływanych "17 procent". Skoro głos Kościoła jest ważny (inaczej nie widzę powodu aby "powinien") to znaczy, że - teoretycznie - owo "17 procent" liczy się z głosem Kościoła.

Tajemnicą pozostanie dlaczego zatem brak tego liczenia się w realnym "tu i teraz", skoro w praktyce głos Kościoła (kogo lub co ma się na myśli???) jest wytłumiany lub zakrzykiwany? A skoro pan X lub pani Y postanowili już się z nim nie liczyć, to po co im jeszcze "przyzwolenie" Kościoła?

Całe to odgrzewane raz po raz zamieszanie wokół roszczeń licznych środowisk wobec Kościoła, jest nie tyle absurdalne, co prowokuje by odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z szeroko zakrojoną swoistą społeczną infantylizacją, syndromem rozwydrzonego dziecka, raz po raz dławiącego się "nieszczęsnym darem wolności".

Proszę wybaczyć, jeśli te słowa kogoś rażą, ale jeśli facet wybiera prezerwatywę, a kobieta pigułkę - to co ma do tego Kościół? To ich wybór, ich wolność, ich odpowiedzialność. I nikt im tego nie zabrania. Ani papież, ani biskup, ani proboszcz, ani sąsiadka w szykownym moherowym berecie. Że tego nie pochwalą, to inna sprawa. Ale czy intymność jest do obnoszenia się?

Jeśli jednak ich wybór, ich wolność, ich odpowiedzialność kierują ich kroki do Kościoła; jeśli chcą być rozumnie, z wyboru w tym Kościele, to niech przynajmniej starają się zrozumieć (wiara nie jest bezrozumna) dlaczego takie a nie inne jest nauczanie Kościoła, które w wolności albo przyjmują albo odrzucają.

Brutalnie rzecz ujmując: jeśli odrzucają - droga wolna. Abstrakcyjne pojęcie Kościoła nie będzie płakało nad ich wyborem. Płakać będę konkretny ja, kiedy to bliskie mi osoby, płakać będzie ów proboszcz, i matka przełożona - jeśli to ich "owce". Ale nie będzie to "problem Kościoła"- jak to trąbią media komentujące odpływ wiernych. To będzie i jest problem konkretnych osób, podejmujących konkretne wybory, może i nie widzących w tym problemu.

A abstrakcyjne pojecie Kościoła ani ich nie przeklnie, ani im źle życzyć nie będzie. Ale skoro opuszczają ów Kościół, to w imię uczciwości - niech dadzą mu święty spokój. Niech już nie katują swoimi uwagami tych, którzy żyją Tajemnicą Kościoła bo chcą nią żyć. Niech nie starają się poprawiać domu, z którego sami się wyprowadzili, albo i w ogóle w nim nigdy nie zamieszkali. Niech sobie żyją swoim życiem, i niech dadzą żyć innym. 

Może jest jednak tak, że pomimo butnych deklaracji, po prawdzie nie potrafią oni żyć bez Kościoła? Może przez sam fakt swej obecności, Kościół staje się dla nich prowokacją? Może aby nadać sens swojemu życiu muszą nieustannie szarpać go zębami, aby pożywiać swe ego? Choć można delikatniej. Ssać jak mleko matki... I wzrastać spokojniej. Poznawać. Widzieć dobro... Tak można. Tylko trzeba chcieć.     

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11