Grzech upomnienia

Nie mówienie prawdy jest najważniejszym przykazaniem, a miłość.

Nie pisałbym o sprawie gdyby nie… Izajasz. Zwróciłem uwagę na pewien fragment jego proroctwa. „bo nie stanie ciemięzcy, z szydercą koniec będzie, i wytępieni zostaną wszyscy, co za złem gonią: którzy słowem przywodzą drugiego do grzechu, którzy w bramie stawiają sidła na sędziów i odprawiają sprawiedliwego z niczym”.  Ciekawa charakterystyka problemów jego czasów. Pomyślałem sobie, że i dziś nie brakuje takich, którzy „stawiając sidła na sędziów odprawiają sprawiedliwego z niczym”. Nie od dziś wiadomo, że sąd sądem, prawda prawdą, racja racją, ale istotne, jakich kto ma adwokatów. Dużo bardziej zastanowiło mnie jednak wzmianka o ludziach „którzy słowem przywodzą drugiego do grzechu”.

Nie wiem jak Czytelnicy, ale moim pierwszym skojarzeniem z „przywodzącymi słowem do grzechu” są różni „kusiciele”. Czyli tacy, którzy do grzechu namawiają. Do zadbania o swoje, do lekceważenia Boga, do wyrządzenia krzywdy bliźniemu. Sprawa jest jasna, ocena takiego postępowania oczywista  i właściwie nie ma się nad czym rozwodzić. Od lat wiem jednak też, że przywieść drugiego do grzechu można nie tylko przez namawianie, ale też sprowokowanie. Sprowokowanie słowem. A tu sprawa nie jest już tak dla wszystkich oczywista.

Doskonale zdajemy sobie sprawę, jak rażącą siłę miewa zgorszenie. Często zresztą mylone z wywołaniem oburzenia. Rzadko jednak zdajemy sobie sprawę, że można uczynić człowieka gorszym przez… upominanie. Tak. Można. Choć „grzesznych upominać” jest uczynkiem miłosierdzia, to jednak bywa, że ten czy ów, uważający się za bardzo prawego i pobożnego upominaniem doprowadza bliźniego do grzechu albo go w nim utwierdza. Upominaniem nie tyle nieumiejętnym, co podejmowanym z niewłaściwych pobudek. Nie dbając wcale o jego skuteczność, ale chcąc pofolgować swojej złośliwości i kłótliwości.

Dostałem dziś maila od czytelnika, który nazwał mnie językowym liberalistą, wykształciuchem, modernistą i (teologicznym) liberałem. Powód? W którymś z tekstów napisałem „Boży Syn” zamiast „Syn Boży”. Tak, chodzi o przestawienie. Moja reakcja? Spokojnie, powstrzymałem się od rzucenia niecenzuralnych słów. Teraz to już nawet złość mi przeszła. Ale problem istnieje i jest znacznie głębszy niż ta w sumie drobna złośliwość. Ile razy zdarza się, że ktoś odwróci się od Kościoła, bo usłyszał od jakiegoś księdza jakieś ostre i złośliwe słowa? Ile razy drogę do powrotu zagradzają „pobożni chrześcijanie”,  bez ceregieli – niby w imię prawdy nazywając rzeczy po imieniu – obrażający takich ludzi? 

Tak, słowem można przywieść do grzechu, słowem można w grzechu utwierdzić. Nie tylko kusząc do złego, ale swoimi słowami do zła czy trwania w złu prowokując. I nie ma co tłumaczyć, że chodzi o prawdę. Przypominanie komuś z krzywymi zębami, krzywym nosem czy odstającymi uszami o jego defektach urody jest podłością, choć przecież kłamstwem nie jest. Bo nie mówienie prawdy jest najważniejszym przykazaniem, a miłość. Nieprzyjemna, trudna prawda, jeśli naprawdę chcemy kogoś skłonić do poprawy, powinna być podawana bez złośliwości, szyderstwa i wyolbrzymionych podejrzeń co do czyjejś winy. Inaczej takie upominanie nie tylko nie przynosi skutku, ale wręcz utwierdza w złym.

I warto naprawdę o tym pamiętać. Także przy rachunku sumienia przed spowiedzią.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6