• emilia
    09.11.2009 17:52
    Kościół nie powinien popierać takich związków niesakramentalnych, które zawierają ludzie, którzy wcześniej SAMI rozbili swoje sakramentalne małżeństwa. Zupełnie odwrotna jest sytuacja tych osób, które zostały zdradzone i porzucone. Zwyczajna sprawiedliwość nakazuje pomaganie tym ostatnim przez duszpasterzy. Trzeba oddzielić winnych i niewinnych rozpadu małżeństw. Niewinni powinni mieć prawo do rozwodu kościelnego (takiego jaki jest np. w prawosławiu za zdradę) i do ponownego zawarcia małżeństwa. Dlaczego niewinne ofiary rozpadu małżeństw nie mogą ( na wypadek ponownego związku) przyjmować Komunii św. ? Za co Kościół ich karze? Za to, że ich małżonek złamał przysięgę małżeńską? Dlaczego zmusza się te osoby do trwania w przysiędze, gdy nie ma już drugiej strony tej przysięgi? Małżeństwo to "umowa" dwustronna i nie mają sensu małżeństwa "jednostronne".
  • lecom1
    09.11.2009 18:59
    Kościół stoi na straży małżeństwa, które ze swego ustanowienia pochodzi od Boga. I nikogo niczym nie karze - jak napisała emilia, ani nikomu nic nie każe. Pokazuje jedynie zasady funkcjonowania małżeństwa i broni sakramentu małżeństwa przed opatrznym pojmowaniem. Zatem bezzasadnym wydaje się postawienie pytania: "Dlaczego zmusza się te osoby do trwania w przysiędze, gdy nie ma już drugiej strony tej przysięgi?" [można by powiedzieć: dlaczego szkoła zmusza ucznia do uczęszczania na lekcje?]. Kościół do niczego nie zmusza, szanuje tylko wolę sakramentalnego "tak", które zostało wypowiedziane przy ołtarzu. Życie ludzkie jest tak bogate, że nie da się go w pełni sklasyfikować i poukładać w przepisy. Przykazania - których Kościół strzeże - wyraźnie mówią, co ma prawdziwą wartość. I dlatego Kościół strzeże ich, by człowiekowi się dobrze żyło. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który łamiąc przykazania, osiągnąłby szczęście.
  • Nab
    09.11.2009 19:45
    Przy okazji tego artykułu chciałbym poruszyć trzy problemy.
    Pierwszy problem, opisany w artykule, to problem związków niesakramentalnych. Związki te mają już nieźle rozwiniętą opiekę duszpasterską i swoje duszpasterstwa. To dobrze, bo nie powinno się zapominać o „owcach zaginionych”.
    Jest i problem drugi – to ci, którzy wybrali - mimo rozwodów – wierność, nazywa ich się „porzuconymi”. Mogą praktykować w pełni, mogą się spowiadać, mogą przystępować do Komunii Św., wybrali jedną z najtrudniejszych dróg w ich sytuacji i .... są praktycznie pominięci duszpastersko. Używając do tej grupy języka biblijnego o zaginionej owcy można powiedzieć, że pasterze tak się zapamiętali w poszukiwaniu tych zaginionych, że zaniedbali te wierne, które stado spycha na obrzeża, żeby jako pierwsze zostały pożarte przez lwa krążącego.
    W tym roku tylko jeden lub dwa razy poruszono ten problem na łamach GN, nie przypominam sobie żeby pojawił się latach poprzednich – jeśli to niejako „przy okazji” innego tematu i z rzadka.
    Należy też zwrócić uwagę jak taki wybór generuje swą trudnością ogromne pokusy. A osoby podejmujące ten trud pozostają niemal całkowicie bez wsparcia duszpasterskiego, albo zostają włączone (zrównane) z osobami – nazywając rzecz po imieniu – żyjącymi w grzechu publicznym, czyli związku niesakramentalnym. Jest to z pewnością dla tych pierwszych dodatkowo upokarzające.
    Przypominam sobie słowa jednego rozwiedzionego wbrew woli (z tego co mi wiadomo - nie zawinił niczym co usprawiedliwiałoby rozwód) mężczyzny w podobnej sytuacji, który stwierdził, że chyba lepiej będzie jeśli zrezygnuje z wyboru wierności na rzecz związku niesakramentalnego, bo wtedy przynajmniej będzie miał swoje duszpasterstwo i wsparcie duchowe.
    Nie ukrywam – ciarki mi przeszły po plecach, bo natychmiast błysnęła mi myśl o „popychaniu” do grzechu w wyniku zaniedbania wsparcia duszpasterskiego dla dobrego wyboru moralnego.
    I tu wychodzi problem trzeci na podłożu obyczajowości –dość powszechnie jest przyjmowane, że „porzucone” są niemal wyłącznie kobiety i zapomina się o „porzuconych” mężczyznach, którzy są w znacznie gorszym położeniu, bo z przyczyn tego właśnie obyczajowego stereotypu nie mają nawet takiego milczącego wsparcia w swym wyborze wierności jak owe kobiety.
    Na koniec – duszpasterstwa nawet dla związków niesakramentalnych są w dużych i bardzo dużych ośrodkach – praktycznie nie istnieją w mniejszych (pisząc mniejsze mam na myśli nawet takie z około 200 tys. mieszkańców, że o jeszcze mniejszych nie wspomnę).
    Nie ma nic samodzielnego (a przynajmniej nie spotkałem się z żadną informacją) dla "porzuconych" żyjących w wierności przysiędze małżeńskiej.
    Chyba dobrze by było pomyśleć o „porzuconych” i pozostających w wierności, pomóc im wytrwać w wyborze (są ludźmi i zwyczajnego ludzkiego wsparcia także potrzebują) i nie równać ich z tymi, którzy wybrali drogę trwale oddzielającą od np. Spowiedzi i Komunii Św.
  • Jerzyk
    09.11.2009 21:32
    Droga emilio, robisz za Pana Boga. Wiesz co dobre, co złe. Wiesz to co tylko Bóg może wiedzieć.
    Nikt tak naprawdę nie wie dlaczego dzieje się źle, gdy wszyscy chcą, przynajmniej tak deklarują, dobrze.
    Małżeństwo to nie umowa, to Święty Sakrament. Jednak różne koleje losu stwarzają takie sytuacje że jedynie Bóg tak naprawdę wie co i dlaczego się stało. My widzimy tylko to co widać, natomiast to co najważniejsze, tego nie widać.
    Dlatego nie osądzajmy, a raczej pomagajmy ludziom być blisko Boga.
    Naśladujmy Jezusa, czyńmy dobro.
  • emilia
    11.11.2009 11:26
    Drogi Jerzyku. Nigdy nie ośmieliłabym się "robić" za Pana Boga. Wiem tylko, że mąż, który zdradza żonę i ją porzuca dla innej młodszej o 10 lat czyni zło, popełnia straszny grzech rozbicia swojego związku sakramentalnego. I to miałam na myśli w swoim poście. Nie mogę przyznać Ci racji, że "nikt nie wie dlaczego źle się dzieje, gdy wszyscy chcą dobrze.." Mąż zdradzając żonę chyba ma świadomość, że źle czyni, nieprawdaż ? I uważam, że dla takiego męża z jego nową niesakramentalną "żoną" nie powinno się tworzyć duszpasterstw dla "związków niesakramentalnych". W ten sposób tylko sankcjonuje się ZŁO, i niestety robi to....Kościół. Dla takich osób oczywiście konieczna jest opieka duszpasterska, pomoc w nawróceniu się, ale by powrócili do swoich sakramentalnych małzonków. A więc powinno się objąć opieką POJEDYŃCZE osoby, a nie stworzone przez nich ZWIĄZKI cudzołożne.
    Ma rację Nabuchodonozor, że bardziej Kościół dba o nowe związki niesakramentalne, niż porzucone żony ( jednak w większości są to kobiety) z dziećmi.
  • Nab
    17.11.2009 17:52
    Zostałem wywołany przez emilię, zatem nie mogę tego "wywołania" pominąć milczeniem. Zwłaszcza, że wypowiedź emilii jako żywo przypomina mi propagandówki ideologiczne feministek i innych antychrześcijanskich ugrupowań - szczególnie lewackich min. dyskryminujących mężczyzn.
    Rozumiejąc, że kobiecie jak emilia dość łatwo jest ulegać tego rodzaju propagandzie uzupełniam wypowiedź.
    Otóż emilio, to co piszesz: "...porzucone żony ( jednak w większości są to kobiety) z dziećmi. ..." jest płytkim spojrzeniem na statystyki, które nijak mają się do rzeczywistości.
    Ilość mężczyzn porzuconych jest podobna do ilości porzuconych kobiet (i stale rośnie). Problem w tym, że nawet do świata prawa stanowionego i statystyk przenika wszechobecna ideologia, o której pisałem. W wyniku tego kobieta porzucająca męża, w sądzie doprowadza do sytuacji, z której wynika, że to on musi odejść, jej powierzona jest władza rodzicielska i formalnie ona jest odnotowywana jako samotna. Mężczyzna z faktu płci jest przed sądem w pozycji słabszej i na ogół przegrywa.
    Ale nie zmienia faktu, że to kobieta zmieniła męża jak stary fotel czy garsonkę.
    Staram się tu pokazać i przełamać stereotyp tyleż krzywdzący co i niesprawiedliwy wobec mężczyzn. Dodatkowo przykre jest, że i w kościele ten lewicowo-ideologiczny pogląd ma swoich zaciekłych zwolenników.
    Rzecz druga - emilio chcesz różnicować - a jak odróżnisz które z małżonków w związku niesakramentalnym jest porzucone, a które porzuciło - masz słowo przeciwko słowu, zatem różnicowanie nie jest możliwe.
    No i wreszcie kwestia nawrócenia i powrotu - nie zawsze jest on możliwy.
    Zbyt mało wiem jak rzecz się ma w przypadku kobiet, bo stykam się przede wszystkim z porzuconymi mężczyznami. Właściwie w większości nazwałbym ich nie tylko porzuconymi ale i wypędzonymi, a emilia uznałaby ich za tych, co porzucili, patrząc powierzchownie, że to oni musieli np. wyprowadzić się, a władzę rodzicielską powierzono ich żonom. Żonom, do których niemal natychmiast po wyprowadzce mężów wprowadzili się konkubenci.
    Część z tych porzuconych i wypędzonych mężczyzn znalazła inne kobiety i żyją w związkach nieskramentnlnych, część wybrała samotność czyli wierność - i o troskę dla tych ostatnich szczególnie apeluję.
    I tu dochodzę do powrotów - pomijam dramatyzm sytuacji, gdy chodzi o powrót mężczyzny żyjącego już związku niesakramentalnym, ale nawet dla tych co wybrali wierność (pozostając w samotności) w pewnych przypadkach nie ma powrotu - ot choćby dlatego, że choć przebaczyli, do żony odczuwają obrzydzenie fizyczne po przebytych doświadczeniach. A zapewniam, że takich jest wcale niemało (pomijam też, że to obie strony muszą mieć wolę powrotu do siebie, a kobieta porzucająca na ogół takiej woli nie ma, choć nigdy do tego się nie przyzna wymyślając mnóstwo powodów obciążających porzuconego męża).
    To tyle tytułem odniesienia się do komentarza emilii, w którym się powołała na moją wypowiedź używając mojego nicka.
Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6