Komentarze do materiału/ów:
Pisze papież Franciszek w przedmowie do nowego studium na temat św. Piusa X.
Niemal 30 lat posługi Sióstr Urszulanek NMP Niepokalanej z Gandino w Polsce.
Jeśli szukasz pracy w Watykanie wejdź na portal: "Lavora con noi" - "Pracuj z nami".
Nauka patrzy na poczęte dziecko inaczej niż na zlepek komórek.
Zmierzam do tego (bo zaraz mi wygarniesz, że Pani Profesor nie napisała takiej dysertacji), że Profesor po pierwsze jest uznanym naukowcem z tytułem profesorskim (kim by nie została korzystając z nierzetelnych źródeł i nie tworząc spójnej logicznej i uzasadnionej myśli naukowej - profesury nie dostaje się za jedną marną pracunię na pięć stron, tylko za całokształt ciężkiej, wieloletniej i rzetelnie ocenianej pracy naukowej), a po drugie - Profesor jest socjologiem, ergo analizuje i omawia zjawiska społeczne. Czyli źródła socjologiczne (w tym wszystkie media) są istotną częścią badanego środowiska pracy. Twój osąd o tym, że "na uczelniach należy posługiwać się źródłami naukowymi, a nie zwykłymi stronami internetowymi" jest do niczego, bo w co drugiej pracy naukowej z dziedzin współcześnie humanistycznych pojawiają się w źródłach również strony internetowe - co w żaden sposób nie umniejsza jakości tych prac, a wręcz jest często niezbędne do zreferowania tematu. Bronię Pani Profesor również na bazie osobistych doświadczeń, bo parę prac w życiu napisałem, każda została oceniona bardzo dobrze, jedna nagrodzona, w absolutnie każdej miałem w źródłach również strony internetowe i nigdy nie zostało to bezpośrednio skrytykowane. Trzecia sprawa - jeśli nawet "to ta sama pani, która posługuje się stronami internetowymi w bibliografii i to jest złe - dobrze że ją ukarali" (upraszczając Twój wywód), to nie została ukarana za to, za co Twoim zdaniem powinna.
No chyba, że wychodzisz z założenia, że "jest wina, jest kara – nieważne, że nieadekwatna" - ale w takim świecie współczuję Ci, jeśli kiedyś przejedziesz na czerwonym, bo mogą Ci odebrać prawa rodzicielskie.
Pan Biedroń skarżył się w Parlamencie Europejskim, że Polska jest nietolerancyjna, kraj, którego obywatele wybrali go na prezydenta.
Ale to, ze terroryzują uniwersytety jest akurat faktem, jak również to że uniwersytety dają się terroryzować.
Ale niestety prawda jest inna, nie mamy żadnego prawa oceniać drugiego człowieka. Owszem, z naszego punktu widzenia czyjeś postępowanie może wydawać się złe, ale każdy z nas ma prawo także postępować źle. I nie naszą rolę jest to oceniac, prostować, atakować etc.
Co zostało Tobie udowodnione, a ty dalej brniesz. Za chwilę sam sobie udowodnisz, że najwyższy czas zamknąć usta, ale to by dowodziło, że wiele szkół kończyłeś i z logiką jesteś za pan brat, a tu proszę, kolejny wpis.
A wolność wynika wprost z wolnej woli, a nie demokracji.
No i nie bardzo wiadomo czym ma być owy przymiotnik "liberalna". Choć fakt, dla wielu demokracja kojarzy się z prawem do decydowania za innych, ale to zupełnie inaczej się nazywa.
A co do pytania - tak, zakazałbym kontaktów niepełnoletniemu dziecku z osobami, których zachowanie, poglądy są sprzeczne z tym co wyznaję. Nie oceniając przy tym, czy konkretna osoba jest dobra czy zła. Nasz osąd powinien dotyczyć tego co dla nas, czy dla naszych dzieci jest dobre, a nie powinien osądzać innych. I dla przykładu, ma znajomych o lewicowych poglądach choć nigdy nie głosuję na lewicę, znam kilka osób blisko związanych z PIS, choć to nigdy nie była moja partia i nie podziałam żadnych politycznych poglądów tych znajomych.
Tomasz, dziś chcesz jak rozumiem wykluczać panią profesor z Wszechnicy Katowickiej za jej poglądy, a jakieś 4 miesiace temu obraziłeś się i zniknąłeś z forum bo cię cenzurowali bardziej niż innych. Gdzie tu konsekwencja?
A KatolikK jak zniknął to juz się nie pojawił. Pewnie się nawrócił i zaszył w klasztorze i chwała mu za to. Mniej roboty przy odkręcaniu wątpliwych mądrości.
A teraz niestety sprostowanie nieprawdy - nie, nigdzie tutaj nie napisałem, ze chcę panią Profesor wykluczać.
I nie, nie obraziłem się na cenzorów, lecz odszedłem bo nie odpowiadała mi ówczesna polityka tego forum. Napisałem to pod konkretnym artykułem i może nim napiszesz kolejne kłamstwo łaskawie sięgniesz do źródeł.
Mówisz polityka forum, a ja tu widzę wyraźne obrażenie się na moderatora o cenzurowanie, bo o cóż by innego w liście pożegnalnym, w którym napisałeś:
"Dziękuję moderatowowi za zachętę do skończenia bycia komentatorem GN i skończenia czytania tego portalu. TomaszL"
pod jakże wymownym dla każdego pseudo katolika artykułem na temat homoseksualizmu
gosc.pl/doc/5907867.Ilu-Polakow-jest-przeciwko-zwiazkom-partnerskim-dla-osob-tej
Rozumiem, że był to męczący dzień, bo wcześniej spierałeś się o to, że toalety unisex są dobre bo świat tak chce. Niniejszym udowadniając, że jednak jesteś liberalnym demokratą, a więc w pewnym sensie przeciwnikiem wyższości Boga nad człowiekiem, a nie jedynie przeciwnikiem PiSu.
gosc.pl/doc/5906034.W-Brytania-Wprowadzenie-toalet-unisex-w-szkolach-wywolalo
A bądź sobie, ja też byłem 10 lat temu przeciwnikiem PiSu. Tylko pozwól mi napomnieć siebie o bycie konsekwentnym. A moderator niech wie, że Pan Tomasz wrócił, tylko tak straszył, że odejdzie.
Natomiast drugiej dyskusji zapewne nie zrozumiałeś. Cóż, trudno pojąc czym jest konsekwencja tego jaka drogą idzie świat. Choć konsekwencją jest też akurat ta sprawa Pani Profesor.
I pytanie pomocnicze, jak wygląda praktyczna miłość bliźniego, także tego o skrajnie innych poglądach?
A co do edukacji - to wskaz w którym miejscu w Polsce jest nakaz nauki treści wychowania do życia w rodzinie niezgodnego z Twoimi poglądami? A nie, no jest, bo to przecież środowiska prawicowe chcą zakazów wyboru dla innych narzucając innym swoje poglądy i krzycząc przy tym, jak to ich się atakuje.
I nie, nie twierdzę, że trzeba siedzieć cicho w kącie i nie wolno się odzywać - twierdzę natomiast, że w debacie studenta z profesorem to profesor jest "tym lepiej wykształconym". Student ma pełne prawo się nie zgadzać z poglądami profesora, ale profesor ma jeszcze pełniejsze prawo (i argumenty) do wygłaszania swoich poglądów w warunkach akademickich, a rzetelne udowodnienie profesorowi ignorancji wymagałoby od studenta znacznie większego wysiłku intelektualnego niż donos do władz uczelni. Jeśli zatem studentom nie podoba się wykład Pani Profesor, niech napiszą porządny i poparty bibliografią artykuł naukowy obalający jej twierdzenia i wezmą udział w debacie na poziomie akademickiego dyskursu, a nie na poziomie smarkacza lecącego do mamusi. Tak się te sprawy załatwia w świecie naukowym.
Czas gdy ma się lat naście czy dzieścia powinien być czasem kontestowania, poszukiwania i odrzucania autorytetów. Ale w Polsce bierny, mierny ale wierny to wzór dobrego studenta.
I nie opowiadaj o doktorantach poszukujących swojej ścieżki kariery, bo to są wyjątki wśród tych, co aby się załapać muszą słuchać swych profesorów.
Efekty tego mamy widoczne w rankingach uczelni europejskich czy światowych, ale też w gospodarce, myśli społecznej itd.
A studenci nauczeni przecież takiej ścieżki donosicielstwa nie biorą się znikąd, ale z sytemu edukacji.
ps. swego czasu nie godząc się z pomysłem naukowym jednej z uczelni zrezygnowałem ze studiów ceniąc sobie bardziej własne zdanie.
Ale łatwiej się żyje zaszufladkowanymi innymi, nie uznając ich prawa do wolności i ich prawa do dokonywania wyborów innych niż jedynie słuszne, bo nasze.
W dodatku od razu mówić o innych "lewicowiec", co znów nie jest prawdą, bo piewcą faktycznej wolności są ludzie o poglądach prawicowych. Niestety w Polsce te pojęcia są tak pomieszane, ze często ludzie ograniczający innych wolność uznają się za prawicowych (sic!).
Wyrzucanie z uczelni za poglądy byłby to powrót do mroków oświecenia.
— Veritatis splendor, 40
Pojęcie „prawo naturalne” należy bez wątpienia do panteonu kilku najważniejszych terminów filozoficznych, które od epoki antycznej aż po XX wiek stale rozświetlały drogę ludzkiej myśli. Czasy się jednak zmieniają i od pewnego momentu owo pojęcie znalazło się na cenzurowanym. Gdy we współczesnej debacie ktoś powołuje się na prawo naturalne, można być niemal pewnym, że wzbudzi to czyjeś protesty – zostanie odebrane jako nietakt, jako mieszanie porządków, jako wprowadzanie wątku niefilozoficznego, czy wręcz ideologicznego, który w gruncie rzeczy zamyka wszelką sensowną dyskusję. Pojęcie to, kojarzone nie bez powodu z nauką moralną Kościoła katolickiego, jest przez wielu traktowane jako narzędzie narzucania zasad moralności chrześcijańskiej i budowania porządku społecznego wedle wymagań doktrynalnych tej wiary. Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że kwestie dawniej jednoznacznie wiązane z prawem naturalnym wcale nie zanikły, lecz są nadal, choć pod innymi szyldami, intensywnie rozważane i rozwijane – chodzi tu przede wszystkim o zagadnienie praw człowieka, a także o refleksję nad sprawiedliwością i wolnością jako fundamentami porządku politycznego. W przestrzeni intelektualnego dyskursu zapanował zamęt: głosy tych, którzy, w imię racji niekoniecznie filozoficznych, bronią tradycji prawnonaturalnej, mieszają się z wypowiedziami innych, którzy, uprawiając filozoficzną refleksję nad prawami ludzkiej natury, do owej nazwy przyznać się wstydzą.
Jedno z głównych źródeł istniejących nieporozumień stanowi – skądinąd słuszne, choć nie dość wnikliwe – przekonanie, że pojęcie „prawo naturalne” łączy się ściśle z nauczaniem Kościoła, co w przypadku osób zdystansowanych wobec chrześcijaństwa skutkuje odrzuceniem samego pojęcia. Leo Strauss w przedmowie do swojej klasycznej już książki Natural Right and History (1953) zauważa: „Zagadnienie prawa naturalnego przedstawia się dzisiaj jako sprawa lojalności partyjnej. Patrząc wokoło, widzimy dwa wrogie obozy mocno obwarowane i silnie strzeżone. Jeden zajmują liberałowie spod różnych znaków, drugi katoliccy i niekatoliccy uczniowie Tomasza z Akwinu”. W innym znaczącym dziele Natural Law and Natural Rights (1980) jego autor John Finnis, komentując powyższe zdania Straussa, stwierdza wprawdzie: „Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat sytuacja uległa zmianie – interesująca nas debata nie jest już tak spolaryzowana i nie trzeba jej w ten sposób postrzegać”, zarazem jednak dodaje, że Kościół katolicki pozostał jedyną instytucją we współczesnym świecie, która sama siebie uznaje za autorytatywnego głosiciela koncepcji prawa naturalnego.
Kwestia prawa naturalnego nie jest bowiem niczym innym niż pytaniem o racjonalność rzeczywistości
Oczywiście, oficjalne deklaracje Kościoła, wytrwale powtarzające tezę o konieczności uwzględnienia perspektywy prawnonaturalnej, mogą budzić pewien niepokój wśród ludzi, którzy nie czują się z Kościołem blisko związani, tym bardziej że głosi je instytucja w swym projekcie społecznego ładu odwołująca się zarazem do prawa Bożego – do zasad poznawanych na drodze Objawienia. Niepokój ten powiększają dodatkowo ci z nadgorliwych katolików, którzy w publicznej debacie powołują się na wymagania prawa naturalnego w sposób „partyjny”, sprawiając wrażenie, że należy oprzeć na nich porządek ustawowy w państwie nie dlatego, że prawa te są po prostu sensowne i rozumne, lecz przede wszystkim dlatego, że cieszą się uznaniem i akceptacją Kościoła. Cała sprawa opiera się zresztą na głębokim nieporozumieniu co do relacji prawa natury oraz prawa objawionego. Łaska „daru Objawienia” bynajmniej nie zmienia i nie przekreśla natury, lecz ją zakłada. Prawo naturalne, aby obowiązywać, nie potrzebuje dodatkowego mandatu płynącego z Objawienia, ponieważ w pewnym sensie samo jest uniwersalnym objawieniem – objawieniem danym i dostępnym wszystkim bez wyjątku ludziom. Innymi słowy, mamy tu do czynienia nie z kategorią teologiczną (pewnej partykularnej wspólnoty religijnej), lecz z kategorią filozoficzną (mającą powszechną ważność). Przyjmując prawo naturalne za istotny element swojego nauczania, Kościół wykazuje po prostu zdrowy zmysł rzeczywistości i tym samym, poprzez swą wiarę w rozumny porządek świata, broni fundamentów racjonalnego myślenia.
Kwestia prawa naturalnego nie jest bowiem niczym innym niż pytaniem o racjonalność rzeczywistości. Pytanie to zakłada, że taki racjonalny porządek po prostu istnieje, choćby pozostawało nadal sprawą otwartą, jaki jest jego kształt i jak wygląda jego wewnętrzna struktura opisywana właśnie przez rozumne prawa. Należy wręcz przyjąć, że myślenie w kategoriach prawa naturalnego – jeśli nawet z jakichś względów unikamy stosowania tego pojęcia – jest dla człowieka jako istoty myślącej (to znaczy poszukującej w sobie i wokół siebie sensu i zrozumienia) rzeczą naturalną i oczywistą. Owszem, znajdą się dziś z pewnością i tacy, którzy tej oczywistości zaprzeczą. Jak wiadomo, nie są w tym pierwsi. Jeden z ich starożytnych poprzedników, Gorgiasz z Leontinoi, głosił, że niczego nie ma, a jakby już coś było, to nie można by tego poznać, a gdyby się poznało, to nie dałoby się tego przekazać słowami. Otóż sceptykom wszelkich czasów można odpowiedzieć tylko jedno: przynajmniej część z tego, co istnieje, daje się – choćby w sposób niedoskonały – poznać i jakoś wyrazić za pomocą słów. Trudno zresztą wskazać lepszą drogę przekonywania o racjonalności świata niż systematyczne przedstawianie jego praw. Jeśli jednak ktoś upiera się, by zamykać oczy na te prawa i tworzony przez nie porządek, nie ma na to rady. Jak zauważył Hegel: „Kto spogląda na świat rozumnie, na tego i świat patrzy rozumnie: jedno i drugie warunkują się wzajemnie”.
To prawo naturalne wprowadza sprawiedliwą zasadę "oko za oko, ząb za ząb", a monogamia wcale nie jest złą.
Pomijam te co mniejsze wątki związane z tak tutaj poruszaną często tematyką męsko-damską, rodziną, prokreacja.Bo tutaj to zmiany SVII są szokujące dla zwolenników jednego, trwałego i niezmiennego prawa naturalnego.
I aby było jasne - nie twierdzę ze prawo naturalne nie istnieje, natomiast problemem jest zarówno próba odniesienia tego prawa do Boga, bo wtedy wyklucza się z niego niekatolików, jak również problemem jest interpretacja tego prawa w sposób wygodny dla danej epoki, myśli, wyznawanego systemu wartości. Bo wielu wtedy np myli prawo chrześcijańskie z prawem naturalnym.
O fakcie radykalnej zmiany dotyczącej celów pożycia małżeńskiego zgodnego co oczywiste cały czas z prawem naturalnym nie wspominając.
Przykładów wiele można by wymienić.
Zresztą wystarczy się zastanowić przyjmując katolicką, dziś obowiązującą wykładnie tego prawa i patrząc na ST że rozumnie tego prawa ulegało nieustannym zmianom.
Przykładem jest rozumienie małżeństwa dynamicznie zmieniające się przez wieki i zawsze zgodne z prawem naturalnym.
Dekalog co do zasady nie może być uznany za prawo naturalne przez osoby odrzucające Jego punkt pierwszy, drugi i trzeci.
Problem leży gdzie indziej, my sami sobie definiujemy to co wg nas jest prawem natury, ale to nim być nie może. Albo ujmując inaczej, zbyt często odwołujemy się do pojęcia prawa naturalnego aby usprawiedliwić nasze poglądy.
A co do emancypacji to mówi o tym Casti Conncubi Pisua XI.
"Ci sami nauczyciele fałszu, którzy słowem i pismem zaciemniają blask małżeńskiej wierności i czystości, podkopują także wierne i godziwe podporządkowanie się żony wobec męża. Wielu z nich przezywa posłuszeństwo małżonki zuchwale niegodnym niewolnictwem. Obu małżonkom równe rzekomo przysługują prawa, a że wskutek tego niewolnictwa jednej strony prawa są umniejszone, z wielką pewnością siebie obwieszczają emancypację niewiast, po części już dokonaną, po części na dokonanie czekającą. Emancypacja ta jest potrójna i odnosi się do zarządzania domem, zarządzania majątkiem i zapobiegania i spędzenia płodu; nazywają ją emancypacją społeczna, gospodarcza, i fizjologiczna. Emancypacja fizjologiczna polega na tym, że niewiasty, gdy sobie tego życzą, wolne być mają od obowiązków małżonki, a więc małżeńskich i macierzyńskich (a wykazaliśmy już dostatecznie, że tego nie można zwać emancypacją, lecz zbrodnią przewrotną). Gospodarcza zaś emancypacja dąży do tego, by żona bez wiedzy i wbrew woli męża swobodnie mogła swoimi zająć się interesami, prowadzić je i niemi zarządzać, z uszczerbkiem oczywiście dla dzieci, męża i całej rodziny. Społeczna emancypacja na tym się zasadza, żeby żona, wolna od zajęć domowych już to około dzieci, już też około rodziny, swoim własnym mogła żyć życiem i również publicznym się urzędom i obowiązkom poświęcać."
Pozdrawiam.
A może podporządkowanie żony mężowi jest nadal aktualne w nauczaniu Kościoła?
Natomiast cytat pokazuje, że prawo naturalne nie ma być batem czy też nieomylnym prawem dla każdego. Pojawił się, aby przeciwstawić tak nadużywanemu tutaj przez Ciebie pojęciu prawa naturalnego w odniesieniu do małżeństwa, bowiem to prawo nie definiuje go autorytarnie i jednoznacznie tak jak to czyni Kościół.
Tak bym argumentował. To znaczy jeżeli, ktoś bardzo chce wikłać w to prawo naturalne to może, ale wtedy albo musi odwołać się do nauczania Kościoła, albo zrezygnować z katolickiej definicji prawa naturalnego tertium non datur. I jeszcze jedno małe "ale" - poglądy prawicowe, a wiara w Boga to dwie różne i nie mające ze sobą wiele wspólnego sprawy.
Natomiast konflikt na linii Profesor - studenci powinien być normą uniwersytecką, a nie polem do jakiejś walki, obrażania się, kar dyscyplinarnych etc.
Tzn. popsuli to, co działało dobrze, zamiast naprawić to, co szwankowało czyli mężczyzn wyzyskujących kobiety.
Dziś model pracujących obojga rodziców jest dominującym i próby dyskredytowania go nie są poważną dyskusją o rodzinie.
Co więcej świat i słusznie zaczyna dostrzegać potrzebę równego traktowania obojga małżonków w sferze i materialnej i prawa do samorealizacji zawodowej. I bardzo dobrze to pokazuje jak odczytywane jest prawo naturalne w sferze wolności i równości.
Ale problemem jest też zbyt duża ingerencja rodzica w życie dziecka, często życiem życiem dziecka, jako osiągnięciami lub porażkami, a później brakiem dania dziecku wolności czy też osamotnienie gdy dziecko opuści dom rodzinny. Wbrew pozorom te 17-18 lat dzieciństwa i młodości szybko lecą, a brak pracy zawodowej u kobiety mającej 40 lat i dorosłe dzieci jest dramatem rodziny.
Wszyscy macie rację - Elle1, Tempestas i nawet TomaszLN. Dzieci potrzebują obojga rodziców, ale Elle1 ma rację, bo zwłaszcza w pierwszej fazie dzieciństwa bardziej jest potrzebna matka. Oczywiście tu i teraz nie mam na to żadnych dowodów, ale myślę, że kobieta już od najwcześniejszych lat życia całą sobą przygotowuje się do rodzicielstwa, tworzenia rodziny i domu. Ale ojciec też jest bardzo potrzebny, on przecież musi przygotować dzieci do wyjścia w świat, to on "odcina pępowinę" łączącą dziecko z domem rodzinnym, to on powinien trochę dobrze pojętej władzy wziąć na siebie, a nie tylko ograniczać się do wyrzucenia śmieci. Ma też i TomaszLN rację, że świat 100 lat temu wyglądał inaczej, niż obecnie, że KK patrzy obecnie inaczej na rolę kobiet, niż kiedyś. Prawdą jest, że kobiety odkąd mają prawa wyborcze i odkąd pracują nie są już traktowane "z pozycji siły" tak często, jak dawniej. Ale coś za coś - no właśnie wraz ze zdobyciem wyższej pozycji w świecie przychodzą też i koszty tego awansu - stres, brak czasu, różne nieprzyjemności. Idealnym więc byłoby, gdyby kobieta mogła się spełniać w domu, a mężczyzna, by nie musiał się wykończać w pracy, a jednak, by mógł w miarę dobrze zarobić na utrzymanie rodziny. Choć trzeba też dodać, że jest przecież program 500+, który jest wielką pomocą dla rodzin. Generalnie trzeba się zgodzić, że i praca zawodowa obojga rodziców ma swój sens i praca jednego również. Jeżeli rodzina żyje autentycznie Bogiem, to i jedna, i druga sytuacja jest dobra. W encyklice Piusa XI-go wbrew pozorom jest dużo racji trzeba tylko ją tylko, bardziej zgłębić. Pius XI mówi tam o wielu sprawach. Jeśli chcemy ją widzieć tylko jako swoistą krytykę świata, to nie tylko o wadach emancypacji, ale i też złych postawach mężczyzn Pius XI pisze tak samo mocno. Nie patrzmy też na "Casti connubii" z dzisiejszej perspektywy, ale na to, że przed 100 laty encyklika była rozwojową, a nie wsteczną. Pamiętajmy, że encykliki papieskie mają zasadniczo nieco inne znaczenie, niż programy poszczególnych partii politycznych. Można się z papieżem Piusem XI nie zgadzać i ostro walczyć mężczyzna i kobieta o lepsze jutro nas wszystkich, ale z drugiej strony jest pewna część ludzi i to nie tylko wierzących, którzy wolą wyjechać nie tylko na wieś, ale i np. w... Bieszczady(!) i wcale oni, ani nie zubożają siebie, ani społeczeństwa, a wręcz przeciwnie - ubogacają je.
@EUGENIUSZ_POMORZE_ - dziewczyny kończą dziś szkoły, zdają mature, kończą studia, robią doktoraty i nagle, gdy rodzi się dziecko ktoś wymaga od nich, aby przerwały swoja drogę bo dziecko najważniejsze. Tyle, że w obecnych czasach bez problemu da się pogodzić rolę matki i pracownika. Co więcej i dla dziecka i dla matki takie pogodzenie jest dobre.
Pamiętaj też, że świat pędzi do przodu i jak się wypadnie z rynku pracy, to naprawdę trudno do wielu zawodów jest wrócić, gdy ma się przerwę kilku lat.
No i jest też problem trzeci, co ma matka zrobić jak dzieci dorosną? Zająć się ogródkiem, psami (czy kotami)?
W każdym bądź razie ja mając przymusowy "urlop" od pracy po trzech dniach już miałem problem co ze sobą zrobić.
Tak jak pisałem, czasy zmieniły się radykalnie, udowadniania, że model matki porzucającej pracę na rzecz dzieci jest lepszym przeczy współczesności.
A co do ośmieszania rodzin wielodzietnych, to też nie jest prawdą. Notabene jak ktoś się tym przejmuje to nie dorósł do roli rodzica.
Ratunkiem na niż demograficzny jest pomoc rodzinie, ale nie przez puste rozdawnictwo pieniądza, bo to jak widać nie działa. A i tak dla jasności, wychowałem się w rodzinie wielodzietnej gdzie oboje rodzice pracowali i nie mieliśmy żadnej pomocy typu 500+, karta dużej rodziny i innych przywilejów. I ani głodni, ani nieubrani nie chodziliśmy.
@TomaszLN, to jasne, że kobieta pracująca zawodowo w pełni wchodzi w rodzicielstwo. Chodzi o to, że wiele kobiet, rezygnując z pracy zawodowej rezygnuje właśnie dlatego, że akurat dla nich jest to pełniejsze bycie matką, niż gdyby czas poświęcony dziecku musiały dzielić z pracą. Co do tego, że kobieta żegna się z dziećmi w wieku 35-40 to jest to spora przesada, choćby dokładnie dlatego, że czasy się zmieniły. Kobiety często dopiero w wieku 35-40(!) lat prowadzą swe pociechy do przedszkoli... Tak, to właśnie wygląda. Takie są skutki tzw. "postępu cywilizacyjnego". Zgadzam się, że niżu demograficznego programem 500+ się raczej nie zlikwiduje i zgadzam się, że od upadku komunizmu czegoś takiego jak 500+ nie było. Zgadzam się też, że potrzebna jest większa pomoc rodzinie, ale uważam, że zaganianie do pracy tych pań, które inaczej widzą swoje plany na małżeństwo, rodzinę i życie tym bardziej tej poważnej sytuacji w demografii nie poprawi! Komuniści bardzo potrzebowali w swych "pokojowych" planach... żołnierzy i dlatego akurat w polityce rodzinnej zachowywali się dużo bardziej racjonalnie, niż nawet obecnie PiS. Co do ośmieszania rodzin wielodzietnych - a trójka to przecież jeszcze nie wielodzietność! - to niestety jest prawda, nie częsta, ale prawda. Znam takie rodziny i coś o tym wiem. Oczywiście te akurat bliskie i znajome moje rodziny się tym nie przejmują. Problem wyśmiewania się, a może raczej krytyki, występuje i nie jest taki wcale rzadki. Rodziny już z trójką maluchów uważane są za niepoważne, a wręcz "egoistyczne", bo ..."Nie myślą o przyszłości swojej, ani dzieci...". Takie z grubsza są realia.
Mam więc pytanie, w jakim wieku dziecko powinno uzyskać samodzielność i nie być pod nieustanna kuratelą niepracującej dla niego matki?
A jeżeli dla kogoś problemami są krzywe spojrzenia, bo ma trójkę dzieci, to naprawdę nie zna realiów życia i wyszykuje sobie problemy na siłę.
A na koniec - nikt żadnej pani nie chce zaciągać na sile do pracy, ale w drugą stronę nikt nie powinien tez opowiadać bajek, jakoby matka powinna dla dobra dzieci porzucić pracę i że najlepszym modelem rodziny jest ten w którym kobieta nie pracuje poświęcając się dla dzieci i męża.
Proces usamodzielniania powinien zacząć się z pierwszym dzwonkiem szkolnym i zakończyć gdzieś koło końca szkoły podstawowej. Niestety dzisiejsza nadopiekuńczość (i to bez względu na fakt czy matka pracuje czy też nie) prowadzi do tego, ze trafiają się niesamodzielni studenci co jest wielkim ich dramatem.
A co do przeczulenia na własnym punkcie, to jak kogoś uraża jakaś uwaga to ma jeszcze przed sobą długa drogę do dorosłości. Ale to się wiąże własnie z brakiem samodzielności.
Dziś powiedzenie że ideałem jest rodzina w której żona i matka nie pracuje zawodowo to jakby nie zauważać oczywistych zmian i usiłować żyć, tak jakby świat był na początku XXw. Sens znikomy, ale jak kto woli. Brak samodzielności to problem przeważnie nadopiekuńczych rodziców nie mających własnego życia i usiłujących żyć życiem swego dziecka czy dzieci. Ilość dzieci nie ma tutaj żadnego znaczenia.
Proces wychowawczy powinien doprowadzić do samodzielności gdzieś w wieku lat 14-15, ale dziś tak często nie jest i bardzo często dorosłe dzieci realizują niespełnione marzenia swych rodziców. A rodzice często żyją życiem swych dzieci, udając ich przyjaciół, powierników etc.
I nie przesadzajmy z tą "wielka pracą" przy trójce dzieci. Wiem to z doświadczenia własnego dzieciństwa, wiem z doświadczenia moich znajomych mających trójkę czy więcej dzieci.
Rz: Z publikowanego dziś w ?Rzeczpospolitej" raportu wynika, że 7,2 proc. homoseksualistów spośród ok. 400 przebadanych bywalców gejowskich klubów w Warszawie jest nosicielami wirusa HIV. Czy można powiedzieć, że kluby tego typu są wylęgarnią wirusa?
Bogna Białecka: Kluby dla gejów sprzyjają przygodnym kontaktom seksualnym, a tym samym również zakażeniu wirusem HIV. Przypomnę tylko, że badania dotyczące stosowania prezerwatyw przez homoseksualistów zawsze wypadają słabo. Raporty (także publikowane przez organizacje gejowskie) pokazują, że choć teoretycznie istnieje bardzo duża świadomość ryzyka zakażenia, to nie przekłada się ona na praktykę. Poza tym część homoseksualistów w ogóle nie bada się na obecność wirusa HIV, a mimo to współżyje seksualnie...
Wspomniała pani o raportach Światowej Organizacji Zdrowia. O czym one mówią?
Wynika z nich, że jedyną populacją, w której systematycznie rośnie liczba zakażeń wirusem HIV, jest populacja mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami. To obejmuje zarówno osoby homoseksualne, biseksualne, jak i tę nieliczną grupę mężczyzn heteroseksualnych, którzy współżyją z mężczyznami. W tej populacji mamy każdego roku 41?63 proc. nowych zachorowań na AIDS w Europie i USA.
Po co właściwie są kluby dla homoseksualistów?
Wiele takich klubów nie jest nastawionych na wymianę myśli, dyskusję, tylko na znalezienie partnera do seksu. Kontakt seksualny ułatwiają tu darkroomy, czyli specjalne zaciemnione, wydzielone pokoje, w których uprawia się przygodny seks. Dawniej wśród bywalców tego typu klubów prowadzono badania na temat liczby partnerów seksualnych: z badań z 1978 roku, przeprowadzonych w USA, wynika, że w tamtym okresie ? czyli jeszcze przed wybuchem epidemii HIV ? 50 proc. badanych przyznało się, że w ciągu życia miało ponad 500 partnerów seksualnych, a 75 proc. ? ponad 100. W 2003 roku badania te powtórzono w Holandii ? wynika z nich, że homoseksualni mężczyźni będący w stałym związku mają średnio siedmiu partnerów seksualnych w ciągu roku, a mężczyźni stanu wolnego ? średnio 22 partnerów w ciągu roku. Niektórzy zwracają się nawet w tej sprawie o pomoc do terapeutów...
Jakie są ich motywy?
Ci, którzy zwracają się o pomoc, często mówią, że mają problem z samokontrolą. Że wcale nie planują wyjścia do klubu i uprawiania przygodnego seksu, ale ostatecznie lądują z kimś w łóżku. Później tego żałują. Często występuje tu konflikt między sferą zachowań a sferą wyznawanych wartości.
http://www.rp.pl/Wiadomosci/308019898-Wsrod-gejow-stale-rosnie-liczba-zakazen-HIV.html#ap-2
Zgodnie z nią nie można zasłaniać się nieznajomością normy prawnej. W praktyce wyraża się ona tym, że nikt nie może podnosić, iż zachował się niezgodnie z normą dlatego, że nie wiedział o jej istnieniu.
I jak ma się prawo naturalne do wykładania chrześcijańskiej nauki o rodzinie, skoro np. poligamia nie jest przeciwna prawu naturalnemu?
A i to wg Ciebie jest wpisane w prawo naturalne?
305. W związku z tym duszpasterz nie może czuć się zadowolony, stosując jedynie prawa moralne wobec osób żyjących w sytuacjach „nieregularnych”, jakby były kamieniami, które rzuca się w życie osób. Tak jest w przypadku zamkniętych serc, które często chowają się nawet za nauczaniem Kościoła, aby „zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i powierzchownie, trudne przypadki i zranione rodziny” . W tym samym duchu wypowiedziała się Międzynarodowa Komisja Teologiczna: „Prawo naturalne nie może być przedstawiane jako zbiór już ustanowionych reguł, które narzucają się a priori moralnemu podmiotowi, ale jest źródłem inspiracji dla jego wybitnie osobistych zabiegów w podejmowaniu decyzji”
Co więcej, etyczna dyskusją jest, czy zgodne z prawem naturalnym jest ratowanie ludzi, którzy umarli (bo serce nie bije), takie samo pytanie dotyczy transplantacji (wiele lat była z prawem naturalnym niezgodna wg etyków katolickich).
W drugą stronę do dziś wielu uważa, że kara śmierci jest zgodna z prawem naturalnym, a kwestia wojny nadal jest dyskusyjna i jej moralność zależy wyłącznie od danego momentu historycznego.
Wielu uważa, że kradzież jest niezgodna z prawem naturalnym (prawo własności) ale popiera zabieranie jakiejś części tej własności w postaci podatków czy danin wywodząc to również z prawa naturalnego.
Itd.
Czy zgodne z prawem naturalnym jest że wiele dzieci ma rodzeństwo przyrodnie, choć jego oboje rodzice żyją?
Jedyną znaną praktyczną próbą definicji jest Deklaracja Praw Człowieka ONZ z 1948 roku.
Natomiast próba uzasadniania prawami naturalnymi np. pojęcia katolickiego małżeństwa jest wielce dyskusyjna.
stosowanie antykoncepcji jest „zachowaniem aspołecznym”;
„aborcja to morderstwo”, bez względu na przyczynę;
stosowanie wkładki domacicznej to aborcja;
„normalna rodzina zawsze składa się z mężczyzny i kobiety”;
„osoby homoseksualne to coś gorszego”;
„ideologia gender” jest jak komunizm;
wysyłanie dziecka do żłobka to robienie mu krzywdy.
Uczelnia rozpoczęła postępowanie wyjaśniające, a potem skierowała sprawę do rzecznika dyscyplinarnego. Rzecznik uznał, że wykładowczyni powinna zostać ukarana naganą, m.in. za to, że: „formułowała wypowiedzi w oparciu o własny, narzucany studentom, światopogląd o charakterze wartościującym, stanowiące przejaw braku tolerancji wobec grup społecznych i ludzi o odmiennym światopoglądzie,
nacechowane wobec nich co najmniej niechęcią, w szczególności wypowiedzi homofobiczne, wyrażające dyskryminację wyznaniową, krytyczne wobec wyborów życiowych kobiet dotyczących m.in. przerywania ciąży”.