Ja też nie widzę tego zbyt jasno. Choć może z innych powodów. Problem jest w tym, że Autorka świadectwa w swoim życiu religijnym wpakowała się w pułapkę uczuć, przeżyć, doznań i wrażeń. Zamiast wiary w Bożą obecność ona tę obecność czuje, doświadcza, przeżywa. A co, jak przestanie czuć? A co, jak się skończy pobożny „pałer” i zamiast życia na duchowej wyżynie przyjdzie ciemna noc, oschłość, pustynia? Bóg nie daje pociech duchowych non stop, czasem mówi „wystarczy ci mojej łaski” i każe naszej mocy doskonalić się w słabości. Zawieszanie swojego życia duchowego na uczuciach jest popularnym błędem, którego konsekwencje mogą być paskudne, zwłaszcza dla osoby z depresją. W pewnym momencie okazuje się, że człowiek tak naprawdę kochał nie Boga, tylko to ciepełko, które czerpał z poczucia Jego bliskości. Jest to rozpoznanie piekielnie bolesne, które człowieka, zwłaszcza skłonnego do depresji może powalić na ziemię – ale jest też zbawienne, bo może powalić na kolana i doprowadzić do prawdy o Bogu i o sobie samym. Jak powiedziała kiedyś siostra Borkowska, chmura znad Taboru nie jest żadną krewną moich prywatnych duchowych mgiełek.
Jak powiedziała kiedyś siostra Borkowska, chmura znad Taboru nie jest żadną krewną moich prywatnych duchowych mgiełek.