Przychodzą po Moc

Monika Łącka; GN 42/2011 Kraków

publikacja 05.11.2011 08:00

– Dzięki nim stanąłem na nogi – znalazłem pracę, bo bardzo chcę być samodzielny. Ostatnio w środku nocy zawieźli mnie do szpitala. Żyję... – opowiada pan Dariusz. A życie go nie oszczędza.

Przychodzą po Moc Monika Łącka/ GN Po roku działalności Centrum Pomocy św. o. Pio nie ulega wątpliwości, że jego stworzenie było strzałem w dziesiątkę. Tu każdy znajdzie kompleksową pomoc.

Dopóki pracowałem, jakoś sobie z żoną radziliśmy. Nie mieliśmy jednak stałego zameldowania, mieszkaliśmy w hotelu pracowniczym. Decyzją sądu musieliśmy go opuścić. Straciłem też pracę. Braci kapucynów poznałem, gdy na Loretańskiej stały jeszcze baraki. Korzystałem tu z łaźni, kuchni. To bracia pomogli mi znaleźć pracę, dzięki której wynajęliśmy mieszkanie. Po trzech latach straciłem ją, ale nie z własnej winy, bo zależy mi, by mieć źródło utrzymania. I znowu wylądowaliśmy na ulicy – wspomina.

Trzeba tylko chcieć

– Pewnego dnia przyszedłem na Loretańską, bo wiedziałem, że w miejscu baraków powstał nowy budynek. Wkrótce zacząłem szukać pracy. Zajęły się mną mecenas Barbara Grodzicka, która wspierała mnie w poszukiwaniach mieszkania (niestety, nie udało się znaleźć) i doradca zawodowy Agata Mazanek, a Iwona Surmaj, pracownik socjalny o złotym sercu, zmobilizowała mnie do zrobienia licencji pracownika ochrony i kursu pierwszej pomocy przedmedycznej. Wszystko opłaciło Dzieło Pomocy św. Ojca Pio. Bardzo im dziękuję za troskę. Naprawdę walczą o każdego, kto tu przyjdzie. Warunek jest jeden – trzeba chcieć wyjść z bezdomności. To nie jest jedna z wielu instytucji, do której można przyjść tylko po to, żeby coś dostać i iść dalej. Tu trzeba coś z siebie dać – zaznacza pan Darek.

Pracując już jako ochroniarz, szukał lepszej pracy. Znalazł ją w zakładzie kamieniarskim. Radość nie trwała jednak zbyt długo. – Wciąż mieszkamy w altanie, na działkach. Nie stać nas na wynajem mieszkania, a w Krakowie nie ma schroniska dla małżeństw w trudnej sytuacji. W ubiegłym tygodniu wybuchła nam butla gazowa. Na szczęście żona nie ucierpiała, tylko ja zostałem poparzony. To dzięki Dziełu Pomocy św. Ojca Pio trafiłem do szpitala. W środku nocy zawiózł mnie tam dyrektor o. Henryk. Teraz też wszyscy bardzo mnie wspierają, bo każdego dnia na leki i maści musiałbym wydać minimum 120 zł. Nie mam na tyle – opowiada, pokazując zabandażowane ręce. Na całym ciele ma poparzenia I, II i III stopnia. Podobne historie długo można by mnożyć...

1 proc. do potęgi

– Kapucyni od zawsze wspierali ludzi biednych i bezdomnych, prowadząc łaźnie czy jadłodajnie. Tak było i w Krakowie. Pomysł, aby to właśnie tu zbudować centrum kompleksowo pomagające ubogim, pojawił się w 2003 r. Wtedy mieliśmy na koncie 100 tys. zł, a jeden z braci nie mógł się nadziwić, po co nam tyle pieniędzy – śmieje się o. Henryk Cisowski OFMCap, dyrektor Centrum Dzieła Pomocy św. Ojca Pio, które niedawno (w liturgiczne wspomnienie świętego stygmatyka) skończyło pierwszy rok działalności. Nowoczesny budynek, który powstał przy ul. Loretańskiej, kosztował ponad 4 mln zł. Wszystkie złotówki pochodzą z wpłat 1 proc. podatku. Jego projekt dojrzewał długo, aż w końcu w 2006 r. bracia wystąpili do wojewódzkiego konserwatora zabytków z wnioskiem o zgodę na rozpoczęcie budowy. Ze względu na historyczne położenie terenu w średniowiecznych Garbarach i tzw. krakowskim Lorecie, do akcji najpierw przystąpili archeolodzy, a pierwszą cegłę wmurowano tu we wrześniu 2009 r. Niektóre media alarmowały wtedy, że powstający budynek zburzy ład krajobrazu. Nie tylko niczego nie zburzył i nie zasłonił widoku na kościół (Domek Loretański), ale ładnie wkomponował się w otoczenie. – Spełniliśmy wszystkie wytyczne konserwatora zabytków – nawet dach został pokryty nieco droższą miedzią, by z czasem upodobnił się do dachu kościoła, a teraz zdobywamy nagrody doceniające pomysł architektoniczny i dostosowanie budynku do potrzeb osób niepełnosprawnych – podkreśla o. Cisowski.

Wygląd zewnętrzny i piękne wyposażenie wnętrza to nie wszystko. Najważniejsze, że na potrzebujących czeka zespół fachowców gotowych wysłuchać każdej, nawet najbardziej pogmatwanej ludzkiej historii i wspólnymi siłami znaleźć jej rozwiązanie. Takie nastawienie pociąga za sobą imponujące liczby: od początku działalności poradnia psychologiczno-psychiatryczna przyjęła 327 osób (przeprowadzając 1813 konsultacji), do pracowników socjalnych zgłosiły się 203 osoby (co dało 473 konsultacje), a do doradcy zawodowego – 86 (242 konsultacje). Do dyspozycji są też prawnicy – adwokaci i radcowie prawni z Kancelarii Malinowski i Wspólnicy. Dzieło współpracuje także z Fundacją Akademii Iuris. Wszystkich wspierają kapłani i bracia zakonni, czekający na „duchową rozmowę”. Każdego miesiąca pomocą punktu konsultacyjnego objętych jest ok. 170 osób.

Ślepa miłość uzależnia

Gdy wchodzimy do centrum, w recepcji panuje gwar – trwa wydawanie żywności z unijnego programu PEAD, kilka osób czeka w kolejce do internetu i telefonu, inni na specjalnej tablicy sprawdzają, czy na pozostawione przez nich ogłoszenie jest odpowiedź. Podopieczni przychodzą na umówione spotkanie z psychologiem czy prawnikiem albo wpadają bez zapowiedzi, by powiedzieć, co u nich słychać. – Po medialnej kampanii promującej otwarcie centrum przyszło do nas dużo osób, które miały nadzieję, że spłacimy ich długi i pożyczki opiewające nawet na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Mówili, że grozi im utrata mieszkania. Tak się nie da. Przychodzili też ci, którzy na dzień dobry chcieli pełen pakiet pomocy – adwokata, pracownika socjalnego, psychologa... Z czasem zaczęła wyłaniać się grupa potrzebujących, na których skupiamy się szczególnie. To osoby realnie zagrożone bezdomnością i ci, którzy zdecydowali się z niej wyjść. Są zdeterminowani, walczą o lepszą przyszłość i chcą naszego wsparcia – opowiada Jolanta Kaczmarczyk, zastępca dyrektora centrum.

Dla wielu bezdomnych centrum nie jest jeszcze atrakcyjnym miejscem, bo nie są gotowi do podjęcia decyzji o zmianie swojego życia, którą często nazywają porzuceniem wolności. – My jednak wiemy, że jeśli ktoś nazywa życie na ulicy wolnością, to rozpaczliwie próbuje ocalić resztki swojej godności. Bo bezdomność na ogół nie jest własnym wyborem i sposobem na życie. Składa się na nią wiele dramatycznych sytuacji, a u podstaw leżą zachwiane relacje rodzinne, utrata pracy, choroba, także psychiczna – wyjaśnia o. Cisowski.

– Tym, którzy przychodzą, mówimy: pomożemy ci, ale najpierw stworzymy plan tej pomocy, umowę, w której obie strony zobowiążą się do konkretnych działań. Nie możemy brać pełnej odpowiedzialności za człowieka, bo w ten sposób pozbawilibyśmy go wolności wyboru. Ślepa miłość uzależnia. Przekonujemy, by każdy wziął współodpowiedzialność za swoje życie i nie zmuszamy do naszej wizji zmiany. Towarzyszymy i pokazujemy wartość stałego zatrudnienia. Pozostawiamy miejsce na słabość, upadki i stopniowe podnoszenie się. Niektórzy, gdy na nowo poplątają swoje życie, znikają, bo jest im wstyd. Wtedy różnymi sposobami dajemy znaki, że martwimy się, czekamy na powrót. Ludzie nie przychodzą do nas po pomoc od A do Z, ale po Moc! – tłumaczy J. Kaczmarczyk. – Niedawno jeden z panów pozytywnie zaskoczył nas małym – wielkim sukcesem. Był uzależniony od alkoholu. Wychodząc z nałogu, zamieszkał w jednym ze schronisk. Przez cały czas nie rozstawał się ze swoim wózkiem, w którym woził cały dobytek. Pewnego dnia przyszedł i powiedział, że pozbył się wózka, dał go komuś innemu. W ten symboliczny sposób zamknął jakiś etap swojego życia – dodaje Joanna Dziasek, psychiatra centrum.

Duet z siostrami

Praca z osobami bezdomnymi obala wiele mitów. Także ten, że umiejętności społeczne to coś, co każdy wynosi z domu. – Niektórzy z rodzinnego domu znają tylko alkohol i przemoc. Nie tęsknią za tym, od czego uciekli na ulicę. Pracujemy np. z kobietami, które nie znają matczynej miłości, więc swoje dzieci często oddają do adopcji. Uczymy je nawet czytania dziecku bajek... Od początku stawiamy też na kontakt ze schroniskami czy z MOPS, by nasza pomoc była uzupełnieniem pomocy ze strony państwa – mówi Małgorzata Czaja, pracownik socjalny. – Stawiamy również na trzeźwość. Mamy alkomat i nasi podopieczni sami pilnują, by nikt nie przychodził pijany. Jeśli trzeba, mówimy: „Przyjdź jutro, ale trzeźwy”. Także do naszego punktu wydawania żywności w kuchni przy ul. Reformackiej. Gościnnie korzystamy tam z pomieszczeń Stowarzyszenia im. św. Brata Alberta – dodaje J. Kaczmarczyk. A kuchnia już za rok będzie zmieniać swój adres. – Od lipca trwa budowa drugiego budynku centrum. Współpracę zaproponowaliśmy siostrom felicjankom, które od lat prowadzą kuchnię dla ubogich. Decydując się na nasz projekt, wykazały się nie lada odwagą. Połączymy siły – mówi dyrektor centrum. – Na Smoleńsku będą kuchnia, łaźnia, pralnia, suszarnia i przychodnia Stowarzyszenia „Lekarze Nadziei” (pracują w oparciu o chrześcijański system wartości), w której znajdą się gabinety: ogólny, stomatologiczny, zabiegowy, ginekologiczny i dermatologiczny. Będzie też możliwość zrobienia USG, EKG i podstawowych badań. Będą sale do zajęć terapeutycznych. Być może jeszcze ktoś zechce z nami pomagać biednym? Koszt całej inwestycji to ok. 13 mln zł, i znowu każda złotówka to efekt akcji 1 proc. podatku. Kapucyni to solidna firma – mamy więc całą potrzebną kwotę. Bez niej nie zaczynalibyśmy budowy – podkreśla o. Henryk.

Gdzie szukać Centrum? Kraków, ul. Loretańska 11; tel. (12) 433 51 70

TAGI: