Gdy Jezus przytula do serca…

Ks. Ireneusz Okarmus; GN 41/2011 Kraków

publikacja 04.11.2011 07:00

– Gdy moja siostra Caroline była w szpitalu, przerażona płakałam i, krzycząc, pytałam: „Boże, dlaczego?”. Nagle wzięłam do ręki modlitewnik z obrazkiem Jezusa Miłosiernego. Spojrzałam Mu w oczy. W sercu usłyszałam głos: „Przeczytaj, co jest napisane u moich stóp”. Zrozumiałam! „Jezu, ufam Tobie” – opowiada Rosy Chaanine z Libanu.

Gdy Jezus przytula do serca… ks. Ireneusz Okarmus/ GN Przez wiele lat myślałam, że jestem niechciana przez Boga i Jezusa. Ale On okazał mi miłosierdzie – wyznaje Josephine Dalmoro.

Dzięki św. Faustynie cały świat dowiedział się o miłosiernej miłości Boga, jaką darzy On każdego człowieka. Obrazek z Jezusem Miłosiernym – znany już chyba we wszystkich zakątkach globu – jest natchnieniem dla wielu ludzi i pomocą do wejścia w zażyłą relację z Bogiem.

Nie jest łatwo wejść na drogę całkowitego zaufania Bogu. Bo ufać Mu to coś więcej, niż tylko wierzyć w Jego istnienie. Ufać to złożyć w Jego ręce całe swoje życie. I to w momentach, które wydają się beznadziejne. Dopiero takie zaufanie rodzi pokój i daje duchową siłę. O tym właśnie mówili niektórzy uczestnicy II Światowego Kongresu Apostołów Bożego Miłosierdzia 3 i 4 października, w 10 krakowskich parafiach.

To Twoje dzieło!

Mary Ananim z Filipin podzieliła się w podgórskim kościele św. Józefa wspomnieniami z organizacji azjatyckiego Kongresu Miłosierdzia, który odbył się na Filipinach w 2009 roku. To zadanie spadło na nią zupełnie niespodziewanie...

– Nie miałam pojęcia, jak je wykonać. Na co dzień byłam tylko sekretarką generalną, a na koncie bankowym miałam 200 dolarów. Budżet imprezy sięgał aż 3 milionów! Na starcie nie miałam też żadnej pomocy. Powiedziałam wtedy: „Boże, to Twoje dzieło! Ufam Ci”, po czym poszłam spać. Rano obudził mnie telefon od księdza z Malezji, który przekazał mi na cel kongresu 2 tys. dolarów. „OK. Boże, teraz możemy zaczynać”, stwierdziłam. I pieniądze faktycznie zaczęły napływać – opowiada. Inne problemy miały dopiero przyjść.

– Nawiedziło nas straszne uderzenie tajfunu. Pamiętam dzień, w którym woda zaczęła wlewać się do naszego biura. Wyglądało to bardzo źle. Zaraz jednak znaleźli się ludzie, którzy pomogli mi zanieść wszystkie dokumenty dotyczące organizacji kongresu na drugie piętro budynku. Ostatecznie ucierpiały wszystkie możliwe materiały z wyjątkiem tych o Kongresie Miłosierdzia! Udało nam się zorganizować imprezę, która ściągnęła na Filipiny około 2,5 tys. pielgrzymów. Boże miłosierdzie naprawdę jest wielkie – mówi wzruszona.

Jak ufa Korea?

Potrzeba zaufania Bogu pojawia się niekiedy w kontekście śmierci bliskiej osoby. Mówiła o tym w kościele księży misjonarzy m.in. Park Chan Mi, czyli pochodząca z Korei Południowej siostra Bonawentura. – W mojej rodzinie wszyscy byli buddystami. Jako pierwsza poszłam za Chrystusem. Zostałam ochrzczona, mając 21 lat. Moim marzeniem było pójść od razu do zakonu, ale z przyczyn formalnych było to niemożliwe. Poszłam więc najpierw na uniwersytet, a dopiero potem do zakonu. Moja mama otrzymała chrzest warunkowy tuż przed śmiercią. Tata również przyjął chrzest, ale nie żył później wiarą. W pewnym momencie okazało się, że jest ciężko chory na raka i pozostało mu bardzo niewiele dni życia. Zaczęłam się bardzo niepokoić o zbawienie jego duszy, dlatego poprosiłam znajomego kapłana o Mszę św. w intencji mojego taty. Dopiero wtedy zstąpił na mnie pokój. Widziałam twarz taty już po jego śmierci. Była pogodna, jakby z delikatnym uśmiechem na ustach – opowiadała.

Czasem zaufanie Bogu rodzi się w człowieku nagle i jest skutkiem wewnętrznego olśnienia. Chwili, która wszystko zmienia. – Gdy jechałem na I Światowy Kongres Apostołów Bożego Miłosierdzia do Rzymu w 2008 roku, nie byłem zbyt gorliwym katolikiem – przyznał Kim Dong Yeel z Korei. – Ale właśnie wtedy, podczas modlitwy do Bożego Miłosierdzia, pojąłem całą swoją grzeszność, a zarazem potrzebę pójścia za Bogiem. Po powrocie do domu zacząłem uczęszczać na spotkania koła biblijnego i czytać w domu Pismo Święte, wraz z żoną, córką i synem. Postanowiłem też dać więcej wolności moim prawie już dorosłym dzieciom. W Korei władza ojca w rodzinie jest bowiem bardzo silna, autorytatywna, niepozwalająca dzieciom na podejmowanie samodzielnych decyzji – opowiadał o swoich duchowych przeżyciach.

Przy stole z Jezusem

Zaufać Bogu jest najtrudniej wtedy, gdy życie wali się w gruzy, a ludzie stają przed dramatycznymi doświadczeniami – np. ciężką chorobą w rodzinie. Ich świadectwo może być bardzo budujące. Potwierdzą to ci, którzy w kościele pw. Miłosierdzia Bożego na os. Oficerskim słuchali Rosy Chaanine, Libanki, mającej również obywatelstwo kanadyjskie. Kiedy przebywała w Kanadzie od 1994 do 1996 r., Chrystus Miłosierny postanowił obdarzyć ją i jej rodzinę łaskami. Gdy Rosy i jej bliscy zostali Jego apostołami, orędzie o Bożym miłosierdziu zawędrowało z Kanady do Libanu, a potem i do innych krajów arabskich.

Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie… W 1994 r. Rosy była na pielgrzymce w Quebecu. W niewielkim modlitewniku zobaczyła wtedy obraz Jezusa Miłosiernego. Spodobał się jej. Książeczkę do nabożeństwa zabrała do domu, jednak później przez długi czas nie otwierała jej. Tego samego roku, w październiku, jej młodsza siostra Caroline (była mężatką, mieszkała w Montrealu, miała 28 lat) trafiła do szpitala. Okazało się, że ma raka płuc. Również jej trzecia siostra Michine mieszkała wtedy w Kanadzie, rodzice zostali jednak w Libanie. – Gdy lekarze zdiagnozowali raka u Caroline, przeżyłyśmy szok, płakałyśmy i nie wiedziałyśmy, co robić. Pewnego wieczora, gdy Caroline była w szpitalu, wróciłam do swojego kanadyjskiego domu i długo nie mogłam usnąć. Przerażona płakałam i, krzycząc, pytałam: „Boże, dlaczego pozwoliłeś, abyśmy do Kanady przyjechały same, dlaczego nasi rodzice są teraz tak daleko?”. Ogarniał mnie gniew. Gdy tak płakałam, nagle – nawet nie wiem jak to się stało – w moich rękach pojawił się modlitewnik, który miałam w Quebecu. Spojrzałam w oczy Jezusa Miłosiernego i w sercu usłyszałam Jego głos: „Przeczytaj, co jest napisane u dołu obrazu, u moich stóp”. Przeczytałam, ale nie rozumiałam tych słów. Przeczytałam ponownie i ponownie, i nagle ten czarny woal, jaki miałam przed oczami (od czasu, gdy siostra trafiła do szpitala), zniknął. Mogłam głośno powiedzieć: „Tak, Panie, ufam Tobie”. Usnęłam spokojna. Rano też obudziłam się spokojna, i odtąd w moim sercu słyszę donośny głos naszego Pana – opowiada Rosy.

– Tę łaskę otrzymały także moje obie siostry: Michine i chora Caroline. Mimo jej pobytu w szpitalu, ciężkiej choroby i trudnej terapii cały następny rok był opromieniony łaskami. Nasza ufność rosła i umacniała się, a każdy dzień był pełen miłosierdzia Pana i naszych czynów miłosierdzia. Miałyśmy szczęście, bo udało nam się przekazać przesłanie miłosierdzia wszystkim pacjentom z oddziału, na którym leżała Caroline – dodaje współczesna apostołka.

Pewnego wieczora, w grudniu 1995 r., gdy Caroline została wypuszczona ze szpitala na przepustkę (oczekiwała wtedy na możliwość przeprowadzenia przeszczepu szpiku kostnego), Rosy była w jej domu. – Poprosiła, bym u niej nocowała, bo jej mąż musiał wyjechać w delegację. Tej nocy – i to nie był sen – zobaczyłam duży stół, przy którym siedziałyśmy ja i Caroline, a po drugiej stronie siedział Jezus Miłosierny. Wyglądał dokładnie tak, jak na obrazie. Zrobił krok w stronę Caroline, a ona – przestraszona – cofnęła się. Popchnęłam ją jednak lekko w Jego stronę, mówiąc: „Nie bój się, zaufaj Mu”. Zbliżyła się więc, a On ją przytulił. Wtedy rozbłysło światło, jakby rozchodzące się z Jego serca… Opowiedziałam siostrze to, co zobaczyłam, żeby też poczuła się spokojna, żeby zaufała Jezusowi, bo On ją kocha. Wiedziałam, że to była obietnica, że gdy przyjdzie właściwy czas, to też przytuli ją do serca. 10 marca 1996 r. Jezus przyszedł ponownie i przytulił Caroline na wieczność. Miała 29 lat – opowiadała wzruszona.

Rosy Chaanine wraz z Michine wróciła do Libanu, by tam zorganizować pogrzeb zmarłej siostry. Było to tydzień przed Wielkim Piątkiem, czyli – zgodnie z libańską tradycją – początek nowenny do Miłosierdzia Bożego. Postanowiła zaprosić do domu krewnych i przyjaciół, żeby tam odprawić tę nowennę. Proboszcz wysłał jej zaproszenie, aby odprawiła ją w parafialnym kościele. Tak zaczęła się wypełniać wola Pana, by w Libanie rozprzestrzeniał się kult Bożego Miłosierdzia. Obecnie w każdej katolickiej parafii w Libanie czczony jest obraz Jezusa Miłosiernego. Przyczyniła się do tego Rosy Chaanine. W Libanie powstały też dwa kościoły pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Modlitewna grupa zawiązana przez Rosy doprowadziła do tego, że w jej kraju bardzo uroczyście obchodzone jest święto Miłosierdzia Bożego.

Gdy ojciec usiłuje zabić

Czasem życiowe drogi wiodące do całkowitego zaufania Bogu są kręte, a człowiek porusza się po nich w całkowitych ciemnościach duszy. Co to znaczy, wie doskonale Josephine Dalmoro z Indii. Historię swego życia opowiedziała w kościele Matki Bożej Różańcowej w Krakowie-Piaskach Nowych. Urodziła się jako dziecko niechciane przez swoich rodziców. Ojciec próbował ją zabić, gdy była jeszcze w łonie mojej matki.

– Przez wiele lat wierzyłam, że jestem również niechciana przez Boga i Jezusa. Gdy miałam 3,5 roku, z powodu problemów w domu, matka umieściła mnie w sierocińcu. Byłam głodna miłości matki i ojca. Ale nie dostałam jej ani kropli. Moi rodzice nawet nigdy nie dotykali mnie z miłością. Za całe okrucieństwo, jakie spotkało mnie od nich, obwiniałam Chrystusa. Uważałam, że jest kłamcą, ponieważ twierdzi, iż jest w Nim tyle miłosierdzia, a ja przecież nie mogłam tego doświadczyć. Uważałam, że odpłaca mi złem, że mści się na mnie za każdy grzech, który popełniam. I ja chciałam się na Nim zemścić – wyznaje. – W sierocińcu siostry zakonne uczyły mnie katechizmu. Mówiły, że kiedy człowiek grzeszy, to sprawia Bogu ból. Więc chciałam Mu zadać ból za to, że zesłał mi takie życie. Przez dwa lata codziennie przychodziłam przed Najświętszy Sakrament i bluźniłam, świadomie obrażając Pana Jezusa. Moje życie było cały czas pogrążone w ciemności – dodaje Josephine. Mroki w jej duszy nie ustąpiły nawet wtedy, gdy zaczęło się jej dobrze powodzić. Przez 6 lat pracowała jako modelka.

– Były to najbardziej grzeszne lata w moim życiu. Spotykałam ludzi, którzy prawili mi komplementy, i to sprowadziło mnie na złą drogę. Ale ten czas przyniósł również namiastkę szczęścia. Wydawało mi się, że ludzie mnie kochają. Bywałam na dyskotekach, sypiałam w pięciogwiazdkowych hotelach, prowadziłam intensywne życie, ale w środku była pustka. Chciałam zaznać prawdziwej miłości. Każdej nocy, zanim zasnęłam, dużo płakałam, ponieważ w duszy nie było ani grama pokoju, ani radości – opowiada. Ale Pan Jezus miał wobec niej swój plan. Zesłał jej męża. – Pochodzi z Mediolanu. Mamy piękną córkę, która ma teraz 18 lat. Kiedy Bóg w swoim miłosierdziu przebaczył mi i sprawił, że mogę żyć inaczej, chciałam Mu podziękować. Teraz żyję w dostatku, nie cierpię głodu, niczego mi nie brakuje, jestem kochana. Postanowiłam więc, że muszę się odwdzięczyć Bogu. Wszędzie, gdzie jestem, głoszę Jego miłosierdzie. Ufam Mu i kocham Go. Robię to dla Niego, bo On mnie umiłował i okazał mi miłosierdzie – kończy swoją opowieść ze złami w oczach.

Godzina z Miłosiernym

Zażyłą znajomość z Jezusem trzeba podtrzymywać każdego dnia przez godzinne spotkanie z Nim. Mówił o tym bp Martin Uzoukwu z diecezji Minna w Nigerii. Przekonywał zebranych w kościele Miłosierdzia Bożego w Prokocimiu Nowym, że każdy z nas powinien znaleźć tę godzinę dziennie na rozmowę z Jezusem. – Przez kwadrans powinniśmy czytać Biblię, kolejne 30 minut to medytacja nad tajemnicami Różańca. Codziennie też powinniśmy (o dowolnej porze dnia) poświęcić kwadrans na Koronkę do Bożego Miłosierdzia – mówił. – Gdy się budzę, pozdrawiam Jezusa, a następnie Jego Matkę, bo Ona jest i naszą mamą. Jezus jest wcieleniem Bożego miłosierdzia, a Maryja jest Matką miłosierdzia – podkreślał. W „godzinach świadectw” w krakowskich parafiach uczestniczyło w sumie blisko 2,5 tys. osób.

Współpraca: Monika Łącka, Wojciech Baran