Za tych, co zginęli na morzu

Andrzej Urbański; GN 44/2011 Gdańsk

publikacja 02.11.2011 05:48

Co roku spotykają się na sopockiej plaży przy kaplicy Jezusa Frasobliwego. Modlą się i wspominają wszystkich, którzy nie wrócili z rejsów i połowów.

Za tych, co zginęli na morzu   Archiwum Duszpasterstwa Ludzi Morza Msza św. przy kaplicy na sopockiej plaży dzisiaj już nikogo nie dziwi. Jednak w okresie PRL przez wiele lat rybacy nie mogli obchodzić nawet święta swojego patrona. Zaduszki Morskie od lat organizuje Duszpasterstwo Ludzi Morza. Przychodzą na nie rodziny marynarzy, rybaków oraz bliscy tych, którzy nie wrócili z morza. To religijne wydarzenie na plaży jest modlitwą szczególną. – Zaduszki Morskie są dla mnie namiastką spotkania z ojcem. Wiem, że osoby w nich uczestniczące są tam dlatego, że tak czują, tego potrzebują. W powietrzu czuć namacalnie solidarność tych ludzi – dodaje pan Jarosław. Dorota Hołtyn wychowała się w rodzinie marynarskiej z tradycjami. Zaduszki Morskie są dla niej miejscem refleksji i zadumy nad tymi, którym nie dane było mieć miejsca pochówku na tradycyjnym cmentarzu. – To miejsce spotkania z tymi wszystkimi rodzinami, które straciły bliskie osoby w morskich otchłaniach. Przychodzę na Zaduszki, żeby oddać cześć zaginionym rybakom, ludziom pracującym na morzu, ofiarom morskich katastrof, a także wesprzeć ich bliskich. Plaża i brzeg morski są jedynym miejscem, gdzie można zapalić znicz i położyć kwiaty, wspólnie się pomodlić i wspomnieć wszystkich zmarłych – mówi Dorota Hołtyn.

Dźwięki pamięci

Tego wieczoru na plaży odzywa się m.in. okrętowy dzwon. Przywołuje on pamięć tych, którzy nie wrócili z „Mazurka”, „Nysy” „Brdy”, „Kudowy Zdroju” i „Buska Zdroju”, „Kronosa”, „Jana Heweliusza” i wielu innych statków. – Minęło już tyle lat od tej strasznej nocy z 14 na 15 stycznia 1993 r., kiedy u wybrzeży Szwecji zatonął prom „Jan Heweliusz”. Wtedy zginął mój ukochany mąż i ojciec moich dzieci Mieczysław Ostrzyniewski wraz z częścią załogi i pasażerów. Był to bardzo bolesny moment w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę – wspomina Krystyna Ostrzyniewska. Ogromnie ważna jest dla niej możliwość spotkania się w Zaduszki z ludźmi morza, którzy tak jak ona, noszą w sercu smutek i nieukojony ból po stracie swoich bliskich. – Zbyt ubogi jest jednak ludzki język, by słowami wyrazić to, co czuje tylko serce – przyznaje pani Krystyna.

Elżbieta Korzeniowska-Kozieł w katastrofie promu „Heweliusz” straciła brata. – Dzień Zaduszny będzie się zawsze kojarzył z żalem, tęsknotą za moim bratem Andrzejem Korzeniowskim. Tak niewiele brakowało, żeby został uratowany z tonącego „Heweliusza” – opowiada. Ma nadzieję, że wspólna modlitwa pomaga nie tylko zmarłemu, ale również tym, którzy żyją, w zrozumieniu tajemnicy śmierci.

Krystyna Ostrzyniewska jest wdzięczna kapłanom z Duszpasterstwa Ludzi Morza, którzy co roku przygotowują to religijne wydarzenie. – Dzięki tej modlitwie łączymy się z naszymi bliskimi, którzy odeszli do wieczności na „wieczną wachtę” – mówi wdowa po marynarzu. – Te spotkania pozwalają uświadomić sobie nieokiełznaną potęgę żywiołu, jakim jest woda – dopowiada.

Ks. Rafał Nowicki z Duszpasterstwa Ludzi Morza w Nowym Porcie przywołuje w pamięci moment, w którym zrodziły się Zaduszki Morskie na plaży w Sopocie. – Wiem na pewno, że powstały z potrzeby modlitwy, serca i zwyczajnej ludzkiej solidarności z tymi, którzy utracili swoich bliskich w katastrofach morskich – przypomina kapłan. Jak zauważa, to pewnego rodzaju konsekwencja jego posługi jako kapelana ludzi morza. – To takie naturalne, zwyczajne, że trzeba posługiwać marynarzom, nie tylko w porcie, stoczni, ale także tym, którzy odeszli na ostatnią wachtę – mówi ks. Rafał. Długo szukał miejsca, gdzie mogłyby się odbywać modlitewne spotkania. – Zależało mi koniecznie na bliskości morza i zachowaniu symboliki, stąd kaplica Jezusa na sopockiej plaży, na której widnieje wyraźny napis: „O szczęśliwy powrót”.

Za tych, co zginęli na morzu   Archiwum Duszpasterstwa Ludzi Morza Kaplica polowa „O szczęśliwy powrót” stanęła w tym miejscu w 1999 roku. Inicjatorem jej powstania oraz projektantem był Bruno Wandtke, zmarły niedawno sopocki architekt. Wyjątkowa kaplica

Obecność wiernych przy kaplicy na sopockiej plaży dzisiaj już nikogo nie dziwi. Jednak w okresie PRL przez wiele lat rybacy nie mogli obchodzić nawet święta swojego patrona. W dzień św. Jana mogli jedynie dekorować łodzie kolorowymi wstążkami i gałązkami. Jerzy Cisłak z Sopotu tak opisuje tamte czasy. – Gdy w latach 80. XX wieku sytuacja polityczna zaczęła się zmieniać, mogliśmy już, w pewnej konspiracji, organizować uroczystości religijne – opowiada Jerzy Cisłak. W pobliżu swoich udekorowanych łodzi przy sopockim brzegu, na plaży ustawiali stolik. – Przykrywaliśmy go obrusem, na nim stawialiśmy nieduży metalowy krzyż oraz dwa lichtarze i wazon ze świeżymi kwiatami. Tak powstawał pierwszy ołtarz polowy w tym miejscu. Wszystko w podziękowaniu za udany połów i szczęśliwy powrót z morza do domu – przypomina Cisłak.

W 1999 roku w tym miejscu powstała na rybackiej plaży wpisująca się w otoczenie kapliczka polowa. Inicjatorem jej powstania, a także projektantem był zmarły niedawno sopocki architekt Bruno Wandtke. Artysta jako pierwszy zainteresował się losem zanikającej kolonii rybackiej w Sopocie, która z 10 jednostek w 1996 roku zmalała do zaledwie czterech. Na prośbę rybaków, którzy pozostali w tym miejscu, Wandtke zaprojektował kapliczkę. Rybacy wybudowali ją w intencji: „O szczęśliwy powrót”. Figurę Chrystusa siedzącego na przystani, wpatrującego się z troską w morze, wykonał Stanisław Szwechowicz. W nadmorskiej kapliczce dwa razy w roku, 29 czerwca i 2 listopada odprawiane są nabożeństwa.

Młodzież pamięta

W Zaduszkach Morskich co roku uczestniczą przedstawiciele Zespołu Szkół Morskich im. Bohaterskich Obrońców Westerplatte. To szkoła mundurowa z 50-letnią tradycją. Szkoła i jej uczniowie uczą się w Nowym Porcie, blisko morza i blisko Westerplatte. – Tak więc wszystko to, co ma związek z Gdańskiem, portem, morzem i Westerplatte było i jest bliskie uczniom i nauczycielom naszej szkoły – opowiada jej dyrektor Zbigniew Pancer. – Chodzimy tam, bo jest to szczególne przeżycie. W mroku, chłodzie, przy szumie słuchamy wspomnień o ludziach, których zabrało morze. A przecież wśród nich byli także nasi absolwenci, mężowie naszych nauczycielek, nasi znajomi – mówi dyrektor Pancer.