Niebieska Lekarka

ks. Rafał Kowalski

publikacja 14.11.2011 12:23

W przeszłości z tego wizerunku Maryi popłynęły łzy. Później cudem uniknął płomieni, gdy pożar niszczył ołtarz w złotopotockim kościele. Dziś przyciąga wiernych z całej Polski, a płynie z niego wiele łask.

Niebieska Lekarka ks. Rafał Kowalski/GN W 1739 r. na obrazie złotopotockiej Madonny pojawiły się łzy

Trudno powiedzieć, kiedy ob­raz Matki Bożej, przywieziony na Dolny Śląsk ze Złotego Potoku, został namalowany. Nie wiemy też, kto był jego autorem. Zdaniem ks. Krzysztofa Kantona, wrocław­skiego historyka sztuki, wygląd twarzy Maryi i Jezusa oraz układ dłoni wskazują, że najprawdopo­dobniej jego początków należy szukać w sztuce bizantyjskiej i jest on bliski Madonnie z Jasnej Góry.

W Wabienicach, niewielkiej wio­sce leżącej ok. 20 km od Oleśnicy, gdzie po II wojnie światowej znalazł swoje miejsce, nawet mechanizm zamontowany w głównym ołtarzu miejscowego kościoła, który po­zwala zasłaniać wizerunek Matki Bożej, przypomina o łączności z du­chową stolicą Polski.

Promienne oblicze
- Zanim obraz trafił do złotopotockiej świątyni, a stamtąd na Dolny Śląsk, przebywał w klasz­torze benedyktynek w Staniątkach pod Krakowem - mówi ks. Robert Bajak, proboszcz parafii Nawiedzenia NMP w Wabieni­cach. Przeorysza Kunegunda Ostrowska podarowała go swo­jej siostrze Eufrozynie, a ta po wyjściu za mąż przewiozła do Isakowa, gdzie zamieszkała wraz z mężem i służbą.

W ich dworze zdarzył się pierwszy cud - 7 lipca 1739 r. z oczu Matki Bożej popły­nęły obfite łzy. Wówczas podjęto decyzję o przeniesieniu obrazu do pobliskiego kościoła w Złotym Potoku.

- Nie odnotowano, by ob­raz kiedykolwiek później zapła­kał, natomiast są świadectwa, że w pewnych okresach twarz Maryi stawała się ciemniejsza, w innych jaśniała - podkreśla wabienicki proboszcz. Zwraca przy tym uwa­gę, że od momentu umieszczenia cudownego wizerunku w dominikańskim kościele świątynia stała się miejscem wielu cudów. Liczne uzdrowienia sprawiły, że Złotopotocka Madonna zyskała tytuł Niebieskiej Lekarki.

W 1945 r. Polacy opuścili Złoty Potok. Kiedy z pierwszą grupą wysiedlonych na ziemie odzys­kane wyjechał ówczesny pro­boszcz ks. Roman Pietruski, opiekę nad kościołem objął ks. Franciszek Rozwód. Zadbał o to, by ostatnia grupa repatriantów zabrała ze sobą sprzęty liturgiczne, stacje drogi krzyżowej, dzwon ufundo­wany przez hrabiego Potockiego oraz słynący łaskami wizerunek Madonny. Dzięki niemu obraz tra­f ł do Wabienic. Na umieszczenie w głównym ołtarzu czekał jednak ponad 10 lat.

Bez walki nie oddamy
- Niektórzy twierdzą, że Pola­cy, którzy przybyli tutaj ze Wscho­du, byli przekonani, iż w bardzo krótkim czasie wrócą do swoich posiadłości, dlatego nie spieszyli się z przeniesieniem obrazu do miejscowego kościoła - zwraca uwagę ks. R. Bajak. Opóźnienie mogło być także spowodowane tym, że w świątyni nie było wa­runków dla przechowywania cu­downego wizerunku.

- Żołnierze radzieccy urządzili stajnię w ko­ściele, a o ich zachowaniu świad­czy kilkakrotnie przestrzelony ob­raz Jezusa Dobrego Pasterza, który wówczas znajdował się w ołtarzu - zaznacza. Dopiero w 1963 r., po gruntownej renowacji, wizerunek Matki Bożej Złotopotockiej zawisł na stałe w wabienickim kościele.

W każdą pierwszą niedzielę października Wabienice odwie­dzają pielgrzymki czcicieli Ma­donny z Potoku. - Wprawdzie tych, którzy po 1945 przyjechali na ziemie odzyskane, jest coraz mniej, jednak rozsiani po całej Polsce potrafili zaszczepić miłość do tego obrazu swoim dzieciom i wnukom, i oni regularnie odwiedzają naszą wioskę – wyznaje ks. Robert.

Kilka lat temu pojawiła się nawet inicjatywa wywiezienia cudownego wizerunku w okolice Opola, gdzie zamieszkała więk­szość złotopotoczan. – Uświa­domiłem im jednak, że jesteśmy tak zżyci z tym obrazem, że bez walki go nie oddamy – żartuje proboszcz. – Ona jest nasza, a my jej – podkreśla.