Prawdziwy badoué

Marta Deka; GN 34/2011 Radom

publikacja 24.10.2011 06:30

Po sześcioletnim pobycie w Kamerunie ks. Zenon Sala myślał, że poznał wszystkie zakątki swojej parafii. Do czasu, aż spotkał pewnego katechistę.

Prawdziwy badoué   Archiwum ks. Zenona Sali Proboszcz osobiście doglądał wymiany dachu. Ks. Zenon jest proboszczem parafii Essiengbot w kameruńskiej diecezji Doumé-Abong Mbang. Należy do niej 80 wiosek rozciągających się na 3 tysiącach kilometrów kwadratowych. Parafia znajduje się w buszu, a większa jej część jest położona w rezerwacie przyrody. Oprócz kościoła jest tam 50 kaplic dojazdowych. Do ubiegłego roku ks. Sala był jedynym kapłanem, który na tak dużym terenie sprawował posługi. Teraz ma wikarego – pochodzącego z diecezji przemyskiej ks. Mirosława Dubiela. I jest łatwiej, bo kiedy jeden zostaje w misji, drugi może odwiedzać parafian w odległych wioskach.

Nie chcę być podrabiany

– Ludzie mówili, że jestem prawdziwym badoué. Badoué to plemię, czyli jestem jednym z nich. Jednak kiedy byłem w jednej z wiosek, podszedł do mnie katechista i mówi: „Ty nie jesteś prawdziwy badoué”. Odpowiadam: „Jak to nie jestem? Wszyscy mówią, że jestem prawdziwym badoué. Byłem w takich wioskach, gdzie ty nie byłeś”. „Ty nie jesteś prawdziwym badoué” – ponownie podkreślił. „A dlaczego nie jestem? Zależy mi na tym, żebym był prawdziwy. Nie chcę być jakiś taki podrabiany” – powiedziałem. „Bo nie byłeś jeszcze w mojej wiosce” – odpowiedział. I rzeczywiście, okazało się, że na mapie parafii była zaznaczona ta wioska. Jest w niej tylko siedmiu katolików. Była zapomniana przez wcześniejszych misjonarzy. Ksiądz tam nie przyjeżdżał, bo nie ma do niej drogi – opowiada ks. Zenon.

Postanowił tam pojechać. Po kilku godzinach dotarł do wioski. – Było przyjęcie, powitanie z wierszykami. Zebrali się katolicy i protestanci, bo wioska jest w większości protestancka. Na powitanie była kura. Cztery osoby przystąpiły do spowiedzi świętej. Był wspólny Różaniec. Protestanci odmawiali go razem z nami. Kiedy już odprawiłem Mszę św., szef wioski wystąpił publicznie i ogłosił mnie prawdziwym badoué. Oczywiście były tańce. Otrzymałem prezenty. To były banany, orzeszki arachidowe, dwie kury, nie licząc obiadu – wspomina misjonarz.

Prawdziwy badoué   Archiwum ks. Zenona Sali Sprzątanie kościoła po ulewie zajęło pół dnia. Teraz świątynia czeka na remont Wioska, którą odwiedził, oddalona jest od parafii o 40 km. W dowód wdzięczności jej mieszkańcy przyszli na święta wielkanocne do parafii na piechotę. Ale nie tylko w dowód wdzięczności. Chcieli w ten sposób zachęcić swojego proboszcza, by do nich znów przyjechał. – Bo ludzie, którzy nie mają księdza na co dzień, czekają na niego – podkreśla ks. Zenon.

Deszcz nie w porę

Misję, gdzie obecnie pracuje ks. Zenon Sala, 60 lat temu założyli holenderscy misjonarze. W tym samym czasie powstał kościół, który został pokryty blachą przywiezioną z Holandii. Przez ten czas dach nie był zmieniany. Teraz zaczął przeciekać, a spróchniałe drewno groziło zawaleniem. Dlatego cztery lata temu postanowili przystąpić do prac. Przez ten czas zbierali fundusze. W lutym tego roku udało się dach zmienić, aczkolwiek nie bez przygód. – Właściwie fachowcy nie mówili o żadnych problemach. Wybraliśmy najdogodniejszy termin – porę suchą. Byliśmy pewni, że nie będzie padać, ale zostaliśmy zaskoczeni. Po zdjęciu blachy przyszły deszcze, zniszczyły sufit i kościół – mówi ks. Sala.

Prawdziwy badoué   Archiwum ks. Zenona Sali Msza św. w jednej z misyjnych kaplic. Świątynia była całkowicie zalana. Ks. Zenon poszedł do wioski i prosił o pomoc. Na jego apel odpowiedzieli nie tylko katolicy, ale też protestanci. Sprzątanie zajęło im pół dnia. – Staramy się na co dzień współpracować z protestantami. Gdy jest jakieś święto, to i oni przychodzą, świętują z nami. Do czego to prowadzi? Do większej jedności. W tym roku przyjąłem do Kościoła katolickiego trzy osoby z Kościoła protestanckiego i to było w dzień beatyfikacji Jana Pawła II. Same prosiły o przyjęcie do Kościoła katolickiego. Zgłosiły się już dwa lata wcześniej, ale nie chciałem ich przyjąć od razu, żeby się upewnić, czy naprawdę chcą stać się katolikami. No i napisały prośbę, umotywowały swoje przejście, swoją chęć przystąpienia do Kościoła katolickiego. 1 maja, w dzień beatyfikacji Jana Pawła II, złożyły wyznanie wiary i stały się katolikami – relacjonuje ks. Sala.

Dach został już wymieniony, ale teraz po ulewie trzeba odnowić kościół w środku, ponieważ już 8 grudnia parafia będzie świętowała najbardziej uroczyście. Księga wdzięczności Jednak zanim przyjdzie czas świętowania, przed nimi jeszcze wiele pracy. Oprócz kościoła chcą też wyremontować salkę katechetyczną, która powstała ze stolarni.

Tutejsi ludzie są ofiarni, ale to zbyt duża inwestycja, by jej podołali. Jak zaznacza ks. Sala, nie można powiedzieć, że jego parafianie są biedni, ponieważ mieszkają w rezerwacie przyrody. To, co najważniejsze, mają – czyli wodę i pożywienie. Każdy może korzystać dla własnych potrzeb z tego, co daje przyroda. Ale materialnie są ubodzy, bo nie mają dróg. Produkują dużo, ale nie mogą tego sprzedać, bo nikt nie przyjedzie po produkty. – By zdobyć pieniądze, odwiedzam moich przyjaciół, znajomych, parafię, w której pracowałem, i parafie, do których jestem zapraszany przez kapłanów w diecezji radomskiej. Tam głoszę Ewangelię, opowiadam o misjach i proszę również o pomoc. Zawsze w każdej wspólnocie spotykam się z życzliwym przyjęciem i jest odpowiedź na apel, który kieruję do wiernych – mówi ks. Sala.

Prawdziwy badoué   Archiwum ks. Zenona Sali Na razie katechezy odbywają się w pomieszczeniu po stolarni – Wszystkim, którzy wspierają misję modlitwą, środkami materialnymi i swoją otwartością na misjonarzy, chcę za to serdecznie podziękować. Każdego miesiąca w intencji naszych dobroczyńców i ofiarodawców sprawujemy Eucharystię w pierwszy czwartek miesiąca. Remont kościoła jest konieczny, ponieważ w roku jubileuszowym ma być uroczyście poświęcony.

– Od 60 lat misjonarze się zmieniali, nie było czasu na przygotowanie takiej uroczystości. Razem z ekipą liturgiczną i radą parafialną przygotowujemy konsekrację kościoła. Na razie to wszystko jest w fazie wstępnej, bo nie mamy dużych oszczędności, ale robimy wszystko, żeby te uroczystości odbyły się. Chcemy zaprosić naszych dobrodziejów i ofiarodawców. Wiemy, że przyjazd z Europy jest bardzo drogi. Ale wszystkie osoby wspierające nas, które znamy z imienia i nazwiska, będziemy umieszczać w złotej księdze. Już jest przygotowana taka lista. Chcemy ją przedstawić naszemu biskupowi 8 grudnia – zapowiada misjonarz.

Prawdziwy badoué   Archiwum ks. Zenona Sali W październiku w Kamerunie będą wybory prezydenckie. Mieszkańcy dostali koszulki z wizerunkiem kandydata Halo i halo

– Na misjach w Kamerunie jestem od sześciu lat. Mówi się, że aby z tubylcami dobrze pracować, trzeba ich poznać i zacząć myśleć tak jak oni. Ale to jest niemożliwe. Misjonarze, którzy są dłużej ode mnie, przekonują, że myśleć tak jak Afrykanie – to znaczy niestety cofać się – twierdzi kapłan. – Świat idzie dla nich za szybko do przodu. Stawia im wymagania, które są ciekawe, ale za trudne. Ci, którzy mają telefony komórkowe, porzucili szkoły. Stają się analfabetami. Już osiągnął coś, ma telefon komórkowy, czego mu więcej potrzeba? Przecież ma kontakt ze światem.

Poza tym w Kamerunie nie ma zbyt wielu szkół średnich czy zawodowych. – W tym roku państwo przyrzekło zbudować szkołę średnią na naszym terenie. Wszyscy na to czekamy – mówi ks. Zenon. – Mamy nadzieję, że będzie to szkoła zawodowa, która pomoże zdobyć wykształcenie i zawód. Bo przecież wysyłając kogoś do miasta, trzeba zapłacić stancję, a na to ludzie są jeszcze za biedni.

Coraz więcej jego parafian ma komórki. Z prądem jest krucho, więc ludzie przychodzą ładować aparaty do misji. Do niedawna nie było zasięgu, teraz dzięki ks. Mirosławowi Bujakowi, także misjonarzowi z naszej diecezji, już jest. – Do roku 2010 nie było żadnego telefonu komórkowego we wsi. Ale Mirek bez swojego aparatu się nie rusza. Przyjechał do mnie i mówi, że to niemożliwe, by w tym regionie nie było zasięgu. Zaczął chodzić z tymi swoimi urządzeniami. I znalazł. Okazało się, że zasięg jest między domem sióstr a plebanią. Teraz, ponieważ moi parafianie bez problemu mogą połączyć się z miastem, gdzie mieszkają ich rodziny i najbliżsi, dzień i noc przychodzą, a człowiek spokojnie spać nie może, bo cały czas halo i halo. Plebania nie ma okien, więc jak mówią, to wszystko słychać. Poza tym zasięg nie zawsze jest dobry, więc trzeba czasami się wydrzeć. Byłem u Mirka i podziękowałem mu za to, że od roku nie mogę spać – śmieje się misjonarz.

Ksiądz Zenon Sala zżył się ze swoimi parafianami. Przyznaje, że w Kamerunie jest mu dobrze, aczkolwiek myśli o powrocie do Europy. – Tam jest już wystarczająco dużo księży, choć miejscowi nie chcą pracować w buszu, chcą pracować w mieście, tam gdzie są asfalt, samochody, internet, mieszkania, no i kontakt z ludźmi. Większość księży pochodzących z naszej diecezji studiowała na Zachodzie, część nie wróciła, a ci, którzy powrócili, są już „kimś” i wolą żyć poza buszem – mówi.