Wziąć za drugie ucho

Ks. Włodzimierz Piętka; GN 40/2011 Płock

publikacja 15.10.2011 06:30

Nie ma u nas w regionie parkietów giełdowych, a po naszych chodnikach nie biegają znerwicowani maklerzy, którzy notowaliby ciągłe spadki akcji. My natomiast mamy biedę. Cichą, konkretną, często ukrytą. Jak jej pomóc?

Wziąć za drugie ucho Agnieszka Kocznur/ GN Bieda wyprowadza wielu ludzi na ulicę.

Niepokojące są dane na temat stopy bezrobocia w naszym regionie. Mimo okresu letniego i możliwości podjęcia prac sezonowych, w powiatowych urzędach pracy nie odnotowano spadków, a wręcz przeciwnie – pewną tendencję wzrostową. Główny Urząd Statystyczny na koniec września podał dane na temat przeciętnej stopy bezrobocia w kraju. Na koniec czerwca wynosiła ona 11,9 proc., w Mazowieckiem – 9,6 proc., a w Kujawsko-Pomorskiem – 16,3 proc. Te zróżnicowane dane, jeśli chodzi o cały kraj i poszczególne województwa, są jeszcze bardziej niepokojące, gdy weźmiemy pod uwagę poszczególne powiaty. W przypadku tych, które leżą w obrębie płockiej diecezji, najwyższy wskaźnik stopy bezrobocia zanotowano w powiatach: lipnowskim (28,4 proc.), makowskim (24,1 proc.), ierpeckim (21,8 proc.), pułtuskim (20,6 proc.), płockim, ale bez Płocka – miasta na prawach powiatu (20,5 proc.) i golubsko-dobrzyńskim (20,2 proc.). Te dane oznaczają, że średnio co trzecia czy co piąta osoba nie miała w tym okresie pracy. A skoro tak było w okresie letnim, co będzie się działo jesienią i zimą?

Nie oswoić się z bezrobociem

Dane statystyczne o bezrobociu to wyraźny sygnał, aby pomyśleć o pomocy bezrobotnym i ludziom w potrzebie. Urzędy pracy nie tylko zajmują się rejestracją i statystykami ludzi, którzy pracy nie mają. Oferują pośrednictwo pracy, poradnictwo zawodowe, szkolenia i pomoc w aktywnym poszukiwaniu zatrudnienia. – Problem pracy i biedy to dwa osobne zjawiska, które się przenikają, bo na przykład bezrobotni to nie tylko ubodzy. Gdy ktoś przychodzi do urzędu, chcemy, aby postawił on sobie pytanie: co ja chcę zrobić, aby aktywnie szukać pracy? – mówią pracownicy Powiatowego Urzędu Pracy w Ciechanowie. Dziś zwraca się uwagę na aktywne formy pomocy: szkolenia, kursy, zajęcia w klubach pracy. Wszystko jednak zależy od nastawienia zainteresowanego, aby otworzył się, zaakceptował zmienną sytuację na rynku, był elastyczny, gotowy na szkolenie. Ale w tym wszystkim trzeba pomóc człowiekowi, który tracąc pracę, traci motywację do działania.

– Najgorsza w tym wszystkim jest utrata nadziei, perspektyw i długotrwałe pozostawanie w sferze bezrobocia. To może stać się sytuacją patologiczną, może prowadzić do marginalizacji i degradacji psychicznej – mówi Jolanta Purzycka, pracująca w sektorze pomocy bezrobotnym w Ciechanowie. Niestety, jak podają dane statystyczne, poziom bezrobocia długotrwałego utrzymuje się na wysokim poziomie. Ta grupa bezrobotnych – 600,2 tys. osób – stanowiła 31,9 proc. ogółu zarejestrowanych w końcu czerwca 2011 r. – podaje Portal Publicznych Służb Zatrudnienia.

Najpiękniejsze jest przed nami

To, co czynią instytucje i stowarzyszenia, koniecznie muszą uzupełnić konkretni ludzie swoją wrażliwością i działaniem. Od 8 lat w centrum Płocka można spotkać s. Henrykę, szarytkę, która codziennie robi kilka kilometrów pieszo, aby odwiedzić swoich chorych i biednych. – W ten stan wielu wpada przez błędy, nieroztropność. A później do biedy materialnej dochodzi jeszcze bieda duchowa – mówi szarytka. – Idę przede wszystkim z pomocą duchową. Dużo słucham, respektuję sytuację tych ludzi, jestem dyskretna, nie narzucam nigdy moich rozwiązań. I przede wszystkim dużo się modlę, aby mieć w sobie optymizm, bo gdy słyszy się tylko smutne historie, to na miarę słabości i potrzeb tych ludzi trzeba powiedzieć dobre słowo, pokazać jakąś dobrą perspektywę. Zwłaszcza do chorych mówię w duchu wiary, że to, co najpiękniejsze, jest przed nami. Dodaję, że bardziej musimy myśleć o innych niż o sobie, a wtedy będziemy szczęśliwsi. Cały czas słyszę, jakby Jezus do mnie wołał: „Chodź, będziesz mi potrzebna!” – mówi z przekonaniem s. Henryka.

Dobrze pomyślane

Mija 70 lat od męczeńskiej śmierci bł. bp. Leona Wetmańskiego. Zginął prawdopodobnie 10 października 1941 r. w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Miał wtedy 55 lat. W archiwach kościelnych zachowały się fotografie biskupa. Na wielu z nich spotyka się go z abp. Nowowiejskim, ale zawsze jakby z tyłu, w cieniu. Z przodu natomiast, w pełnym świetle, bp Wetmański stawał tam, gdzie byli chorzy, biedni, bezrobotni.

Biskup lubił, gdy mówiono do niego „ojcze”. Faktycznie, był ojcem duchownym pokoleń kleryków i sióstr zakonnych, zwłaszcza pasjonistek i służek. Był też prawdziwym ojcem dla ubogich. Na bazie działającego od dawna w Płocku Towarzystwa Dobroczynności, biskup stworzył Katolickie Towarzystwo Dobroczynności Diecezji Płockiej „Caritas”. Był to rok 1932, gdy na świecie szalał wielki kryzys gospodarczy.

Główną troską biskupa, jeśli chodzi o „Caritas”, było „miłosierdzie zorganizowane”. „Dziś praca charytatywna w Kościele”, w Polsce zaniedbana. Dziś nie dosyć powiedzieć jak dawniej: »a trzeba się zająć miłosierdziem« i zajmować się miłosierdziem. Warunki zmienione. (…) Dawniej było miłosierdziem doraźnym i wystarczyło. Dziś musi być zorganizowane, uspołecznione, uzgodnione z opieką społeczną, państwową, stałe” – pisał bp Wetmański w jednym z listów. Innym razem wyjaśniał tę ideę od strony człowieka biednego: – Niezorganizowane miłosierdzie nie tylko ma braki, ale jest szkodliwe. Poniża człowieka. Każe mu wyciągać rękę, przybiera postawę człowieka wzgardzonego, gdyż wtenczas otrzyma większą jałmużnę. (…) Zorganizowane miłosierdzie zna wszelką biedę, zarówno jej rozmiary, jak i stosunek do innych osób i rodzin będących w potrzebie. Daje temu, kto naprawdę potrzebuje – podkreślał biskup.

Przygotowywano więc grupy ludzi do pracy charytatywnej, a bp Wetmański kładł duży nacisk na rozpoznawanie sytuacji, w jakiej żyją najubożsi i ich rodziny. Traktował cnotę miłosierdzia jako niezbędny element społecznego życia chrześcijańskiego. Sam przeznaczył swój złoty krzyż biskupi na cele charytatywne. O jego postawie świadczy choćby historia zapamiętana przez siostry pasjonistki.

Ktoś im przekazał wiadomość, że ks. Wetmański spotkał w Płocku na mieście kobietę niosącą duży kosz z bielizną. Uginała się pod jego ciężarem. Nie namyślając się długo, zaofiarował jej swoją pomoc; wziął kosz za drugie ucho i tak nieśli przez miasto aż do mieszkania. A do sióstr, gdy pytały, czy nie wstydził się nieść kosz przez ulice miasta, powiedział: – Niech siostry nie wstydzą się wykonywać choćby najbardziej pospolitej pracy.