Krew Boga

Marcin Jakimowicz

publikacja 06.10.2011 01:15

– To ludzki mięsień sercowy. W stanie agonalnym – orzekło dwoje niezależnych ekspertów. Popędziliśmy na Podlasie sprawdzić, dlaczego Bóg zostawił w Sokółce swe serce.

2 października do Sokółki zjechało 25 tys. ludzi roman koszowski/gn 2 października do Sokółki zjechało 25 tys. ludzi

Ten kościół jest za duży. Podobnie parking przed świątynią. I jeszcze te siostry… „eucharystki”, które od kilkudziesięciu lat dreptają po ulicach Sokółki. Zbyt dużo „przypadków”. Czyżby Pan Bóg już kilkadziesiąt lat wcześniej przygotowywał „infrastrukturę” na cud? Na krew, która nie rozpuszcza się w wodzie, i Hostię zmienioną w mięsień serca?

Kult pod Białorusią

„Wszystko wydaje się takie samo, a jednak inne jest wszystko” – nuciłem przed laty za Kultem piosenkę „Krew Boga”. Te wersety pulsują w mojej głowie, gdy wjeżdżamy do Sokółki. Który to już raz przejeżdżam przez to miasteczko? Siedemdziesiąty? Te same cerkiew, meczet, sklepy, puste bocianie gniazda, samochody na niemieckich blachach sprowadzane do leżącego „za miedzą” Grodna. A jednak „inne jest wszystko…”. Przemienione. Rozpoznawalny z filmu „U Pana Boga za piecem” kościół św. Antoniego, w rozmiarze XXL, wydaje się zbyt duży na to miasteczko. Przed nim gigantyczny parking. Po co zbudowano tak duży plac? Czy budowniczowie tej potężnej świątyni coś przeczuwali?

Gdy siostra Julia przyjechała przed trzema laty na Podlasie, nie przypuszczała, że za kilka miesięcy dotknie cudu. W październiku 2008 roku jeden z kapłanów upuścił na posadzkę komunikant. Hostia trafiła do vasculum – naczynia z wodą. Miała się rozpuścić…

– Sprzątałam przy ołtarzu, gdy nagle zauważyłam w vasculum Hostię – opowiada mniszka. – Wiedziałam, że leży tam do rozpuszczenia. Wie pan, ja mam mocne doświadczenie obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, więc z czułością schowałam tę Hostię do sejfu w zakrystii. Przez kilka dni zaglądałam, czy już się rozpuściła, ale, o dziwo, była cała. A po kilku dniach nawet o niej zapomniałam. 19 października, pamiętam, że była to niedziela misyjna, poczułam zapach kwaszonego chleba. Przypomniałam sobie o Hostii. Zauważyłam, że na opłatku była żywa krew. Zdumiało mnie, że ta krew nie barwi wody. Myślałam o tym, przez kilka minut. Skojarzyło mi się to z Mojżeszem – widział płonący krzew, który się nie spalał. Przecież ta krew powinna się rozpuścić! Dlaczego tak się nie dzieje? – zachodziłam w głowę. Zawiadomiłam proboszcza. Dalszy ciąg pan już zna…

Fragment Hostii przekazano do analizy. Dwoje ekspertów (prof. Maria Sobaniec-Łotowska i prof. Stanisław Sulkowski z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku), którzy nie wiedzieli, co badają, orzekło, że to próbka z ludzkiego mięśnia sercowego w stanie agonalnym. Świat usłyszał o cudzie. „Sensacja!” – krzyczały tytuły gazet. Brukowce wypisywały sporo bzdur. A to, że krew zabarwiła wodę na różowo, a to, że, jak wyjaśniali lewaccy racjonaliści, „to serce ofiary jakiejś zbrodni”. Nawet prokuratura nie traktowała serio tych historyjek. Kurialna komisja, powołana przez abp. Ozorowskiego, nie stwierdziła przy zjawisku ingerencji osób postronnych i orzekła, że „wydarzenie nie sprzeciwia się wierze Kościoła, a raczej ją potwierdza”.

Pospolite ruszenie

Siostry, które od kilkudziesięciu lat posługują w Sokółce, to… służebnice Jezusa w Eucharystii. Ich charyzmat? Uwielbienie Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Bóg cudownie wpisał posługę tego zgromadzenia w swe podlaskie plany. Zbieg okoliczności?

Prawdziwy „zbieg okoliczności” zobaczyliśmy w niedzielę 2 października – w dniu przeniesienia relikwiarza do kościelnej kaplicy. Prawie trzy lata po tym, jak Hostia zamieniła się w włókna serca, na uroczystość zjechał wielotysięczny tłum. Na usypany na bruku wielobarwny dywan, po którym przenoszono Hostię, kwiaty przynosiło całe miasto. Katolicy, prawosławni, muzułmanie.
Jakże dosłownie zabrzmiały słowa Ewangelii: „Jezus przemówił do tłumu: Ja jestem chlebem żywym”. Echo poniosło je hen, w stronę białoruskiej granicy.
Przyjechaliśmy tu dzień wcześniej. Miał być święty spokój, „u Pana Boga w ogródku”, a tymczasem już o bladym świcie pod kościołem spotkaliśmy setki ludzi. Z Różanegostoku, Czarnej Białostockiej, Krynek. Pełne autobusy.

– Ale się księdzu porobiło. A taka spokojna parafia była… – zaczepiamy proboszcza ks. Stanisława Gniedziejkę. – Oj, tak – uśmiecha się. – Dlaczego zdecydowaliśmy się na publiczne wystawienie zakrwawionej Hostii? Bo takie było życzenie arcybiskupa, który – po zbadaniu sprawy i zasięgnięciu opinii fachowców – uznał to zdarzenie za interwencję Boga. Ludzie będą padali na kolana przed konsekrowaną Hostią. Plama krwi potwierdza tylko prawdę: to żywy Bóg. Dlaczego zostawił serce w Sokółce? Nie mam pojęcia – wzrusza ramionami ksiądz. – To tajemnica. Pana Boga pytać! Zdumiałem się, z jaką dojrzałością parafianie przyjęli to zdarzenie. Zaufali Kościołowi. Zresztą oni z dziada pradziada pielęgnują kult Eucharystii.

Ranne ptaszki

– To prawda – śmieje się siostra Julia. – Gdy byłam zakrystianką w Jeleniej Górze, pięć minut przed Mszą zauważyłam w kościele jedynie dwie kobieciny. „Chyba nie będzie dziś Mszy” – zażartowałam. „Dlaczego?” – zdumiał się ksiądz. „Mała frekwencja”. Gdy po dwóch minutach wyszliśmy do ołtarza… ławki były pełne. To dopiero punktualność! Gdy po Mszy poszłam zgasić świeczki, kościół znów był pusty. Gdy trafiłam do Sokółki pomyślałam: Msza jest o szóstej, wstanę o świcie. Gdy dziesięć po piątej podeszłam pod drzwi kościoła, stało przed nimi z trzydzieści osób! – Zegarek mi się spóźnia? – zdziwiłam się. – Nie – odpowiedzieli – zawsze przychodzimy tak wcześnie.
– Tu nawet w dni powszednie mamy aż trzy Msze. I na wszystkie przychodzą ludzie. Na porannych Mszach modli się z kilkaset osób. – dopowiada ks. Wojciech Dziubiński. Młodziutki, pochodzący z Białegostoku kapłan wie, że dziś gra z Zagłębiem jego Jaga, ale meczu nie zobaczy nawet w telewizji. Odkąd został kustoszem świątyni, ma ręce pełne roboty. A jutro – niesie gminna wieść – przyjedzie do Sokółki kilkadziesiąt tysięcy ludzi. – Jak odprawia się tu Mszę świętą? To niezwykłe doświadczenie – uśmiecha się łagodnie ks. Wojciech. Przed trzema laty, w czasie przemiany Hostii, studiował jeszcze w białostockim seminarium – Na naszych oczach dokonał się cud Eucharystii. Cierpiący Bóg pozostawił fragment swego serca. Przyjeżdża do nas wielu kapłanów z całego świata, dostajemy sporo próśb o modlitwę. I zapierające dech w piersiach świadectwa. „Ocaleliśmy z wypadku” – piszą pielgrzymi. „Rak, który rozpanoszył się po organizmie, zniknął”. Dowód? List i karta choroby podpisana przez zdumionych lekarzy.

Czy przeniesienie relikwiarza do kościoła oznacza, że cud w Sokółce został oficjalnie zatwierdzony? – Takiego potwierdzenia jeszcze nie ma – wyjaśnia ks. Andrzej Dębski, rzecznik kurii. – Możemy z całą pewnością mówić w Kościele o 132 cudach eucharystycznych. Na tej liście nie ma jeszcze Sokółki. Sprawę przekazaliśmy Nuncjaturze Apostolskiej, a sami zachęcamy do kultu Najświętszego Sakramentu. Rocznie do Sokółki przybywa ponad 100 pielgrzymek, a w ciągu dwóch lat zapisano tu aż trzy księgi z podziękowaniami.

Kiedy pędzimy w stronę Korycina, mijając rdzawe jesienne drzewa i wysuszoną szachownicę pól, po których przed wojną chłopi maszerowali do zabitej dechami Grzybowszczyzny, by ukrzyżować samozwańczego proroka Ilję Klimowicza, przypomina mi się opowieść ojca Johna Gibsona: – W 11. rozdziale księgi Ozeasza Pan mówi, że Jego serce jest zgniecione, „wzdraga się i rozpalają się Jego wnętrzności”– opowiadał amerykański karmelita. – Co ciekawe, użyte jest tam słowo, które pojawia się też w opisie... zburzenia Sodomy i Gomory! Serce Boga jest poszatkowane, starte w proch. Starte jak tatar. W kranie sennych sokólskich wiatraków słyszę wyraźnie słowa spowiednika Matki Teresy z Kalkuty: „Jego serce jest starte w proch. On tak kocha!”.