Idzie wiosna

Marcin Jakimowicz

GN 39/2011 |

publikacja 29.09.2011 00:15

O rozkwitającym Kościele Południa z o. Konradem Kelerem SVD rozmawia Marcin Jakimowicz.

Idzie wiosna   Henryk Przondziono/GN O. Konrad Keler (ur. 1948), wicegenerał misjonarzy werbistów, autor wielu książek i publikacji na tematy misyjne. Mieszka w Rzymie. Marcin Jakimowicz: Gdy Jan Kowalski czyta doniesienia o konfesjonałach wystawionych na aukcji w Niemczech, drapie się po głowie: czy to zapowiadana „nowa wiosna Kościoła” czy raczej „dom złotej jesieni”?

O. Konrad Keler: – Wiosna. Jestem tego pewien. W historii Kościoła bywało zawsze tak, że niektóre Kościoły lokalne były dotknięte stagnacją, a wiele, jak na przykład wspólnoty w północnej Afryce, zanikało. W tym samym czasie jednak rodziły się nowe. Kościół nieustannie się rozwija, tętni życiem. Proszę mi wierzyć, dzisiaj na świecie nie znajduję już śladów eurocentryzmu. My go w sobie pielęgnujemy, by wskrzeszać duchy przeszłości. Musimy wyzbyć się tej mentalności i przestać rozdrapywać rany, spoglądając na Kościoły Belgii czy Niemiec. Serce Kościoła bije gdzie indziej… Gdy patrzymy na Europę, to zwłaszcza starsze pokolenie może być zaszokowane, widząc w wielu instytucjach publicznych tendencję do wstydu wobec chrześcijaństwa czy nawet jawnej wrogości. Nie możemy tego jednak powiedzieć o Ameryce Łacińskiej, Azji czy Afryce.

Na świecie ubywa ateistów – wynika z rocznika „Annuario Pontificio” – i to 300 każdego dnia. Rośnie natomiast liczba chrześcijan: przybywa ich 80 tys. dziennie. Od 2008 do 2009 roku liczba katolików wzrosła o 15 mln. To nie jest watykańska propaganda?

– Nie. Mieszkańcy kontynentów, o których wspomniałem, to ludzie z natury religijni, otwarci na nadprzyrodzoność. Kościół dostrzega coraz mocniej konieczność jedności, która ma wiele różnych twarzy. Europa nie jest już pępkiem świata. Jan Paweł II powiedział wyraźnie, że to tysiąclecie może być tysiącleciem Azji. Dziś Kościół w Azji jest jeszcze mniejszością, ale ten Kościół jest nieprawdopodobnie żywotny, dynamiczny.

Tyle że my siedzimy po uszy w naszym grajdołku, a potem czytamy zdumieni, że już co piąty werbista pochodzi z… Indonezji. A to przecież kraj o największej liczbie muzułmanów!

– Indonezja wytworzyła specyfikę współistnienia różnych doświadczeń wiary (słynna zasada Pancasila – tolerancyjne współżycie różnych religii). Wiele wysp (np. Timor, Flores) to wyspy chrześcijańskie. I choć mamy w Indonezji coraz częściej do czynienia z tak zwaną arabizacją, fundamentalizacją islamu, to jednak nie jest niczym dziwnym to, że muzułmanin przychodzi do kościoła z prośbą o chrzest, dzieci muzułmanów i chrześcijan biegają wspólnie na ryby, a na prymicje naszych braci przychodzą sąsiedzi wyznający islam. Mamy kilku współbraci, których ojciec czy matka są muzułmanami. Grupy fundamentalistyczne starają się zakłócić tę harmonię. Dynamiczny jest również Kościół w Indiach.

Idzie wiosna   PAP/EPA/VAL HANDUMON 9.01.2010 Procesja religijna w Manili na Filipinach. Na ulicach miasta modliło się ponad milion katolików Można powiedzieć, że statystycznie nie jest on wielki, ale ma ogromny wpływ na życie społeczeństwa, na przykład przez znakomitą edukację. To Kościół właśnie oferuje najlepiej zorganizowany system edukacyjny w Indiach. W Chinach doświadczyliśmy wielkich krwawych prześladowań, jakie miały miejsce za Mao Tse-tunga. Struktury i instytucje kościelne zostały zrównane z ziemią. A mimo to po latach chrześcijaństwo odradza się i mamy do czynienia z wielkim ożywieniem religijnym.

Pragmatyczni do bólu Chińczycy zadają sobie pytanie, jak to się stało, że zachodni, chrześcijański świat ich wyprzedził. Oni uważają się za Państwo Środka, centrum świata, mają przekonanie o tym, że są najlepsi, a tu nagle kultura chrześcijańska powoduje ferment, który sprawia, że kraje zachodniej Europy wyprzedziły ich cywilizacyjnie. Oni to analizują.

Chiny są krajem, gdzie sprzedaje się najwięcej na świecie Biblii, kilkaset tysięcy rocznie. Zainteresowanie jest tak duże, że na 12 wielkich uniwersytetach otwarto wydziały studiów nad chrześcijaństwem. Jasne, to spojrzenie na religię z perspektywy rządowej, ale zainteresowanie tymi kierunkami jest wielkie. Po powrocie z Chin byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jakie świadectwo dają miejscowi katolicy. Są narażeni na ciągłą kontrolę, prześladowania, ale nie wstydzą się Jezusa.

Ilu katolików mieszka w Chinach?

– Jakakolwiek statystyka jest wątpliwa. Najbardziej zaniżone, lansowane przez władze dane mówią o 5 milionach, Kościół w Hongkongu mówi o 10 milionach,  ale czytałem i dane, z których wynika, że jest ponad 100 milionów chrześcijan. Skąd problem? Nie ma statystyk. Ludzie chrzczą po kryjomu dzieci, ale nie chcą być zanotowani w kronikach parafialnych. Boją się. Chińskie świątynie są jednak pełne. Zaczęto budować nowe. Podam przykład: sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Dongergou. Księdza, który rozpoczął budowę, spotykały same przykrości, z rekwirowaniem surowców budowlanych włącznie. Ale autentyzm wiary dziesiątków tysięcy ludzi, którzy tam zaczęli pielgrzymować, spowodował, że władze przestały rzucać mu kłody pod nogi. Polityka władz jest dziś taka: „Dajemy wam możliwości rozwoju, pieniądze. Nie myślcie ani o religii, ani o polityce”. Ale to nie wystarcza. Ludzie szukają wartości duchowych.

Idzie wiosna   Roman Koszowski/GN W pierwszym tygodniu grudnia do sanktuarium w Guadalupe przychodzi kilka milionów pielgrzymów Biskupi Korei Południowej wyrazili zadowolenie z młodości i dynamizmu swego Kościoła. Z danych za miniony rok wynika, że 18 proc. katolików stanowią młodzi mężczyźni, a ponad połowa kapłanów nie przekroczyła 50. roku życia. W liczącej 50 mln mieszkańców Korei Płd. katolicy stanowią już 10,1 proc. ludności, i wciąż ich przybywa.

– Chrześcijanie w Azji przeżyli potworne prześladowania. Ale przychodzi pewien moment, znany tylko Bożej Opatrzności, gdy Kościół zaczyna się dynamicznie rozwijać. Widzimy to dziś w Korei Południowej. Świadectwo wiary prowadzące do męczeństwa przyniosło potężne owoce. To ogromny żywy Kościół. Gdy byłem w Korei, przecierałem oczy ze zdumienia, widząc fenomen rozkwitu tego Kościoła. Nie mogłem uwierzyć, że istnieje kraj, w którym ludzie spontanicznie głoszą na ulicy Ewangelię. Mało tego: wielkie domy towarowe, supermarkety mają wieżyczki kościelne wskazujące na to, że zbudowano w nich kaplice. I naprawdę nie świecą pustkami! Są zapełnione Koreańczykami, którzy w czasie zakupów przychodzą się pomodlić. To naprawdę robi wrażenie. Byłem w Korei w czasie, gdy obchodzono urodziny Konfucjusza.

Katolicy wysyłali życzenia do wspólnot konfucjańskich, w parafiach wywieszano transparenty: życzymy wam wszystkiego najlepszego. A oni rewanżowali się, wysyłając podobne życzenia na Boże Narodzenie. To szczery, autentyczny dialog. Aż 40 procent Koreańczyków jest już chrześcijanami. Chrześcijaństwo było tam przez 200 lat prześladowane, ale okazało się na tyle prowokujące, w dobrym znaczeniu tego słowa, że wprowadziło w krwiobieg społeczny nowe wartości. Dziś ten Kościół rozkwita. To zdumiewające. Jeżdżę po świecie i zastanawiam się, jak to możliwe, że na przykład w Indiach w okowach hinduizmu funkcjonuje tak silna wiarą wspólnota katolików…

4,5-milionowy tłum w Manili na spotkaniu z Janem Pawłem II był największym zgromadzeniem w historii świata. Ostatnio pojawił się news o tym, że milion Filipińczyków deklaruje codzienne odmawianie Różańca za kraje świata. Na czym polega fenomen Filipin?

– A gdybym to ja wiedział (śmiech). Fenomen religijności Filipińczyków nie jest do końca wyjaśniony. Gdy przybyli tam Hiszpanie z Meksyku i zaczęli opowiadać o Jezusie, nauka trafiła na bardzo podatny grunt. To niesłychanie religijny naród. Trudno znaleźć tam ateistę czy agnostyka. Wiem, co mówię, bo spędziłem tam prawie rok. Emocjonalni Filipińczycy są bardzo zaangażowani w Kościół, lgną do niego. Świątynie są pełne. Katolicyzm na Filipinach pozwolił wypracować swoistą podskórną religijność ludową – nieprawdopodobny udział laikatu w życiu Kościoła. Post czy ekspiacje praktykowane przez nich w Wielkim Tygodniu to fenomen, który trudno nam w Europie zrozumieć. Mówię na przykład o słynnych krzyżowaniach. Byłem świadkiem tych ceremonii. Ktoś dobrowolnie godzi się na ogromne cierpienie, na przybicie na 15 minut do krzyża w czterdziestostopniowym upale.

Idzie wiosna   Czy to prawda, że Filipińczycy noszą zegarki z zaznaczoną godziną 15.00?

– O tej godzinie miliony ludzi zaczynają odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Transmitowana jest też ona w publicznym radiu. Płynąłem statkiem z wyspy na wyspę. O piętnastej na ekranie pojawiła się twarz Jezusa Miłosiernego, a wszyscy pasażerowie chwycili za różańce. To norma. Ten kult rozlał się na cały świat…

Podobne obrazki widziałem w Guadalupe, gdzie tłum Meksykanów ciągnął do Maryi na kolanach, a później, tuż przed bazyliką, zaczynał tańczyć...

– Europejczyk nazwie to często pogardliwie „pobożnością ludową”. Ale to zachwycające zjawisko! To umiejętność zharmonizowania różnych doświadczeń wiary. Jeśli mieszkaniec Ameryki Łacińskiej pielgrzymuje do sanktuarium tydzień czy dwa, może po drodze narzucać sobie różne praktyki pokutne, ale w chwili, gdy dotrze do swej ukochanej Maryi, zaczyna świętować. Spotkanie powinno być radością. Często dziwię się, że w naszych sanktuariach nad Wisłą panuje taki smutek. W Guadalupe tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I, co najciekawsze, oni w ten sposób się modlą!

I księdza, który pochodzi z poukładanego, punktualnego Śląska, to nie wkurzało?

– Na początku przeżyłem szok. Ale powiem panu szczerze: bardzo sobie cenię to, co wyniosłem z domu, ale musiałem się nawrócić, by zrozumieć, że mogę spotkać Boga w innych kulturach, światach, gdzie ludzie wierzą może nawet bardziej autentycznie niż ja!

Święto Bożego Miłosierdzia w Meksyku: fiesta, ciastka i baloniki ku czci Faustyny, tańce. A w kościele raczej pustawo…

– Ale my nie możemy się na to obrażać! Czy Jan Paweł II, zapraszając młodych na Światowe Dni Młodzieży, zaganiał ich do kościołów? Nie! Spotykał się z nimi na stadionach, placach. Na ich terenie. Na wszystko przyjdzie czas. Spotkania liturgiczne w Ameryce Łacińskiej, Afryce czy Azji przypominają mi liturgie pierwszych chrześcijan. To są uczty. Ci ludzie nie wyobrażają sobie, by wpaść do kościoła na godzinkę. Zostają w nim nieraz pół dnia, świętując przy stole. Każdy wierny coś przynosi, dzieli się. To prawdziwe, autentyczne communio – wiara nieodseparowana od codzienności. Dla Europejczyków to szok. Pamiętam, że gdy pierwszy raz pojechałem do Afryki i przeżyłem Mszę, która trwała 4 godziny, a na liturgii absolutnie nikt się nie nudził, drapałem się zdumiony po głowie. W Polsce, gdy przekroczę godzinę, ludzie zaczynają stukać w zegarki, sprawdzając, czy nie stanęły (śmiech).

Idzie wiosna   Seminaria w Ugandzie pękają w szwach. Do kapłaństwa przygotowuje się tam 1130 alumnów, dwukrotnie więcej niż przed pięcioma laty. Czy to, co dzieje się na Czarnym Lądzie, to największa ekspansja chrześcijaństwa w historii?

– Tak! Nie ma wątpliwości. Afryka stanęła wobec ogromnych przemian. Ścierają się islam i chrześcijaństwo. Marksizm – najogólniej rzecz biorąc – skompromitował się, a ludzie zaczęli chłonąć naukę Ewangelii.

Skąd ten powołaniowy boom na Czarnym Lądzie?

– Składa się na niego wiele przyczyn. Ludzie widzą, że chrześcijaństwo jest szansą rozwoju. W Kongu po tylu latach wojny młodzi idą do seminarium również dlatego, by zacząć odbudowywać od podstaw swój kraj – uważają, że struktury Kościoła są najodpowiedniejsze do podejmowania takich działań.

A nie jest to jedynie chęć nobilitacji, poprawy warunków życia, statusu społecznego?

– Nie wykluczam, że w niektórych przypadkach mogą być takie motywacje, ale jestem pewien, że nie jest to powszechne zjawisko. Skąd o tym wiem? Bo większość tych młodych kapłanów daje nieprawdopodobne świadectwo wiary. Zdarza się, że oni przelewają za Jezusa krew.

W czasie rozmowy z o. Johnem Gibsonem rzuciłem: „To może niebawem misjonarze z Afryki przyjadą do Europy, przywożąc korale i paciorki?”, a on powiedział: „W każdej większej diecezji USA jest przynajmniej dwóch misjonarzy z Afryki. Przed stu laty w Afryce było tylko 400 tys. katolików, teraz jest ich ponad 165 milionów!

– Proporcje się odwracają. W Niemczech pracuje około 230 werbistów. Z tego tylko 50 ma mniej niż 50 lat. Z tej pięćdziesiątki czterdziestu nie jest już Niemcami. Większość tamtejszych werbistów to Azjaci.

W Europie rozmawiamy o Kościele przy kawie. Tymczasem na świecie krew leje się strumieniami. Co najmniej 250 mln wyznawców Chrystusa jest prześladowanych.

– Przed rokiem byłem w Orisie. Widziałem krwawe żniwo prześladowań. Proszę mi wierzyć, byłem niemal zawstydzony świadectwem wiary tych ludzi. Kuszono ich, proponowano: „Jeśli wrócisz do hinduizmu, damy ci to czy tamto”. Nieliczni się łamali, ale zdecydowana większość pozostała wierna Kościołowi. Gdy prześladowania ustały, tym, co zaskoczyło najbardziej fundamentalistów, był fakt, że ci prości ludzie przebaczali. Wbrew logice tego świata! Spotkałem kobietę, której zabito męża i brutalnie zgwałcono córkę, a która powiedziała: „Wybaczam im w imię Jezusa Chrystusa”. Mój współbrat, który cudem ocalał, gdy hinduiści podpalili mu plebanię, nadal jeździ do tych miasteczek i wsi i naucza: „Nienawiść nie może być zniwelowana nienawiścią”. To zdumiewa fundamentalistów. Skoro sam rząd stanął po stronie prześladowanych – kombinowali – to teraz oni, w odwecie, zaczną palić nasze domy. A tu cisza, żadnego odwetu. Przebaczenie ich rozbroiło. Nowa wiosna Kościoła rozkwita na krwi męczenników. Tertulian pisząc to na przełomie II i III wieku, miał rację .    

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.