Notatki frontowe

Krzysztof Błażyca

Ktoś powiedział: "Jezus nie mówił, aby go bronić, lecz naśladować". Czy więc sądy są właściwym miejscem obrony "uczuć religijnych"?

Notatki frontowe

Wygląda na to, że można profanować. Orzeczenie prokuratury ws. krzyża z puszek i ukrzyżowanego... pluszowego misia (rozczulające; przeczytaj: Krzyż z puszek i ukrzyżowana zabawka), iż „brak tu znamion czynu zabronionego”, odgrzane w związku z „The Voice of Poland”  żenujące „biblijne” - i jak się okazuje zgodne z prawem, sic! - popisy Adama Darskiego („sztuka” prymitywna par excellence - vide: Nergal uniewinniony), no i w końcu niedawne wyznanie Magdaleny Środy, która też „nieraz ma ochotę podrzeć Biblię” ale „nie odwołuje się do tego rodzaju gestów”  (Super Express, SE.pl z dnia 06.09.2011)  -  eh, ta gadka szmatka pod publikę - podkręcają emocje wokół zjawiska „obrazy uczuć religijnych”.

A że piłka od dawna na boisku i "przeciwnik" dobrze radzi sobie w ataku, wypada zająć pozycję obrony. Dumamy więc jak podobny mecz rozegraliby inni. Strzelamy celne uwagi niczym gole do bramki: „Gdyby to uczyniono z Koranem…”  „Niechby obrażono Żydów…”, nie wspominając już o środowiskach LGTB, itd., itp. Zapewne larum by się podniosło. Byłyby sądy, wyroki, może i pisma słane do Strasburga. Ach, co to by był za bal!

A „katole”, jak to „katole” - najlepiej gdyby "morda w kubeł" (polecam tu interesujący tekst Macieja Pawlickiego: Katole morda w kubeł). A tak wszak nie chcemy! I słusznie. Tyle, że gramy… w innej drużynie. Innego mamy  trenera. Inną taktykę. Przynajmniej w teorii. A że przegrywamy w tych „religijno uczuciowych” rozgrywkach na salach sądowych?

Niebezpiecznie pomyślałem, że może mimo wszystko... zagrywamy nieodpowiednio, jakkolwiek w intencjach szczerych? Może niepotrzebnie dajemy się prowokować, zbyt gwałtownie reagujemy na obrazoburcze chamstwo, za często się „obrażamy”, a w religijności jesteśmy zbyt „uczuciowi”? Ot, idealna pożywka dla "mistrzów" obrazy uczuć religijnych. Skądinąd żałosnych, samych wydających świadectwo o swoim wyczuciu smaku, kulturze osobistej i możliwościach spożytkowania potencjału inteligencji. 

Owszem, logika „odwetu” na drodze prawnej wydaje się słuszna. Zrozumiałe jest wzburzenie, ba! - nawet „wojna sprawiedliwa”. Mamy prawo, a na podpórkę artykuł 196 KK: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Że to kuleje w praktyce i nie zaspokaja wnioskodawców, to – w kontekście zarzutów wobec Adama Darskiego, Doroty Nieznalskiej, czy puszkowego krzyża – jest jasne. A jednak, trudno mi odeprzeć wrażenie, że im więcej takich akcji „obronnych”, to jakby bardziej w „obrażonych uczuciach”  puchniemy od środka. A to denerwuje. Bo uraz wewnętrzny chcemy zaleczyć od zewnątrz. A tu następuje delikatnie mówiąc "sprzeczność interesów".

Bez złudzeń. Prześmiewcom, ignorantom, cynikom i wszelkiej maści „aktywistom” co dobrego Boga i Jego Kościół mają „w poważaniu”, akcje prawne raczej piórek nie przykrócą. Ot, co najwyżej uśmieszek u tej gawiedzi wywołają, zakrapiany satysfakcją, iż katolików do wrzenia raz wtóry doprowadzić się udało.

A sądy, wyroki? Nawet jeśli pozwani w majestacie prawa za swą „sztukę” i wszelakiej maści "ekstrawagancje" pokutować by mieli (co jak widać się nie zapowiada) – to tylko w usposobieniu obranym utwierdzić ich to może. Wyroki sądu, jeśli już zapadają to raczej… nie nawracają.

No dobrze, ale ku czemu zmierza ów wywód przydługi? By pseudo-twórczej profanacji spokój święty dać? Jak najdalej od takich intencji! Myśli te rozwlekłe pobudził nie politycznie poprawny duch arcytolerancji, ale... jedna z brewiarzowych modlitw.

A modlitwa ta, jedna z wielu, to wszak głos wspólny Kościoła naszego powszechnego. A słowa tej modlitwy takie: „Boże, (…) daj, aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa”. Amen.

No i jesteś człeku pobożny o sercu rycerskim w sytuacji patowej. Mówiąc wprost: „mówisz – masz!” spełnienie prośby w modlitwie owej zawarte. Czy nie dokonuje się ono pośrednio poprzez „rażenie w uczucia religijne”? Więc może trzeba dziękować? Za modlitwy wysłuchane. Za doświadczenia skrajne, które nadwyrężają  zmysł wiary, a bólu duszy wrażliwej przydają...

Apoteoza męczeństwa? Nie. Krok na drodze Krzyża?  Może. Może zamiast zwierać szyki w walce „o obrażone uczucia” lepiej przyjmować i spożywać gorzki owoc modlitwy Kościoła? Zamiast podążającego za naturą oburzenia - wstępować na naszą drogę krzyżową z Chrystusem? Wobec śmiechu błaznów, szykan, i parodii... - tak jak to Jego spotkało. "Panie, dzięki Ci, że jestem prześladowanym a nie prześladowcą" modli się inicjator drogi neokatechumenalnej, Kiko Arguello (patrz: Kochajcie nieprzyjaciół - niebawem przyjdę).

Mędrkuję? Nie to mym zamiarem, więc proszę wybaczyć, jeśli kogoś słowa me rażą. Ot, po prostu pełen konfuzji zrodzonej „urażaną religijnością”, a zarazem powagą treści modlitwy wspólnej Kościoła, zastanawiam się nad odpowiednią postawą wobec podobnych sytuacji. Wszak nie modlimy się o wrogów, z którymi moglibyśmy się potykać w imię Boże. Modlimy się „aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa”. Więc uczestniczy.

Tak jak Jezus, tak Kościół jest opluwany a chrześcijanie są wyszydzani. Nie brak absurdalnych pomówień (żeby przypomnieć rzeczy starsze: Katolicyzm źródłem przemocy wobec kobiet?  i najnowsze: Papież oskarżany o zbrodnie przeciw ludzkości ). Jest cierniem wszelakim koronowanie i jest krzyżowanie – nie tylko wrażliwości tych, dla których krzyż jest znakiem miłości i zbawienia. W dzisiejszym świecie dokonują się rzeczywiste prześladowania, przy których popisy naszych dyżurnych podwórkowych „prześladowców” naprawdę są mało warte uwagi. Wg. danych organizacji Open Doors niosącej pomoc prześladowanym chrześcijanom, ok. 100 mln ludzi cierpi poniżenie, tortury, aż po śmierć z powodu wiary w Chrystusa. To jest rzeczywisty dramat!

A wracając na nasze poletko, obradzające co jakiś czas prowokacjami niskich lotów? Spontanicznie wydajemy się podobni do Piotra krzyczącego: „Panie na Ciebie to nie przyjdzie”, machającego w zapale mieczem. Dobre miał chłop intencje. Konkretny, życiowy. Ale „to” przyszło na Pana. Bo przyjść miało. I na Jego Kościół „to” przychodzi.  Na Kościół, który się przecież… modli: „aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa”.  A ucięte ucho Malchusa wraca do oprawcy…

Czy sądy są właściwym miejscem obrony dobrego imienia Jezusa - bo chyba nie chodzi tylko o NASZE "uczucia"? Ktoś powiedział: "Jezus nie mówił, aby go bronić, lecz naśladować". Nie łudźmy się. Ten świat nie zaprzestanie Go krzyżować w Jego Ciele, którym jest Kościół - czyli my wszyscy uznający w Nim naszego Mistrza i Zbawcę.  To męka – więc boli. Kobiety pod krzyżem cierpiały. Religijne były. Pełne uczuć. Żaden sąd nie pomógł. Od sądu rozpoczęła się droga bólu, protestów, niezrozumienia, szoku…

Niełatwo zaakceptować ten stan rzeczy: „jeśli Mnie prześladowali to i was prześladować będą” (J 15,20). Niełatwo przemóc, iż  efektywnym orzeczeniem, bez względu na rozgrywki temidy, to powtórzyć za Mistrzem: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. I tak zbliżać się do Cierpiącego. Na wokandzie? Miewam wątpliwości. W sercu - to dobre miejsce. „Aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa”.

Bo czy warto pożywiać ego aroganckich prowokatorów? Aby... bronić Jezusa? ON już zwyciężył! I jest z nami "przez wszystkie dni aż do skończenia świata". A niszowi obrazoburcy? Niech krzyczą, niech toczą pianę, niech błaznują, aż w końcu się znudzą, wyblakną  i przygasną. A może wtedy, może kiedyś... zajaśnieje im Chrystus. Pobożne fantazje?