Nie bój się młodych

Agnieszka Kocznur; GN 31/2011 Płock

publikacja 01.09.2011 06:00

Siostra Klawera Wolska przez ostatnie sześć lat była przełożoną domu sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na Starym Rynku w Płocku. Wiele w życiu przeszła, dobrze znała Jana Pawła II. Pozostawia po sobie książkę pełną cennych wspomnień i drogowskazów.

Nie bój się młodych Agnieszka Kocznur/GN Siostra Klawera urodziła się na terenach dawnej Wileńszczyzny. Ojciec był oficerem, matka nauczycielką ze Śląska. – Mój tato bardzo pragnął mieć pierwszą córkę, dla której wymarzył sobie imię Danusia. Akuszerka przy porodzie powiedziała, że będę żyła najwyżej dwie godziny – opowiada siostra. Gdy przyszła na świat, ojciec szybko ją ofiarował Matce Bożej i nadał imiona Maria Danuta.

Sama nigdy nie myślałam o pisaniu książki i pewnie bym się na to nie zdecydowała – mówi siostra. Jednak ta książka-pamiętnik jest przede wszystkim o spotkaniach z papieżem, którego zakonnica znała bardzo dobrze. Historia jej losów i pracy z młodzieżą, którą kochała, a która nieraz była przyczyną jej zmartwień, a nawet wizyt na komisariacie, to nie tylko ciekawa lektura. To lekcja ogromnego zaufania woli Bożej i… ludziom.

Nie wiedziała, że są zakonnice

– Mieszkaliśmy na Kresach Wschodnich. W naszym domu panowała religijna atmosfera, ale nie jakaś przesadna. Mama dużo opowiadała nam o Matce Bożej, dlatego od początku chciałam naśladować Maryję. Ta myśl nie opuszczała mnie nawet wtedy, kiedy przeżywaliśmy różne tarapaty życiowe. Rodzice  należeli do AK, ukrywali się, musieliśmy wielokrotnie zmieniać nazwisko. Potem przedostaliśmy się najpierw do Gorzowa, następnie do Warszawy. Cały czas chodziła za mną myśl, że Pan Bóg żąda ode mnie czegoś innego niż  od innych dziewcząt – wspomina siostra.

Jak pamięta, w dzieciństwie na Wileńszczyźnie nie spotykała zakonnic. Nie wiedziała nawet, że takie osoby istnieją. Po raz pierwszy zobaczyła szarytki – było to już po wojnie. W 1947 r. zetknęła się w Derdach k. Warszawy z siostrami ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Prowadziły ośrodek dla trudnej młodzieży. – Moja mama zaczęła uczyć w tym miejscu i tam zamieszkaliśmy. Tak nawiązał się pierwszy kontakt z moim przyszłym zgromadzeniem – wspomina. Kiedy wyjawiła swoje pragnienie wstąpienia do zakonu, siostry wcale jej nie zachęcały. A jedna powiedziała nawet: „Idź smarkata i najpierw skończ szkołę”. Nie zniechęciło to jednak przyszłej zakonnicy. Poczuła jeszcze większą mobilizację, by iść w upragnionym kierunku.

Jak poznała Wojtyłę

Gdy wreszcie otrzymała welon i habit, wyjechała do Krakowa. Tam pracowała w ośrodku wychowawczym dla dziewcząt, potem w Rabce w przedszkolu, następnie w Kaliszu. Po ukończeniu psychologii na KUL-u znów wróciła do Krakowa-Łagiewnik, gdzie na prośbę kard. Wojtyły pracowała i prowadziła świetlicę dla młodzieży. – Kardynał był bardzo związany z naszym zgromadzeniem. Łączyła nas Matka Boża Miłosierdzia, a poza tym bardzo odpowiadał mu nasz charyzmat, który dotyczy ratowania zagubionych dusz. W 1962 r. polecił, aby nasze siostry zajęły się pracą najbliższą naszemu charyzmatowi. Pomógł mi w założeniu świetlicy dla młodzieży z problemami – wspomina siostra. Wtedy nawiązał się między nimi bliski i serdeczny kontakt, który z przerwami trwał przez kilkadziesiąt lat. Kardynał Wojtyła bardzo się interesował pracą sióstr i ich wychowankami.

Przez 10 lat s. Klawera skupiła wokół swej świetlicy kilkaset młodych osób. Kiedyś jedna z byłych wychowanek napisała: „S. Klawera do końca nie wiedziała, ile ma dzieci. Policzyć nas wszystkich nie potrafi do dziś”. Ciągle mają ze sobą kontakt. Teraz dawna młodzież to już starsi ludzie, mają dzieci, wnuków, ale dzwonią, opowiadają i czekają na spotkania.

Ania i inni zagubieni

Dla s. Klawery czas, gdy prowadziła świetlicę „Źródło” w Krakowie i zajmowała się trudną młodzieżą, to były najpiękniejsze lata pracy. – Wszyscy mi mówili: „Dlaczego siostra zabiera się za takich trudnych młodych ludzi, przecież nic dobrego z nich nigdy nie będzie”. Jakbym chciała opowiadać o każdym z tych zagubionych dzieci, to tygodnia by nie starczyło. Ludzie uważają, że człowieka z marginesu już się nie wyprowadzi na prostą, a to nieprawda. Wystarczy bardzo chcieć konsekwentnie mu pomóc. Praca tego rodzaju wymaga ogromnej cierpliwości i ogromnej wiary w to, że Bóg w każdego człowieka wlał dobro. Trzeba je tylko wydobyć z tych wszelkich nawarstwień zła. A wtedy cuda łaski Bożej się zdarzają – przekonuje siostra.

Wspomina swoją podopieczną Anię, która trafiła do niej z ulicy; była trudną dziewczyną, z wieloma problemami. W pewnym momencie młoda podopieczna otrzymała karę więzienia. – Gdy udało się ją wyciągnąć z zakładu karnego, zobowiązałam się, że co miesiąc będę jeździć z nią na przesłuchania – wspomina. Siostra wzięła Anię na własną odpowiedzialność, poręczyła i kolejny raz przygarnęła. Znalazła jej pracę, a potem męża Adama, który także przychodził do świetlicy s. Klawery. Do dziś Ania dzwoni regularnie, co dwa tygodnie. Mają z Adamem trójkę dzieci i czwórkę wnucząt. – Dlatego też nigdy nie można wątpić. Czasem byłam wściekła, czułam się bezsilna, ale to mijało. Musiałam trzymać ich krótko, ale oni wiedzieli, że zawsze mogą wrócić. Największą karą dla nich było usunięcie ze świetlicy – zaznacza.

Czarna wołga

– Za mało znamy naszego błogosławionego papieża jako człowieka, który troszczył się o ludzi z marginesu, a zwłaszcza o trudną młodzież. Ja właśnie takiego Wojtyłę poznałam – podkreśla s. Wolska. Zakonnica wspomina, że kardynał stale myślał, co jeszcze można zrobić, w jaki sposób pomóc młodzieży, która nie mieści się w normach społecznych. – Jak on się cieszył tą świetlicą, każdym, kto przychodził do „Źródła”. Bywało, że sam kogoś z liścikiem przysyłał do nas. Prosił, żebym przynajmniej raz w miesiącu przychodziła i opowiadała mu o tym, co się u nas dzieje, jakie metody wychowawcze stosujemy, jak szukamy młodych i pogubionych ludzi – wyjaśnia s. Klawera. Jak przyznaje, Wojtyła systematycznie bywał w „Źródle” na opłatku, ale często zaglądał do świetlicy niespodziewanie. Najpierw z każdym osobiście się witał, a potem, co ciekawe, szukał kogoś z gitarą i mówił: „A teraz zagrajcie najnowsze wasze przeboje”. Siadał wtedy między nimi i zaczynało się: „Czarny chleb, czarna kawa” albo „Jaki chłop on był, ciągle gorzałę pił”. Karol Wojtyła słuchał tego wszystkiego i nawet przytupywał sobie do rytmu. Albo pytał: „A jakie macie najnowsze powiedzonka w słowniku?”. – Coś tam dodał, coś sam dopowiedział, i w ten sposób stwarzał z nimi bardzo przyjazną i ciepłą atmosferę. Dlatego był na bieżąco, wiedział dzięki temu, co się dzieje z młodymi – wspomina s. Klawera.

Nie bój się młodych   Agnieszka Kocznur/ GN – Prowadząc ośrodki wychowawcze, robiłam wszystko, żeby młodzież była stale zajęta, aby nie myślała o alkoholu i innych złych rzeczach. Młodzi muszą być zajęci, niech tańczą, niech śpiewają, ale niech coś robią. Bardzo dużo się z nimi bawiłam, to fanty, to piosenki, a to piłka. Trzeba umieć zorganizować czas młodemu pokoleniu. Nie można się młodych bać. Trzeba dać im nadzieję i stworzyć możliwości – mówi s. Klawera Wolska. – Często księża, którzy towarzyszyli mu w wyjazdach, przytaczali słowa kardynała: „A teraz wstąpimy do mego źródełka”. Wtedy przed ośrodek podjeżdżała czarna wołga i kard. Wojtyła już był w świetlicy, już się witał z młodymi. Bardzo się cieszył, gdy spotykał rodziny, małżeństwa i dzieci.

Papież, który nie potępiał

Jan Paweł II, jakiego zapamiętała siostra, to dobry, ciepły, miłujący ludzi i Pana Boga człowiek głębokiej wiary i nadziei. Ufał człowiekowi i zachęcał, żeby żyć w prawdzie. – Wiemy, że kochał swoją ojczyznę, wiemy, że był wielkim patriotą zakochanym w tradycji, zwyczajach, mocno zżyty z krajobrazem ojczystym. W pracy duszpasterskiej stawiał na młodych. Mówił do nas, wychowawców, byśmy nie żałowali sił ani czasu na pracę z rodziną, dziećmi, młodzieżą. Sumienie ludzkie trzeba prawidłowo kształtować od najmłodszych lat, nie pomijając żadnego człowieka, bo dobro świata zależy od każdego z nas. Był prawdziwym ojcem młodych, których szukał z troską, by się nie zagubili. Pragnął, by wszyscy dojrzewali i wzrastali do przyszłych zadań w społeczeństwie, rodzinie, społeczności Kościoła. Cieszył się, gdy zagubieni powracali, kiedy odnaleźli dom, życzliwych ludzi, którzy pomagali im odczytać i zrealizować życiowe powołanie. Papież nikogo nie potępiał, nikogo nie przekreślał, lecz pomagał w ratowaniu tych, którzy znaleźli się w krytycznej sytuacji. – Sama tego doświadczyłam. Byłam świadkiem tej jego troski. Dlatego nie bójmy się pomagać młodym, choć czasem groźnie wyglądają. Pod zewnętrzną powłoką ciała kryje się często dobre, obolałe, zranione serce i wnętrze człowieka wołającego o pomoc – apeluje s. Klawera.

Misja skończona?

Po 10 latach prowadzenia świetlicy w Krakowie siostra trafiła do Magdalenki, gdzie była przełożoną. Następnie wróciła do Krakowa, potem wyjechała do Derd, gdzie jako przełożona również kierowała ośrodkiem wychowawczym. Potem znowu wróciła na kilka lat do Krakowa. To pod jej okiem wzrastała budowa sanktuarium i bazyliki Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Do Płocka przybyła w 2004 r. – Taka jest nasza wędrówka. Gdzie mnie wyrzucili, to Kraków znów mnie przygarniał – mówi z uśmiechem siostra, która z końcem sierpnia opuści również Płock.

– Moja misja już się tu skończyła. Nie należę do ludzi, którzy szczególnie tęsknią. Kończę zadanie, wszystko polecam Panu Bogu i oddaję ludziom. Wchodzę w środowisko, które mi Pan Bóg daje i staram się tam zaangażować. Nie żyję tęsknotami. Owszem, pamiętam, ale wiem, że muszę działać, żyć teraźniejszością, bo tego wymaga Bóg.