Jezusowe: Pragnę!

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 23/2011 Świdnica

publikacja 31.08.2011 06:00

Gdy gaśnie światło życia tego, który życie podarował, gaśnie latarnia. Każdy wie, jak ubogi staje się świat bez ojca. Więc wraca się do domu. Choćby z Uzbekistanu. Choćby na chwilę. Byle zdążyć przed rozstaniem. Przed wiecznością.

Jezusowe: Pragnę! Ks. Roman Tomaszczuk/ GN Misjonarka Miłości podczas modlitwy adoracyjnej w kościele św. Józefa w Świdnicy.

Maria siedzi w jednej z ostatnich ławek tymczasowej kaplicy na świdnickich Kraszowicach. – Jak to dobrze, że właśnie tutaj – przemyka jej przez myśl. W tym samym momencie ksiądz, siedzący przodem do ludzi, zastanawia się, jakie to niewygodne: płakać na oczach publiczności. Spokojna intymnością miejsca, wzruszona Maria i skłaniający głowę, skrywający się przed wzrokiem wiernych ksiądz słuchają tego samego: słów siostry Tereni.

Z dalekiego kraju

Siostra Terenia: – Ponad 5 tys. misjonarek Miłości jest obecnych w 135 krajach na całym świecie. Ja sama pracowałam w Rosji (Leningrad, Tomsk, Nowosybirsk, Moskwa), na Litwie, we Włoszech, w Armenii i Kazachstanie, a w tej  chwili jestem w Uzbekistanie, w samym Taszkiencie. W całym kraju jest tylko nasze zgromadzeniezakonne, siedem sióstr. Pracuje tam pięciu ojców, dwóch braci franciszkańskich. Mamy biskupa i jednego diecezjalnego księdza – opowiada na zakończenie Mszy św.

 – Sister Barabara – Maria uśmiecha się, wspominając, jak to współsiostry w domu misjonarek Miłości w Rosji odkryły imię chrzcielne swojej przełożonej. – Brzmiało im to właśnie jakoś tak: Barbara, Bara Bara. Maria jest o 11 lat młodsza od swej siostry. Nie ma zbyt wielu wspomnień z wczesnego dzieciństwa z Basią w roli głównej. Dom pełen dzieci – było ich pięcioro, Maria najmłodsza – niesie ze sobą mnóstwo ruchu, wrzawy, sytuacji. Z drugiej strony pozostawia raczej ogólne wrażenia, emocje niż konkrety twarzy, gestów czy słów. – Z przedszkola odbierał mnie mój starszy brat – próbuje przeniknąć mroki pamięci. – Dopiero w szkole, w podstawówce, pojawia się Basia jako pomoc w odrabianiu zadań domowych – wspomina, a potem dociera do połowy lat 80. – Zabrała mnie ze sobą na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę – mówi. – Zaprowadziła mnie do Matki Bożej – dopowiada, jakby na nowo odkrywając sens tamtej wyprawy.

Siostra Terenia: – Uzbekistan to kraj muzułmański. Nasze świadectwo jest na pewno kroplą w morzu, ale jak mawiała nasza Matka, bez tej kropli ocean nie byłby pełny. Ludzie przyjmują nas bardzo dobrze, niektórzy dlatego, że podejrzewają, iż jesteśmy muzułmankami – to z powodu sari, które nosimy. Większość jednak wie, że wierzymy w Jezusa Chrystusa. A kiedy nas spotykają, gdy okazujemy im pomoc, współczucie, oni odczytują to jako dowód, że nasz Bóg kocha także muzułmanów.

Kręte ludzkie drogi

Siostra Terenia: – Matka Teresa otrzymała taki charyzmat: żeby zaspokajać pragnienie Jezusa. Jego pragnienie ludzkich dusz. Dlatego w każdej naszej kaplicy wokół krzyża są wypisane słowa: „I’m thirsty!” Pragnę! Te słowa usłyszała Matka w chwili, gdy Pan Jezus wezwał ją do założenia nowego zgromadzenia. Chciał, by zajęła się najbiedniejszymi z biednych. Dlatego w naszym zgromadzeniu oprócz trzech ślubów: ubóstwa, posłuszeństwa i czystości składamy jeszcze czwarty ślub: ślub pełnej miłości, bezpłatnej posługi najbiedniejszym z biednych.

Konflikt z nauczycielem w ósmej klasie nie skończył się szczęśliwie. Obniżona ocena, konkurs świadectw i rozczarowanie: zakaz wstępu do wybranego liceum. Pozostała zawodówka. ZEM-owska (Zakładów Elektrotechniki Motoryzacyjnej). – Nie pamiętam, czy to była klasa ślusarzy czy tokarzy – Maria uśmiecha się na myśl o tym, że delikatna Basia uczyła się obróbki skrawaniem, że obsługiwała maszyny i wkuwała rodzaje stopów, ich twardość, naprężenie czy coś w tym stylu. – Zawodówkę skończyła i poszła do pracy w ZEM-ie. Nie, nie przy tokarce, ale w kreślarni. Pracowała i przygotowywała się do matury. Wieczorowo albo zaocznie, nie pamiętam – podziwia siostrę.

Co było pierwsze: powołanie czy miłosierdzie?

– Nie wiem. To wszystko rozgrywało się w jej sercu, bardzo dyskretnie. Jeśli nawet były jakieś znaki zapowiadające kolejne wydarzenia, to ja, ledwie nastolatka, nie umiałam ich czytać. – Maria wraca w myślach do czasu,  gdy Basia zmieniała pracę. Została salową i rozpoczęła studium medyczne dla pielęgniarek. Tutaj poczuła się wreszcie na swoim miejscu. Dowód? W ogólnopolskim konkursie wiedzy pielęgniarskiej zdobyła indeks na medycynę. Do dzisiaj dyrektorka studium nie może sobie darować, że jedna z najzdolniejszych jej uczennic nie skorzystała z tamtej szansy.

Weź, jeśli potrzebujesz

Ofiara z własnej córki. Rodzice otwarci na Boga, a taka była ich nieżyjąca matka i jest ich chory ojciec, muszą tylko pokonać ludzki ból rozstania, a z akceptacją decyzji o życiu zakonnym nie mają większych problemów. Ułatwiał to jeszcze jeden brak: świadomości, jak wygląda życie misjonarki Miłości. Brak, który uchronił przed bardzo prawdopodobnym problemem. Za to podziwu i szacunku, jakim oni sami i cały świat darzył Matkę Teresę z Kalkuty, było pod dostatkiem. Bez miary. On też stawał się gwarancją bezpieczeństwa i szczęścia ich dziecka. Siostra Terenia: – Miałam to szczęście, że gdy 25 lat temu wstępowałam do zgromadzenia, żyła Matka Teresa. Mogłam patrzeć na jej prostotę, na jej świętość. To niezwykłe doświadczenie, które przechowuję w swoim sercu jak najdroższy skarb. – Basia to kobieta, która wie, czego chce. Zawsze tak było. Zawsze także wymagała od siebie. Nie dziwi więc, że jej decyzja była tak radykalna: życie w ogołoceniu – Maria tłumaczy sobie wybór siostry: ciężka praca tam, gdzie nikt do innych nie chce iść. Modlitwa, która daje siłę do życia i służby. Całkowite ubóstwo materialne: bez dywanów, techniki, bez komórek, telewizorów, komputerów. Minimum własności, by móc maksymalnie obdarowywać.

Nie mają osobnych cel; wspólna sypialnia staje się utrapieniem, gdy któraś z sióstr chrapie. Ale tylko wtedy, jeśli trafi się dzień, gdy pracy było trochę mniej i sen jest płytszy. W kaplicy nie ma ławek. Także posiłki, zgodnie z hinduską tradycją, jedzą, siedząc na podłodze. Nie tylko w Rosji. Wszędzie, gdzie są. Siostra Terenia: – Matka Teresa wiedziała, że Bóg jej pragnie, pragnie jej miłości, którą może okazywać wszystkim ludziom, a najbardziej tym, którymi nikt się nie zajmuje. Matka zaczęła swoją misję od zbierania umierających z ulic Kalkuty. Pierwszy mężczyzna, którego przyniosła do swojego domu, człowiek, którego żywcem zjadały szczury, po tym jak został umyty, popatrzył na nią z wdzięcznością i powiedział, że żył jak zwierzę, ale umiera jak anioł, bo ktoś się nim zajął i go kocha – teraz już nie tylko w oczach Marii i księdza, ale niemalże wszystkich parafian szklą się łzy.

Dla Niego wszystko

Tu w ostatniej ławce kaplicy patrzy z sentymentem na granatową polarową bluzę, narzuconą na biało-niebieskie sari. Wróciła. Po tylu latach wróciła do pierwszej właścicielki. – Kiedyś dostała tę bluzę od nas pod choinkę – przypomina sobie Maria. Siostry jednak nie dysponują żadną własnością. Wszystko jest do dyspozycji wspólnoty. Przełożona decyduje także o przeznaczeniu prezentów otrzymanych przez siostry. – Polarowa bluza, nasz prezent nie tyle dla naszej siostry, co dla zgromadzenia – uśmiecha się i mimo całego zrozumienia dla zasad porządkujących życie misjonarek Miłości cieszy się, że po latach znów należy do Basi. Choć na jakiś czas. Siostra Terenia: – Matka miała swój skrót Ewangelii, który ilustrowała swoją dłonią: pięć słów, na pięciu palcach rąk: „You did it to Me”. Ty zrobiłeś to dla mnie. Matka powtarzała, że to nie my robimy, ale robi to Bóg i mamy się modlić, żebyśmy nie wypaczały tego, co On chce przez nas zrobić. Dlatego za to, co robimy, nie pobieramy żadnego wynagrodzenia. Nie przyjmujemy także żadnych dotacji, nie prowadzimy żadnych ogólnych zbiórek na nasze cele. Bo jeśli Pan Bóg chce swego dzieła, to On znajdzie na nie środki.

Nieraz byłyśmy w sytuacji, gdy kończyły się zapasy chleba dla biednych. Zawsze jednak, choćby w ostatnim momencie, ale znajdowało się rozwiązanie trudnego położenia. Kiedyś w Kalkucie siostra która zajmowała się rozdawaniem kilku tysięcy posiłków, przyszła i oznajmiła, że nie mają nic do rozdania. Matka Teresa powiedziała: „Idź do kaplicy i się pomódl. Tam znajdziesz rozwiązanie”. Okazało się, że właśnie zamknięto w mieście wszystkie szkoły i cały chleb przeznaczony na dożywianie uczniów został przywieziony ciężarówkami do sióstr.

Ile może miłość?

Siostra Terenia: – Każdy dzień rozpoczynamy od modlitwy adoracyjnej Najświętszego Sakramentu, bo Matka była przekonana, że najpierw musimy napełnić się Jego miłością, by potem móc ją dawać potrzebującym – Maria słucha swojej siostry. Na chwilę wraca do historii, która wydarzyła się kilka lat temu. Była noc. Do domu sióstr w Armenii wtargnął mężczyzna, który chciał je zabić i obrabować. Siostry nigdy nie żyją lepiej niż ludzie, którymi się opiekują. Nie wiedział tego biedny, zdesperowany bandyta. Wszedł do domu tych, które miały jeszcze mniej niż on. Ale tylko materialnie. Wyrwane ze snu siostry potrzebowały tylko chwili, żeby zorientować się w sytuacji. Nóż w rękach napastnika i jego żądanie pieniędzy w zamian za darowanie życia błyskawicznie dotarły do ich świadomości.

Oprócz strachu pojawiła się wtedy myśl: to biedny, pogubiony człowiek. Jeszcze jeden, który potrzebuje uzdrowienia serca. – Kiedy po angielsku wołały do Pana: „Jezu, uzdrów go!”, bandyta nie rozumiał słów. Mimo to zamiast jeszcze większego okrucieństwa zaczęło wzbierać w nim poczucie winy – wspomina Maria. – Skończyło się na tym, że odchodząc, naprawił siostrom drzwi, przez które się włamał.

Bliżej, niż myślisz

– Podziwiam jej kondycję fizyczną i psychiczną – wyznaje Maria. – Bóg wzywa, Bóg daje siłę, ale potrzeba także tego, co nasze, ludzkie. Basia to ma: ambitna, konsekwentna i pracowita – wylicza. – Z drugiej strony, gdy przyjeżdża do domu raz na 10 lat, mówi z rozbrajającą szczerością, że to ja mam cięższe życie. Że ona nie poradziłaby sobie z polską, przeciętną normalnością. I o co tu chodzi? – milknie.

Siostra Terenia: – Każdy z nas może być misjonarzem Miłości. Znajdujemy cierpiących nie tylko tam, gdzie wydaje się być najbiedniej. Znajdujemy ich wszędzie: także w bogatej Ameryce i w Europie. Tutaj ludzie cierpią nie tylko z powodu braku chleba, ale akceptacji, życzliwości, cierpliwości, uwagi. Zamknięci w czterech ścianach, opuszczeni przez dzieci i najbliższych, porzuceni przez sąsiadów. Zapracowani i osaczeni przez bezsens życia. Głód chleba bardzo łatwo można zaspokoić. Trudniej jest, gdy mamy do czynienia z głodem miłości. Dlatego zachęcam was do wrażliwości: jeden gest, jeden uśmiech, jedno słowo może komuś ocalić życie. Zapraszam was do miłości, której tak bardzo pragnie Jezus.

Siostra Terenia odwiedziła swojego chorego ojca. Podczas trzytygodniowego urlopu spotkała się ze swoim rodzeństwem i znajomymi. W jedną z majowych niedziel w parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Świdnicy opowiadała o swoim życiu. Jej świadectwo zostało nagrane i wpisane w narrację tego tekstu. Następnym razem do Polski przyjedzie najwcześniej za 10 lat.