I żeby jutro był obiad. Amen

Jacek Drewa; GN 16/2011 Gdańsk

publikacja 22.08.2011 07:00

- Ej, reporter, rób zdjęcia! Pokaż, jak wygląda prawdziwa Polska! – odzywa się głos z sali. – I pisz prawdę! Głosy milkną, bo podano do stołu.

I żeby jutro był obiad. Amen GN 16/2011 - Ej, reporter, rób zdjęcia! Pokaż, jak wygląda prawdziwa Polska! – odzywa się głos z sali. – I pisz prawdę! Głosy milkną, bo podano do stołu.

Niedługo święta Wielkiej Nocy. Czas jedności i spokoju. Do kuchni św. Franciszka, miejsca codziennych posiłków kilkudziesięciu ubogich z całego Wejherowa, znów przyjdzie ponad 100 osób. Zasiądą przy świątecznie przystrojonym stole, zastawionym jajami, sałatkami i ciastami. Bezdomni i ubodzy choć przez chwilę będą się mogli poczuć szczęśliwsi. Wielkanocne śniadanie co roku przygotowują wolontariusze przy wsparciu Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej oraz Urzędu Miasta Wejherowa.

Ruch zaczyna się w południe

Stołówka u franciszkanów zaczyna się zapełniać od południa. Pojawiają się zazwyczaj te same twarze. Znają się bardzo dobrze. „Niech będzie pochwalony…” – raz po raz rozbrzmiewa powitanie, gdy przychodzi kolejny gość. Na zmęczonych twarzach rysuje się zadowolenie, bo niebawem będzie obiad. Rozpoczynają modlitwą. „Ojcze nasz, któryś jest w niebie (..) i chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…Amen”. Ludzi jest coraz więcej, rozmawiają. Robi się gwarnie, trudno coś usłyszeć… Gdzieś na końcu sali trwa poważna dyskusja, nieco bliżej słychać śmiechy, a tam dalej – ktoś opowiada nowinki z miasta. Przy stole w kącie ktoś inny wylewa swoje żale.

– Córka wyrzuciła mnie z domu, nic nie mam – opowiada pan Kazimierz. Mówi, że 30 lat pracował w stoczni. Poświęcał się dla rodziny, by niczego jej nie brakowało. – To był mój dom! Dorobek mojego życia…Do dziś nie wiem, dlaczego tak się stało. Bezskutecznie szukałem pomocy. Odwrócili się ode mnie wszyscy, zostałem sam jak palec. Panie, co ja mam zrobić? – pyta żałośnie.

Dzisiaj w menu ogórkowa z ryżem. Ojciec Ewaryst Gręda zadbał, by nie zabrakło jej dla nikogo. Gorąca zupa rozgrzewa nie tylko ciało. Ciepło dociera do serca i zostaje tam przynajmniej na czas trwania obiadu. Bo to strawa nie tylko dla ciała, ale i ducha. W jadłodajni panuje swoisty zapach. Aromat świeżego chleba i zupy miesza się ze stęchlizną oraz kwaśną wonią potu. Tak pachnie miłosierdzie we franciszkańskim wydaniu.

Trudno wyobrazić sobie ludzi bardziej autentycznych i naturalnych niż ci bezdomni w brudnych ubraniach i biedacy czekający na talerz gorącej zupy. Jedyne, co mają, to godność lub to, co z niej zostało. Żyją z dnia na dzień. Nie pamiętają, co było wczoraj, nie interesuje ich jutro. Trochę tak, jakby jutra nie było. Jest dzisiaj. Ten czas jest najważniejszy. Jeśli jest jedzenie, musi wystarczyć do przeżycia kolejnego dnia. Po prostu musi. I tyle.

Bo byłem głodny…

Rozdawanie jedzenia nie jest jednak jedyną misją wolontariuszy u franciszkanów. Tutaj nie przychodzi się tylko, aby się najeść. Wielu chce po prostu poczuć bliskość drugiej, życzliwej im osoby. – Przybywają do nas udzie, którzy nie potrafią uczynić znaku krzyża świętego – mówi o. Ewaryst. – Naszym zadaniem jest więc także przybliżenie Boga, tak jak robił to nasz patron, św. Franciszek z Asyżu – na wzór Jezusa Chrystusa. Ten ubogi człowiek uczy się modlitwy, co sprawia nam wielką radość. To nasze zadanie, aby ci ludzie nie pozostali bez Boga.

Pan Jarek, bywalec jadłodajni, tłumaczy: – To nie jest zwyczajna kuchnia, ale i miejsce kontaktu z drugim człowiekiem. Jak sumiennie się pomodlisz, to i obiad smakuje lepiej – śmieje się. Wie, co mówi: w końcu klasztor franciszkanów słynnie z obrazu Matki Boskiej Wejherowskiej, uzdrowicielki duszy i ciała.

Nie tylko karmią, ale i wspierają

Pani Ania ma ponad 60 lat. W kuchni pracuje od jej założenia – od 14 lat. Przynajmniej trzy razy w tygodniu, na zmianę z innymi kobietami, wstaje rano, żeby w południe podać około 100 obiadów. Nie może pozwolić sobie na urlop czy lenistwo. Wie, że głód nie może czekać. Zespół, w którym pracuje, nazywa się Grupa Charytatywna Caritas przy kościele oo. Franciszkanów. Ich misją jest wspieranie biednych i bezrobotnych, których codziennie karmią do syta.

– Przyznaję, że nieraz jest trudno. Brakuje nam produktów, z których możemy cokolwiek ugotować – mówi o. Ewaryst. – Kiedyś mieliśmy więcej sponsorów, ale się nie poddajemy. Po prostu nie wolno nam i już. – Na posiłki przychodzi coraz więcej nowych osób. To znak, że społeczeństwo biednieje – mówi pani Ludwika, wolontariuszka. – Nakarmić musimy wszystkich, także tych, o których wiemy, że nadużywają alkoholu. Nie można dzielić ludzi. Pijacy odczuwają głód tak jak inni.

Kobiety kończą pracę późnym popołudniem. Zmywają, sprzątają i przygotowują się na następny dzień. Modlą się, żeby starczało im sił do pracy. I żeby w przyszłości mógł je ktoś zastąpić. Innych proszą o modlitwę, żeby jutro miały z czego ugotować kolejny obiad.