publikacja 20.08.2011 06:00
Na co dzień mają ręce pełne roboty, bo oprócz codziennych obowiązków w domu i lekcji do odrobienia, po szkole zawsze znajdą jeszcze choć trochę czasu dla innych. Mają kilka lub kilkanaście lat, ale doskonale już wiedzą, że warto pomagać.
Karolina Pawłowska / GN
Dobra zabawa bez zjeżdżalni? Wykluczone! Nic dziwnego, że do dmuchanych atrakcji ustawiały się długie kolejki chętnych.
Kiedy pytam: „co mały może?”, z oburzeniem odpowiadają krótko: „mały może wiele!”. A na poparcie zaraz płynie cała litania spraw i akcji, które przeprowadzili młodzi wolontariusze – członkowie Szkolnych Kół Caritas.
Wielkość niemierzona linijką
W całej diecezji jest ich już ponad 120. Działają nie tylko w podstawówkach i gimnazjach, ale i w szkołach średnich. Ich członkowie zamiast wisieć na trzepakach albo buszować w internecie, po lekcjach biegną przyklejać kartki albo zrobić zakupy starszym sąsiadom. Jak mówią zgodnie: i na jedno, i na drugie czas się znajdzie. Podejmują rozmaite akcje, od zbiórek żywności i pieniędzy, po mycie okien i towarzyszenie osobom samotnym. – U nas koło istnieje dopiero od stycznia, ale już przygotowywaliśmy kartki świąteczne, dzięki którym do naszych najuboższych kolegów ze szkoły trafi ły paczki – mówi Marcel Godlewski z koszalińskiej Trójki. – Odkąd należę do SCK, chyba więcej widzę. Może łatwiej mi teraz zauważać, że koło mnie są ludzie, którzy potrzebują pomocy – zastanawia się młody wolontariusz.
On i jego koledzy udowadniają, że jeśli tylko włoży się trochę serca, można zrobić bardzo wiele. – Mamy małe ręce, ale wielkie serca. Takie, których nie zmierzy się linijką – mówi z dumą jeden z najmłodszych wolontariuszy w „firmowej” koszulce sięgającej niemal do kolan. Widać od razu, że przypadły mu do gustu życzenia, które chwilę wcześniej wszystkim małym wolontariuszom z diecezji składał bp Edward Dajczak. – Życzę wam, żebyście mieli wielkie serca, które mierzy się miłością – mówił biskup diecezjalny na koniec Mszy św.
Oczy i uszy otwarte
Maluchy pomagają też modlitwą. Jak podkreślają opiekunowie szkolnych kół, to niezmiernie ważny aspekt ich działalności, o którym nie można zapominać. Bywa, że są też oczami i uszami dorosłych. – To właśnie dzieci często podpowiadają nam, gdzie trzeba iść z pomocą, bo dzieje się coś złego – potakująco kiwają głowami nauczyciele. – Sami nie wszystko widzimy, bo wiele spraw rozgrywa się za zamkniętymi dla nas drzwiami. Nieco starsi, jak Oliwia Szostek z Kołobrzegu odwiedzają szpitale. Razem z koleżankami przekonują, że można pomagać i bez pieniędzy. – My włączyliśmy się do akcji pisania kartek do chorych dzieci. Albo odwiedzaliśmy je w szpitalu, zanosząc misie. Nie wymaga to dużo czasu, a zrobiliśmy coś, co sprawiło mnóstwo radości – mówi uczennica.
Raz do roku członkowie SCK spotykają się, żeby poświętować. Tym razem zamienili w wielki plac zabaw pole przy szacownym skrzatuskim sanktuarium. Zjechało ich tu blisko pół tysiąca. Rozpoczęli od Eucharystii i spotkania z bp. Edwardem Dajczakiem. Dostojna, gruntownie remontowana świątynia niemal pękała w szwach. Młodzi ludzie z całej diecezji zapełnili szczelnie ławki i podłogi. Wielu z nich przywiozło ze sobą transparenty i flagi. Żeby nie było wątpliwości, że nawet w najmniejszych parafiach też nie brakuje do pracy małych chętnych rąk.
Po Mszy św. dzieciarnia wysypała się przed sanktuarium, gdzie już czekały na nią rozmaite atrakcje. Dmuchana zjeżdżalnia i ściana do wspinaczki, scena, na której każdy mógł zademonstrować swoje umiejętności wokalne, słodkie pączki oraz wszystko, co potrzebne do dobrej zabawy.
Mali edukują dużych
– Każdego roku wystawiamy w szkole jasełka, z których dochód przeznaczamy na konkretny cel. Teraz to, co uzbieraliśmy, powędrowało do powodzian, a wcześniej pomogliśmy w ten sposób koledze ze złamana nogą czy dziewczynce chorej na raka. Zbieraliśmy też dary, które powędrowały do Domu Samotnej Matki – opowiadają o działalności w swojej szkole Martyna, Marzena i Marta z podstawówki w Łęknie. – Do pomagania nie potrzeba wiele. Trzeba zacząć od czegoś małego, wystarczy dobrze się rozejrzeć.
– Dzieciom wystarczy umożliwić działanie, wskazać jakiś szczytny cel, a będą bardzo kreatywne. Są bardzo wrażliwe na ludzkie nieszczęście i tego uczą nas, dorosłych. Bardzo często wciągają do akcji swoich rodziców. Tak jak było z pomysłem, na który wpadł jeden z chłopców, żeby piec ciasta, a potem sprzedawać je w szkole i przy kościele. Albo kiedy zbieraliśmy pieniądze na leczenie dziecka chorego na raka. To, co udało się zebrać dzieciom, tak zmotywowało jednego z dorosłych, że sam dołożył 2 tys. na ten cel – dopowiada Anna Świątek, opiekun ich koła.
Przyjaciele Chrystusa
S. Katarzyna Murawska z Dźwirzyna nie ukrywa, że Szkolne Koła Caritas to dla niej zupełnie nowe doświadczenie. – Caritas kojarzyło mi się bardziej z rozdawnictwem i interweniowaniem w nagłych przypadkach, taka formacja młodych to niesamowita sprawa – opowiada z zadowoleniem franciszkanka misjonarka Maryi, która od dziewięciu miesięcy opiekuje się grupami w podstawówce i gimnazjum. – Tym bardziej że nie musiałam szukać dzieci chętnych, choć znaczna część uczniów dojeżdża do szkoły i na spotkania koła trzeba było się specjalnie fatygować w soboty. Cieszą też takie obserwacje, że sto procent dzieci przygotowujących się do I Komunii Świętej zgłosiło chęć pracy charytatywnej.
Ks. Norbert Kwieciński, zastępca dyrektora diecezjalnej Caritas, a zarazem opiekun Szkolnych Kół Caritas w diecezji, nie kryje radości, że wolontariuszy wciąż przybywa. – Najważniejszym argumentem przemawiającym za tym, żeby powstawały nowe koła jest to, że mały też może dużo. Jesteśmy uczniami i przyjaciółmi Chrystusa, więc staramy się otaczać innych miłością, pomocą, życzliwościąTo też szansa „chwycenia” tych osób, które może na spotkanie modlitewne by nie przyszły, ale chętnie włączą się w wolontariat, czyli jest to takie ewangelizowanie przez wspólne działanie – wyjaśnia. – Ci mali wolontariusze za chwilę będą dorosłymi ludźmi i nie chcemy, żeby z upływem lat zapominali o wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka.