A ja w głowie ciągle gram

Krzysztof Kozłowski; GN 31/2011 Olsztyn

publikacja 10.08.2011 06:30

Panie Boże, mam biznes. Będę się modlić, pójdę na pielgrzymkę. Ty, Panie Boże, sprawisz cud. Co? Zapomniałeś o mnie? Przecież miałem nie pić! A Bóg błogosławi pracy. Potrzebuje wysiłków. Walki o własne zbawienie.

A ja w głowie ciągle gram Krzysztof Kozłowski/ GN Każdy ma wytłumaczenie: „Miałem trudne dzieciństwo”; „Bo mnie nikt nie kochał”; „Bo mnie ojciec bił”. To wszystko może być prawda, ale to nie jest powód do picia wódki. To jest powód do szukania pomocy – uważa Marek Kamionowski.

Miejsce, w którym można się zakochać. Wokół jeziora i lasy porastające niewielkie pagórki. Wieś Stare Juchy. Kiedy przejeżdża się przez nią, nie widać pośpiechu, a leniwi turyści powoli idą nad jezioro, może do lasu na grzyby. Wychodzą ze sklepu. Piją piwo. Śmieją się. Wieczorami dym z grillów wygrywa z zapachem tataraku. I kiedy oni odpoczywają, tuż obok, na wzgórzu na skraju wsi, w domu, który wyglądem przypomina pensjonat, trwa walka innych ludzi o swoją przyszłość.

Byle nie do pierwszego

Ośrodek Terapii Uzależnień w Starych Juchach powstał jako dar dziękczynienia Bogu za 600 lat pobytu Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich (przez który jest prowadzony) w Polsce i 60 lat obecności zakonu w parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Ełku. – Ale nie o historię przecież tu chodzi, a o wdzięczność Bogu za to, że możemy dalej działać i rozwijać się jako zakon, także przez pomaganie osobom uzależnionym – mówi ks. Jacek Krzewicki CRL, odpowiedzialny za funkcjonowanie OTU. Od samego początku założeniem twórców było stworzenie profesjonalnego ośrodka, który będzie działał w ramach NFZ, a który nie będzie formą grupy samopomocy osobom uzależnionym, a miejscem, gdzie uzależnienie traktowane jest jako choroba.

– To jest choroba. Jeżeli ktoś jest epileptykiem, czy może przysiąc, że go nigdy nie złapie atak padaczki? Oczywiście takie podejście kłóci się z traktowaniem uzależnienia jedynie w kategorii dobra i zła – wyjaśnia ks. Jacek. Jak mówi, czasem takie okresy trzeźwości są zwodnicze, gdyż sam fakt, że wytrzymało się miesiąc bez picia, umacnia poczucie, iż nie ma się problemu z alkoholem. – Ale to nie o wytrzymanie chodzi, ale o poczucie radości z trzeźwego życia. To ma być okres radości, a nie nerwowego oczekiwania, kiedy w końcu będzie 1 września – podkreśla kapłan.

Litr dziennie

Po alkohol po raz pierwszy sięgnęła w wieku 16 lat. Kiedy nastał czas osiemnastek, zawsze piła więcej niż inni. Dużo więcej. – Wprawdzie następnego dnia było mi głupio, jak ktoś przypominał, co robiłam, ale kac moralny szybko mijał – mówi Klaudia, która leczy się w ośrodku w Starych Juchach. Po szkole średniej dostała się na wymarzone studia – prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Jednak początek studiów zbiegł się ze śmiercią matki. – Absolutnie nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Więc piłam, sama, w domu – wyznaje. Kiedy jej życie zaczęło balansować na granicy świadomości, a tygodnie zamieniały się w czas nieustającego odurzenia, coraz bardziej docierała do niej myśl, że ma problem.

– Zerwałam kontakt z ojcem. Na uczelni zaczęłam mieć problemy. Ale nikt tego nie dostrzegał. Nawet najbliżsi. Bo jak była impreza, imieniny cioci, i ktoś zauważył, że więcej piję, to myślał, iż jest to jednorazowy wybryk. Przecież wszyscy wiedzieli, że studiuję, pracuję, zarabiam, ogarniam swoje życie – mówi. Pierwszy raz podjęła decyzję, że nie będzie więcej pić, kiedy znajomi zaczęli się od niej odwracać. – Wtedy wszyłam sobie esperal. Nie piłam przez 3 miesiące. I to były najszczęśliwsze trzy miesiące w moim życiu – mówi drżącym głosem. Jednak potem zaczęła „nadrabiać zaległości”. Potrafiła tygodniami leżeć w domu, wypijając dziennie ponad litr wódki. W końcu, po zmieszaniu alkoholu z lekami antydepresyjnymi, trafiła do szpitala na odtrucie. Potem do szpitala psychiatrycznego. Jednak nie skończyła terapii. Ciągle nie była w stanie utożsamić się z problemem.

 – Boję się powiedzieć, że wierzę w to, iż mi się uda. Choć wierzę. Może to kwestia tego miejsca, może większej motywacji. Ale ja już nie chcę pić. Dotarło do mnie, że ile byś mi tej wódki nie dał, to mi jej nigdy nie wystarczy. Wiem, że jak stąd wyjdę, będzie mi bardzo ciężko. Kiedy tu przyszłam, myślałam o sobie jak o szmacie, menelu. Ale zaczęło mi na sobie zależeć. A marzenia... Chciałabym skończyć studia, dostać się na aplikację adwokacką. Chciałabym założyć rodzinę, kochać i być kochaną. Chciałabym być z siebie dumna. Żeby mój tata był ze mnie dumny. Przecież mam dopiero 25 lat – mówi.

Wykluczeni święci

W ośrodku znajduje się kaplica z Najświętszym Sakramentem pw. św. Ojca Pio. – Dlaczego taki patron? Proszę spojrzeć na historię życia tego świętego. Doświadczył niezrozumienia, wręcz wykluczenia, po to, żeby po latach być wyniesionym na ołtarze. To jest bliskie osobom uzależnionym, które czują się absolutnie niezrozumiane, kiedy najbliżsi mówią: „Przecież ja mogę nie pić, a ty nie możesz? To co z ciebie za człowiek? To jaką ty masz wolę?”. Ojciec Pio również przeżywał okresy odrzucenia. Bo to on miał stygmaty, a nie inni. To mąż albo żona jest uzależniona, a nie ja. Jeśli współbracia mieliby stygmaty, zrozumieliby ojca Pio. Jeśli ty byłbyś uzależniony, zrozumiałbyś uzależnionego. To takie paradoksalne odwrócenie sytuacji, ale pokazuje, jak jest trudno zrozumieć tę chorobę. Oczywiście nie chcę tu znieść odpowiedzialności za czyny, ale ta odpowiedzialność jest inna, gdyż moja świadomość jest inna, moja wola jest inna – mówi ks. Krzewicki.

 Jak podkreśla, w OTU nauka o Bogu to nauka o duchowości, o świecie, wartościach i celu życia. – Pytam się: „Po co trzeźwiejesz?”. „No, dla rodziny, dla siebie”. Ale po co to wszystko? I w którymś momencie stajemy przed pytaniem ostatecznym. Kiedy dochodzi się do momentu, że przynajmniej pytaniem trzeba przekroczyć to, co ziemskie, i zapytać o to, co jest później. To często budzi szok. Bo właściwie po co? Przecież życie się kończy i co? A odpowiedź jest prosta: by być zbawionym. Jeśli to się sobie uświadomi – a widzę to namacalnie – wtedy nabiera się energii do trzeźwienia. Bo chodzi o odkrycie sensu i celu. I zauważanie znaków. Mówię: „Zobacz, ile jest ośrodków leczenia uzależnień w Polsce. A ty akurat trafiłeś tu. W 10 sekund możesz dojść do kaplicy z Najświętszym Sakramentem. Zobacz, co masz” – mówi kapłan.

OTU jest najlepszym przykładem, że wiara i Bóg nie kłócą się z podejściem do uzależnienia jako do choroby, którą należy leczyć. Dowodem na to jest fakt, że otrzymał on akredytację Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i dołączył do grona 12 placówek stażowych w Polsce (na ponad 150 ośrodków terapeutycznych) i został włączony do programu uzyskiwania kwalifikacji zawodowych przez osoby prowadzące terapię uzależnienia od alkoholu i współuzależnienia w zakładach lecznictwa odwykowego.

Dusza za 150 złotych

„To może być twój szczęśliwy dzień”. „Wszystko zaczyna się od marzeń”. Taka pozytywna aura. – Gdyby pięć lat temu ktoś powiedział mi, że będę w Ośrodku Terapii Uzależnień i będę uzależniona od hazardu, to bym go wyśmiała – mówi Krystyna. Jak wspomina – to, co ją zgubiło, to wygrana. Kiedy po raz pierwszy w życiu zagrała w multilotka, na chybił trafił, wygrała 150 zł. Następnego dnia wysłała kupon. Znowu wygrała 150 zł. – Opatrzność? Los? Cieszyłam się. Mądrość i inteligencja nie chronią nas przed naszymi demonami, przed wyobraźnią, uczuciami, przed nami samymi. I nie powiem,  jak to się stało, że uzależniłam się od totolotka. Po prostu nie wiem – wyznaje. Wygrane pieniądze odłożyła. Za nie kupowała kolejne zakłady. Szybko się skończyły. Jednak w świadomości tkwiła myśl, że jest ciągle na plusie.

 – Zaczęłam podsłuchiwać rozmowy ludzi w kolekturach. Zaczęłam z nimi rozmawiać na temat gier i kombinacji, że może wyższa stawka, więcej skreśleń. A że jest strona internetowa, na której można zrobić symulacje wylosowanych liczb – wspomina. Jak podkreśla, nigdy nie pomyślała, że to hazard. Bo przecież on kojarzy nam się z automatami, ruletką czy pokerem; z kasynami, w których spędza się wiele godzin. A totolotek? To tylko pójście do kolektury i wysłanie kuponu. Jakieś kilkadziesiąt sekund.

 – Dlatego ta forma uzależnienia jest tak niebezpieczna. Jest nie do zauważenia przez świat zewnętrzny. Siedzę z rodziną w domu, oglądamy wspólnie film, jemy razem obiad. Wszystkim wydaje się, że tak jest. A ja w głowie ciągle gram. Widzę wcześniej wylosowane liczby, symulacje, mapy i zestawienia. I nadzieja, że jutro w końcu wygram – tłumaczy Krystyna. Jej życiu zaczęły towarzyszyć nieustający stres, poczucie winy, wstyd, świadomość wyrządzanej bliskim krzywdy. Aby mieć pieniądze na granie, wzięła pierwszą pożyczkę. Kolejną. Kolejną. Trzykrotnie konsolidowała dług. I nie było ważne, na jaki procent jest ona udzielana. Do tego doszedł jadłowstręt, życie na kawie i papierosach – elementy podświadomej autodestrukcji.

– Świat, w którym żyłam, stawał się światem nierealnym. To, co się działo w mojej głowie, to był świat po wygranej, bardzo realistyczny. I codzienna myśl: „Ach, nie wygrałam. To trzeba jakoś inaczej pomyśleć, inny zakład, może inna gra. Teraz już pójdzie. To będzie ten moment”. I już nie wiedziałam, co jest rzeczywistością, a co nie... Człowiek zaczyna wierzyć w to, że zło jest dobrem. Zostaje droga tylko do obłędu – dodaje. Jej zadłużenie w bankach wyniosło ponad 160 tys. zł. A przegrała dużo więcej. Zaczęło się wszystko od jednego „szczęśliwego” zakładu. A skończyło próbą samobójczą.

– Uratowano mnie. I wtedy zobaczyłam rozpacz mojej mamy, męża i córki. Nie mogłam patrzeć w lustro, nienawidziłam siebie i jedyne, o czym marzyłam, to umrzeć. Ale właśnie wtedy powiedziałam im: „Ratujcie mnie. Zróbcie cokolwiek. Ja nie wiem, jak siebie ratować. Zgodzę się na wszystko...”.  I tak się tu znalazłam. Dzięki Bogu – mówi.

Poszukiwanie Szefa

Mówi się, że uzależnienie jest chorobą braku miłości. Ale to nie tłumaczy wszystkiego. Bo są przecież osoby, które miały w domu jak w raju. Na pewno wiele osób uzależniło się, żeby poradzić sobie z jakimś koszmarem. – A z drugiej strony można mówić o szukaniu czegoś. Hazardzista gra, żeby mieć pieniądze. Ma iluzję, że jak wygra, to w końcu spłaci długi, kupi nowy dom i samochód, zabierze rodzinę na wymarzone wczasy. Tylko jakoś ciągle wygrać nie może. I myśli, że przecież on chce mieć te pieniądze, żeby coś dobrego zrobić.

Alkoholik też może powiedzieć, że pije, żeby być lepszy, fajniejszy. Tylko że te cele są nie do osiągnięcia za pomocą tego typu zachowań. I jeżeli do czegoś to odnieść, to jakby człowiek za czymś tęsknił. Czegoś szukał. Tylko czego? Czego?... – zastanawia się Marek Kamionowski, kierownik ośrodka, certyfikowany specjalista psychoterapii uzależnień. – Może Szefa?... – mówi, patrząc na wiszący na ścianie krzyż.