Rehabilitacja ducha

ks. Rafał Olchawski; GN 24/2011 Lublin

publikacja 30.07.2011 05:40

– W pokonywaniu choroby trzeba cierpliwości. Każdy przemierza swoją drogę indywidualnie. Jedni potrzebują mniej, a inni więcej czasu, by podnieść się i nie ulec zwątpieniu. Jest to trudne, ale możliwe – mówi wiceprezes ksiądz Waldemar Sądecki.

Rehabilitacja ducha Ks. Rafał Olchawski/ GN Uczestnicy uroczystości jubileuszowych mogli podziwiać i kupić prace wykonane przez podopiecznych Misericordii.

Gdy moja choroba, tj. schizofrenia paranoidalna, jeszcze się nie objawiła, chodziłem do szkoły, miałem dobrego kolegę. Później nasze drogi się rozeszły. Znów spotkaliśmy się, gdy zachorowałem i okazało się, że... on ma ten sam problem. Przyprowadził mnie do Misericordii – mówi Andrzej. – Na początku nie chciałem tu być. Nie było mi łatwo zaakceptować chorobę. Teraz przychodzę, bo mam świadomość, że mogę w tym miejscu spotkać ludzi z podobnym problemem, którzy mnie rozumieją. Poza tym zajęcia w pracowniach, spotkania z terapeutami powodują, że chcę się angażować w życie – dodaje.

Dzieło opatrzności

Wszystko zaczęło się od nominacji na kapelana Szpitala Psychiatrycznego przy ulicy Abramowickiej w Lublinie. Ksiądz prałat Tadeusz Pajurek otrzymał ją od ówczesnego metropolity lubelskiego abp. Bolesława Pylaka. Wtedy nikt nie myślał o tak szeroko zakrojonej inicjatywie. – Patrząc wstecz, widzę w tym ostatecznie dzieło opatrzności Bożej – mówi ks. Pajurek, który jest także prezesem stowarzyszenia.

Dla nowo powołanego kapelana szybko stało się jasne, że w ośrodku, gdzie przebywało ponad 1000 pacjentów, w tym 90 proc. z chorobą psychiczną, niezbędne będzie miejsce spotkań. – Zależało mi, by powstała kaplica dostępna dla jak największej liczby pacjentów. Zrodził się pomysł wybudowania jej przy szpitalu, który podarował teren pod świątynię – opowiada. Aby zgromadzić potrzebne pieniądze, w 1991 roku powołano Charytatywne Stowarzyszenie Niesienia Pomocy Chorym „Misericordia”.

– Wtedy pomyślałem również, że obok kaplicy powinien działać ośrodek terapeutyczny. Ewa Kopacz, nieżyjąca wicedyrektor szpitala, stworzyła projekt takiej jednostki – mówi ks. Tadeusz. Stowarzyszenie otrzymało ziemię w darowiźnie od Skarbu Państwa. Niemiecka Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej dała pieniądze, ale wciąż ich brakowało. By otrzymać wsparcie z fundacji Renovabis, planowana kaplica została podniesiona przez biskupa do rangi kościoła rektoralnego. Zebrane pieniądze pozwoliły na wybudowanie kościoła pw. św. Judy Tadeusza wraz z ośrodkiem. – Moją największą radością jest kościół rektoralny, miejsce modlitwy i integracji. Przyjeżdżają tu wierni z całego miasta. Dołączają do chorych, którzy wcześniej nie chodzili do kościoła, często z powodu strachu przed brakiem akceptacji ze strony zdrowych. Dla naznaczonych cierpieniem w gmachu tej świątyni zaczyna się duchowa rehabilitacja – próba wyjścia poza granice własnej choroby i ułomności – stwierdza ks. Tadeusz.

Tylko na zaproszenie

W miarę rozwoju ośrodka stopniowo poszerzała się też jego oferta. Powstawały różne formy terapii. Jedna z nich zaczyna się w Klubie Samopomocy, do którego należą zarówno ludzie dotknięci chorobą psychiczną przebywający w szpitalu, jak i chorzy z zewnątrz. – Na tym etapie staramy się, żeby chory spojrzał inaczej na swoje życie. Zobaczył, że jest w stanie budować na nowo kontakt ze społeczeństwem, wchodzić w relacje z innymi pomimo wcześniejszego odrzucenia przez kolegów, przyjaciół – podkreśla ks. Waldemar Sądecki. Rehabilitację społeczną można kontynuować w Środowiskowym Domu Samopomocy. Tam kładzie się nacisk na ponowne przystosowywanie się chorego do pełnionych wcześniej ról społecznych. – Na przykład żonę, męża, matkę, ojca uczymy odpowiedzialnego wchodzenia w swoje obowiązki. Staramy się, by następowała trwała remisja, a podopieczny nie musiał wracać do szpitala. Kontrolujemy przyjmowanie leków i monitorujemy  stan zdrowia – opowiada ks. Waldemar.

Chorzy korzystają też z pracowni, m.in. kulinarnej, dekoratorskiej, komputerowej, ceramicznej, plastycznej, muzycznej, teatralnej, stolarskiej, jak również z porad psychologa i kapelana. W sumie ok. 60 osób czuwa nad podopiecznymi w tym domu. – Każdy z nich ma indywidualny plan rozwoju. Bierzemy pod uwagę relacje w rodzinie, plany na przyszłość, relacje z innymi – dodaje wiceprezes. Kolejnym krokiem, jaki może zrobić chory, jest wzięcie udziału w Warsztatach Terapii Zajęciowej. W ŚDS podopieczni nie biorą na siebie obowiązków sprzątania, gotowania prania itp. – W ramach WTZ sami wykonują te czynności. Jeśli wypełniają to wszystko sumiennie, dostają drobną zapłatę w wysokości 50–60 złotych – mówi ks. Waldemar i dodaje, że jest to rodzaj zachęty do powrotu do pracy. Dla niektórych są to pierwsze zarobione pieniądze, bo choroba sprawiła, że nigdy nie pracowali. Usamodzielnienie się często wymaga odizolowania się pacjenta od rodziny, która cały czas traktuje go jak małe dziecko. Obecnie stowarzyszenie posiada dwa budynki zamieszkane przez 24 osoby. Do tych domów wchodzi się jedynie na zaproszenie mieszkańców.

Gotowanie i poezja

Ukoronowaniem tej drogi do samodzielności było stworzenie w 2009 roku Zakładu Aktywności Zawodowej. W ramach tej inicjatywy pracują 34 osoby z zaburzeniami psychicznymi. Zakład dziennie przygotowuje 200–300 posiłków, obsługując wszelkiego rodzaju spotkania okolicznościowe, konferencje. W zabytkowym dworku w dzielnicy Głusk można podjąć kilkadziesiąt osób. Pracownicy niepełnosprawni w stopniu znacznym dają sobie znakomicie radę jako kucharze, kelnerzy, pomocnicy przy cateringu. Cały czas programem stowarzyszenia objętych jest około 150 osób. Gdyby nie możliwości, jakie oferuje ośrodek, wielu chorych pozostawałoby w domu i oglądało telewizję. A jak mówi Andrzej, to najgorsze, co mógłby robić. Dzięki rehabilitacji zaczął pisać wiersze i przynosi mu to olbrzymią radość. Patrząc na tych, którzy pokonali ograniczenia wynikające z choroby  Andrzej ma wielką nadzieję, że i jemu się uda. – Jeden z naszych pacjentów obecnie pracuje jako informatyk w bardzo dobrej firmie. Pewien mężczyzna był kierowcą tira, ale choroba go wyeliminowała z zawodu. Po przejściu rehabilitacji w naszym stowarzyszeniu wrócił ponownie na rynek pracy – opowiada prezes.