Kompanioni po przejściach

Monika Łącka, GN 24/2011 Kraków

publikacja 26.07.2011 23:00

To nie jest schronisko dla bezdomnych, lecz miejsce, gdzie ludzie pomagają sobie i innym. Nie są niepoprawnymi optymistami, bo rzeczywistość jest tu często szara i skrzecząca, ale z nadzieją patrzą w przyszłość.

Kompanioni po przejściach Monika Łącka/ GN – Cieszę się, że pracuję w Emaus. O czym marzę? O przytulnym pokoju, w którym tu zamieszkam – mówi kompanion Józef.

Niektórzy szybko odchodzą ze wspólnoty, bo trzeba zapracować, by mieć co jeść i gdzie mieszkać. Inni zostają, bo chcą zmienić swoje życie – mówi Aleksander, który we wspólnocie jest 1,5 roku. – Człowiek, który w Emaus spędził 3 lata, powiedział mi, że jeśli chcę pracować, mogę się tu przydać. Jestem elektronikiem, więc zajęcie znalazłem w warsztacie elektronicznym. Ten odkurzacz ktoś chciał już wyrzucić, a ja go naprawiłem – dodaje, oprowadzając nas po niezwykłym kiermaszu.

Szafa z tundry

Niezwykłym, bo można tu odpocząć przy kawie, znaleźć zarówno książki (nawet białe kruki), kasety VHS, ubrania, telewizory, pralki, oryginalne zastawy stołowe, jak i przedwojenne pianino. Są też meble z młodopolskimi emblematami oraz takie, które przed wojną zdobiły mieszkania zamożnych rodzin. Dziś też mogą zdobić i to za bardzo niską cenę. Jest i perełka, czyli szafa z rzadko spotykanej sosny syberyjskiej, pachnąca jeszcze bezkresną uralską tundrą. Większość rzeczy podarowali mieszkańcy Krakowa. Niektóre przyjechały z innych wspólnot, np. z Niemiec albo Francji.

– Te rzeczy stały się dla właścicieli bezwartościowe, a w naszych warsztatach odzyskują dawny blask. Jeśli ktoś chce nam pomóc i ma coś zbędnego, wystarczy zadzwonić, a my – własnym transportem – odbierzemy to. Wszystkie przedmioty trafią na kiermasz wspólnoty. Sprzedajemy je czasem za symboliczną złotówkę, a czasem za tysiąc złotówek (np. meble). Drobne rzeczy można przynosić osobiście – mówi Grzegorz Hajduk, szef krakowskiej Wspólnoty Emaus, prowadzonej przez Nowosądeckie Towarzystwo Pomocy im. Świętego Brata Alberta.

Pomysłodawcą Ruchu Emaus, założonego pod Paryżem w 1949 r., był zmarły w 2007 r. francuski kapucyn l’Abbé Pierre. Obecnie na całym świecie istnieje ponad 400 wspólnot działających według idei o. Piotra. Do Polski wspólnota kompanionów przywędrowała w 1995 r., a do Krakowa – w 2003 r. – Po konkurencyjnych cenach organizujemy też przeprowadzki i zawozimy zużyty sprzęt do nowo otwartej lamusowni – dodaje kompanion Piotr, Słowak, który do Polski przyjechał z Włoch.

Nic do ręki

Wspólnotę tworzy obecnie 8 mężczyzn po przejściach. Przyszli, bo chcą skończyć z bezdomnością, bezrobociem, uwolnić się od nałogów i zacząć nowy rozdział życia. – Nie mamy psychologów ani terapeutów, a jeśli ktoś potrzebuje takiej pomocy, sam musi się o nią zatroszczyć. Wspólnota nie jest zamkniętym ośrodkiem, w którym wszystko jest podane do ręki i z którego nie opłaca się wyjść. U nas terapią jest praca na kiermaszu. Drugi warunek to całkowita abstynencja. Chcemy, aby kompanioni byli zaradni, a bycie we wspólnocie nie ma być celem na resztę życia (choć może być dla starszych panów). Ma być drogą do życia w społeczeństwie, lecz nikogo nie wypychamy stąd na siłę. Wyjście musi być dobrze przemyślaną decyzją – podkreśla G. Hajduk.

Jan, zwany „Kucharzem”, we wspólnocie mieszka już 4,5 roku. Przez alkohol stracił wszystko. W Emaus postanowił odbić się od dna, odnalazł swoją pasję (z korka potrafi wyczarować prawdziwe cudeńka), a teraz robi kurs barmana i kelnera. Być może dzięki temu niebawem opuści Emaus (bo trzeba jakoś zarobić na emeryturę), choć nie wyklucza też zamieszkania w domu, który powstaje przy ul. Czeczeńskiej 25, pomiędzy Branicami, Przylaskiem Rusieckim i Kościelnikami.

Dom marzeń

Wszystkie wspólnoty utrzymują się z kiermaszów. Zyski pozwalają nie tylko pokryć bieżące wydatki, ale także dzielić się z potrzebującymi. Ojciec Piotr uczył przecież, że nikt nie jest tak biedny, by nie mógł pomóc innym, a podnosząc się z upadku, warto dać komuś odrobinę dobra. Za własne oszczędności 4 lata temu wspólnota kupiła działkę, na której w marcu ruszyła budowa domu. Do końca tego roku ma on być gotowy w stanie surowym, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w 2012 r. zamieszka w nim ok. 15 kompanionów. Wcześniej zajmą się wykończeniem budynku, bo łatwiej dbać o to, co się samemu zrobiło. Obok domu powstaną dwa warsztaty – stolarski oraz sprzętu RTV i AGD. Całość inwestycji wyniesie ok. 2 mln zł.

– Finansujemy część budowy, ale wsparcie dostaliśmy też od Emaus International, czyli z funduszy wypracowanych przez bezdomnych z innych wspólnot. Nie dostajemy żadnych dotacji czy grantów – mówi G. Hajduk. – Nie jesteśmy niepoprawnymi optymistami, bo rzeczywistość jest tu często szara i skrzecząca. Wspólnota nie jest rodziną (choć w głębi serca każdego kompaniona drzemie marzenie o domu i kochających bliskich), ale jest dla nich szansą na lepsze jutro. Gdyby nie byli u nas, mieszkaliby na ulicy – dodaje.

– Kiedyś planowałem przyszłość, teraz już nic nie planuję, bo życie lubi zmieniać plany. Byłem na obczyźnie (w USA), wróciłem do ojczyzny. Teraz czekam na ten dom... – mówi pan Józef, który w Emaus pracuje jako stróż na budowie. Towarzystwa dotrzymuje mu wierny i wdzięczny (bo przygarnięty ze schroniska) pies Amor.