Rzetelny jak Gmyz

Andrzej Grajewski

publikacja 25.07.2011 10:59

W dwóch numerach Gościa (nr 25 i 27) polemizowałem z red. Cezarym Gmyzem, który w tygodniku „Uważam, Rze” z wyjątkową złą wolą lustrował zmarłego w tym roku abpa Józefa Życińskiego.

Rzetelny jak Gmyz Henryk Przondziono Agencja GN Mówią, że papier jest cierpliwy....

Nie chodziło mi przy tym o różnicę w interpretacji dokumentów rejestracyjnych, jedynych jakie posiadamy na temat kontaktów abpa  Józefa Życińskiego z funkcjonariuszami organów bezpieczeństwa PRL. W tej kwestii różnice są dopuszczalne, choć ze względu na szczupłość materiałów archiwalnych, przy braku jakichkolwiek dokumentów wskazujących na współpracę przyjąłem, że należy zawiesić sąd przesądzający o charakterze tych kontaktów.  Tym bardziej, że abp Życiński nie zaprzeczał, iż spotykał się z funkcjonariuszami SB w czasie swych starań o paszport.  

Gmyz chcąc wzmocnić swój wywód, w tekście zaprezentował dokument SB  z innej sprawy, dotyczącej krakowskiego pisma podziemnego „Tumult”,  który jego zdaniem mógł powstać w wyniku donosu ks. Życińskiego.  Ponieważ także interesowałem się tym dokumentem i próbowałem wyjaśnić jego pochodzenie,  po rozmowach z min. Bogdanem Klichem, który jest bohaterem esbeckiej notatki, jednoznacznie wykluczyłem taką możliwość. Gmyz w kolejnej publikacji, nie przepraszając za poprzednie insynuacje, potwierdził mój wywód, opierając się na anonimowej relacji byłego zastępcy naczelnika wydziału IV częstochowskiej SB, który poinformował go, że źródłem w sprawie „Tumultu” był ktoś inny. 

Jak pisze Gmyz  (Uważam, Rze nr 21) był on „bezpośrednim zwierzchnikiem ostatniego oficera prowadzącego TW Filozofa, wówczas kapitana Zbigniewa Kaloty. Zna doskonale tę sprawę i choć relacje byłych oficerów SB należy traktować z dużą dozą ostrożności nie sposób jej pominąć”.  Dalej cytuje go w sposób następujący: „ Nie był to szczególnie cenny współpracownik. Dobitnie świadczy o tym fakt, że po tym, jak prowadzili go sami naczelnicy wydziału IV, ostatecznie został przekazany na kontakt Zbyszkowi Kalocie, który miał o wiele mniejsze doświadczenie.  Twierdzi, że do spotkań nie dochodziło częściej niż raz na trzy miesiące. A i do nich odnosił się niechętnie. Kalota narzekał, że trzeba go długo namawiać do spotkania, a uzysk informacyjny z tych spotkań był znikomy. Żalił się, że ksiądz wygłasza nudne kazania i niewiele udaje się z niego wydobyć – mówi oficer SB. Dodaje, że Życiński nigdy nie podpisał żadnego zobowiązania do współpracy i nie mógł mieć pojęcia, że został zarejestrowany jako tajny współpracownik”.

Okazało się jednak, że całą tę relację Gmyz skroił pod z góry założoną tezę, że abp Życiński jednak  był tajnym współpracownikiem SB.  Kilka dni temu dotarł do redakcji „Gościa” email od rozmówcy Gmyza, byłego zastępcy naczelnika  „czwórki” w Częstochowie Zbigniewa Gondka. Wynika z niego, że Gmyz w trakcie autoryzacji całkowicie zmienił sens jego wypowiedzi. Tekst po autoryzacji Gondka miał wyglądać następująco: „ Mój rozmówca stwierdził, ze spotkania oficera SB z ks. J.Ż. odbywały się głównie przy okazji wyjazdów za granicę w ilości nie większej niż 3 w ciągu roku. Miały charakter towarzyski – obaj rozmówcy prezentowali wysoki poziom intelektualny, mieli wiele wspólnych tematów z dziedziny nauk społecznych”.  

Gondek w trakcie autoryzacji wykreślił zdanie, które Gmyz cytuje w tekście jako jego opinię, jakoby  „jego rejestracja (chodzi o abpa Życińskiego) jako tajnego współpracownika nigdy nie została zakwestionowana”. Gmyz pominął także cały dalszy wywód Gondka na temat prowadzenia rozmów z duchowieństwem, zakończony konkluzją: „Ksiądz, który nie wzbraniał się zbytnio przed rozmową z oficerem SB rejestrowany był jako TW. Większość TW nie spełniała kryteriów świadomej współpracy z SB”.

Piszą o tym, nie dlatego, że uznaję świadectwo byłego funkcjonariusze SB za rozstrzygające w sprawie. Z zasady im nie wierzę bez względu na to, czy ich wersja oczyszcza daną osobę, jak to ma miejsce w tym przypadku, czy potwierdza jej uwikłanie. Nie ulega jednak dla mnie żadnej wątpliwości, że gdy dziennikarz decyduje się na autoryzację cytowanych przez siebie wypowiedzi, zwłaszcza w sprawie tak wrażliwej jak ta, ma obowiązek dochować maksimum staranności, aby wypowiedź zacytować w kształcie autoryzowanym przez swego rozmówcę. Jest to nie tylko kwestia profesjonalizmu, ale i rzetelności zawodowej. Chyba, że ktoś jest rzetelny jak Gmyz, który nie tylko przeinacza słowa swego rozmówcy, ale także nie poczuwa się do publikacji stosownego sprostowania.