Ryż powszedni

GN 23/2011 Lublin

publikacja 14.07.2011 06:30

O pracy w ekwadorskiej wiosce, spotkaniu z członkiem mafii i wakacyjnych obowiązkach z ks. Tomaszem Bartmańskim rozmawia ks. Rafał Olchawski.

Ryż powszedni Ks. Tomasz Bartmański Misja nie jest łatwa, ale są chwile, w których na twarzy ks. Tomasza pojawia się uśmiech.

Ks. Rafał Olchawski: Od czterech lat pracuje Ksiądz na misjach. Dlaczego akurat w Ekwadorze?

Ks. Tomasz Bartmański: – Podejrzewam, że mój przypadek nie różni się zasadniczo od historii większości misjonarzy, którzy kiedyś zdecydowali się wyjechać. Wcześniej temat misji w zasadzie dla mnie nie istniał. Dopiero odwiedziny w Ekwadorze u Darka Jaworskiego, księdza naszej diecezji pracującego obecnie w sąsiedniej parafii, i poznanie realiów lokalnego Kościoła stały się pierwszym impulsem  do zmian. Wracałem do kraju przepełniony sprzecznymi uczuciami, nie wiedząc, czy ten wyjazd czymś zaowocuje. Toczyłem wewnętrzną walkę. Pamiętam jak dziś tę noc, kiedy jechałem do Kraśnika przy akompaniamencie grzmotów i zdałem sobie sprawę, że równie dobrze można pracować tam, w Ekwadorze, jak i tu, w Polsce. Rozmowa z proboszczem i abp. Józefem Życińskim utwierdziły mnie w przekonaniu, że moim przeznaczeniem jest praca misyjna.

W której części Ekwadoru Ksiądz posługuje?

– Jako kapłan Fidei Donum objąłem parafię pw. św. Wincentego Ferrer w Andoas w diecezji Santo Domingo. Miejscowość liczy ok. 1000 mieszkańców, to jest ok. 200 rodzin. Powstała w 1970 r. Osadnicy przybyli ze wszystkich zakątków Ekwadoru. Wśród parafian – Andoenos – znajdziemy m.in. dawnych mieszkańców prowincji Loja, którzy wiecznie podkreślają, że mówią najczystszą formą języka hiszpańskiego. Zamieszkują tu także Afroekwadorczycy z Esmeraldas, którzy nie potrzebują specjalnych okazji do urządzenia fiesty i Orenos preferujący w swoich posiłkach ryż pod każdą postacią. Nie można pominąć osadników z prowincji Pichincha. Uchodzą wśród reszty za duże dzieci, którymi można łatwo manipulować. Ponoć wśród osadników są również ludzie z Carchi (pogardliwie nazywani pastusos lub Imbabura, co znaczy „lud prosty, ale godny zaufania”), Cotopaxi znani z zamiłowania do mocnych trunków, Manabici w większości żyjący bez szkół i sakramentów świętych, postrzegani jako lud bez aspiracji wyrwania się ku bardziej ludzkiemu bytowaniu. Właśnie na różnorodności opiera się moja parafia w Andoas. Jednak dla tak młodej osady niemożność kulturowego dookreślenia stwarza problem, zwłaszcza w kwestii budowania wspólnoty mówiącej jednym głosem i walczącej dla dobra wszystkich parafian.

Czym zajmują się parafianie?

– Codzienność Andoas biegnie w rytmie starania się w pocie czoła o ryż powszedni. Zdecydowana większość mieszkańców jest związana z rolnictwem jako posiadacze ziemscy lub też zatrudnieni na fincach, czyli farmach. Dominuje hodowla bydła, gdyż gorący i mokry klimat sprzyja porostowi trawy potrzebnej zwierzętom. Niektórzy poświęcają się uprawie palmito, juki, bananów i kukurydzy. Mamy nieliczną grupę rzemieślników. Poza tym króluje handel. Prawie każdy piętrowy dom ma parter przeznaczony na negocio - interes według pomysłu i zdolności gospodarza. Dlatego ludzie zaszyci w głuszy chcąc handlować, organizują ruchome sklepy.

Czy spotkało Księdza coś niebezpiecznego podczas pobytu na placówce?

– Tarantule czy węże wchodzące do domu nie robią na mnie już większego wrażenia. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat nie obyło się bez stresujących sytuacji. Miałem wypadek drogowy. Ciężarówka wjechała w tył mojego samochodu. Na szczęście skończyło się tylko na klepaniu blachy i nic nie znaczącym bólu kręgów szyjnych. Niedługo po śmierci kapłana z naszej diecezji o. Mirosława Karczewskiego – któremu poderżnięto gardło, bo starał się pomagać młodym wciągniętym przez mafię – pojawił się u mnie młody chłopak. Okazał się płatnym mordercą pracującym dla mafii. Szukał pomocy. Chciał opuścić kraj wraz z rodziną, co było jedyną nadzieją na przeżycie po zerwaniu relacji z mocodawcami. Znalazłem się w podobnej sytuacji jak ojciec Karczewski. Nie potrafię powiedzieć, na ile to zdarzenie było dla mnie niebezpieczne. Dla tego chłopca wszystko skończyło się chyba dobrze, jednak przy podejmowaniu decyzji o pomocy towarzyszył strach, duży stres i świadomość, czym to się może skończyć.

Wakacje w rodzinnych stronach to okazja do...

– Wakacje mam co dwa lata, więc to dobry moment, by zatroszczyć się o swoje zdrowie. Wizyty u dentysty, lekarzy specjalistów, tam o to trudno. Oczywiście odwiedziny najbliższych, przyjaciół. Nie ma co ukrywać, to również szansa na zebranie pieniędzy dla mojej parafii. Dzięki życzliwości proboszczów wielu parafii naszej diecezji w każdą niedzielę głoszę homilie i daję świadectwo swojej pracy. Będę również uczestniczył w spotkaniach z przyszłymi kapłanami, a obecnie diakonami, młodzieżą w szkołach, z grupami parafialnymi. Po prostu z tymi, którzy chcą posłuchać o pracy misyjnej. Jak widać, jest to czas aktywnego odpoczynku, który zakończę w połowie sierpnia.