Na tropach Mariusza Dz.

Agata Puścikowska

GN 28/2011 |

publikacja 14.07.2011 08:05

Sprzątać nie lubi. Ogrywa w tenisa. Ma trzy córki z których jedna... kontestuje jego działania. A działania – poznała cała Polska. Bo za obywatelskim projektem antyaborcyjnym stoi właśnie on. Tylko kto?

Na tropach Mariusza Dz. Jakub Szymczuk /GN Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro

Mógłby Pan/Pani, opowiedzieć coś o Mariuszu Dzierżawskim?

– Oooo, aaaa, iiiii – takie lub inne onomatopeiczne komentarze towarzyszyły odpowiedzi zaskakująco często.

– Opowiedzieć o panu Mariuszu?! Nic nie powiem złego! – fuknęła w słuchawkę znana działaczka pro life. Na argument, że „opowiedzieć coś” nie oznacza „opowiedzieć źle”, po krótkim namyśle dodała: – Pan Mariusz wspaniały jest...

Kilka innych telefonów i mejli brzmiało podobnie: „pan Mariusz to postać nietuzinkowa, wyjątkowa. I że materiał będzie ciekawy”... Stanowczo ciekawy nie będzie, jeśli nadal pozostanie bez treści.

Telefony do (dawnych) znajomych z Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia też nie przyniosły wielkich efektów. Prócz takiego, że ad personam to mówić nie przystoi. A ad rem, czyli o ustawie, to można powiedzieć jedno: ustawa jest niedoróbką, bo (przypadkiem?! manipulacja raczej!) wyleciały z niej zasadnicze dla obrony życia ustępy: o pomocy małoletnim ciężarnym, i o szkolnym wychowaniu do życia w rodzinie.

Rodzinny prolog

Pan Mariusz zaprasza do siedziby Fundacji Pro przy ul. Wilczej w Warszawie. Niewielkie, skromne biuro.

Pan Mariusz wygląda całkiem zwyczajnie. Schludnie ubrany, z nienagannymi manierami, sporym dystansem. Na słowną prowokację dziennikarską, że ludzie się go chyba boją, lekko się uśmiecha. I nie bardzo wiadomo, czy zagadnieniem ludzkiego strachu się przejął negatywnie czy pozytywnie. Czy wcale.

Dziennikarski as z rękawa:

– Pozdrawia pana wychowawczyni z liceum z Brwinowa, polonistka. Mówiła, że był pan wspaniałym uczniem. Bardzo zdolnym i grzecznym!

– O, to chyba z wiekiem pamięć panią profesor zawiodła... Byłem średnim uczniem, rzeczywiście zdolnym, ale leniwym. A dodatkowo – bardzo bezczelnym – as z rękawa chowa się z powrotem.

Pan Mariusz dość chętnie opowiada o dzieciństwie i młodości. Matka i ojciec – nauczyciele. Silna rodzina. Właściwie niewierząca. Ojciec – dyrektor technikum, z przeszłością przedwojennego ludowca, do PZPR się nie zapisał. Ale wydelegował żonę, żeby wiedziała, co w trawie piszczy. Matka – kobieta kryształowa, również nauczycielka, urodziła sześcioro dzieci. Pan Mariusz był najmłodszy.

– Bardzo wiele zawdzięczam rodzinie, rodzeństwu. Wielodzietna socjalizacja to świetne przygotowanie do życia – opowiada. Starszy brat, Krzysztof, późniejszy znany ekonomista, pilnował go, zaganiał do nauki na tyle skutecznie, że pan Mariusz skończył matematykę. Dobry kierunek – uczy logicznego myślenia. To logiczne myślenie nie miało wtedy zresztą nic wspólnego z ochroną życia. Bo dla pana Mariusza aborcja była zabiegiem, do którego prawo ma każda kobieta.

Obecnie, gdy się w Google wklika „Mariusz Dzierżawski” – Wikipedia z osobnym hasłem nie wyskakuje. Za to w grafice – obok kilku fotek poszukiwanego, widzimy ciało zabitego, nienarodzonego dziecka. Jakaś notka o panu Mariuszu jest natomiast na stronie... Unii Polityki Realnej.

– Byłem kilka lat w UPR. Jakiś czas po nawróceniu.

Robi się ciekawie.

Dziecięca ewangelizacja

Do 1991 roku pan Mariusz był ateistą. Takim z wyboru, z literatury, czasopism społeczno-kulturalnych lat 70. – Taka formacja ze złym skutkiem – mówi.

Ożenił się cywilnie, a na początku lat 80. urodziły się państwu Dzierżawskim (nieochrzczone) dwie córki. W połowie lat‚ 80. pan Mariusz rozpoczął własny biznes. Szło mu przyzwoicie, rodzinie wiodło się niezgorzej.

– I dopiero gdy starsza córka była w wieku komunijnym, zapowiedziała, że też chce iść, jak inne dzieci, do Komunii – opowiada. Nie wiadomo, czy z dziecka wybiła tęsknota za białą suknią, czy za Bogiem (według ojca: raczej to drugie). Dość rzec, że po wielu rozmowach, bo Dzierżawscy pomóc w poznawaniu wiary nie potrafili, córki zaczęły chodzić do parafii na lekcje religii.

Córki przystępują do sakramentów. A pan Mariusz nawet postanawia dowiedzieć się czegoś i o katolicyzmie, i o Bogu w ogóle. Taki początek ewolucji. A gdy któraś z córek wymęczyła go o wspólne czytanie „Opowieści z Narnii”, uległ.

– Mnie – logika i matematyka – sensu chrześcijaństwa nauczyła książka dla dzieci! Lew, czarownica i stara szafa nauczyli mnie, po co Jezus chciał umrzeć za nas wszystkich.

We wrześniu 1991 roku rodzi się Dzierżawskim trzecia córka. Miesiąc później biorą ślub kościelny. Po następnych kilku latach, Mariusz Dzierżawski trafia do Opus Dei, w którym pozostaje do dziś.

Mieszacz?

Niedługo po nawróceniu pan Mariusz, na fali zachwytu Korwin-Mikkem, wstępuje do UPR. Wstępuje, bo chce bronić Mikkego przed separatystami, którzy wtedy próbują Mikkego z partii usunąć. Kilka lat później on sam tworzy frondę w UPR i zakłada Stronnictwo Polityki Realnej. Klasyczny mieszacz?

– Raczej kontestator. Po prostu nie mogłem się podpisywać pod czymś, z czym się nie utożsamiałem – tłumaczy. Krótka przygoda z AWS również skończyła się odejściem.

Z biegiem lat Dzierżawski z miłośnika liberalizmu made by UPR przemienia się w miłośnika konserwatyzmu. Widzi chociażby z oglądanego przez córkę „Bravo Girl” jak pseudowolność działa na młodzież. Zachęcony (choć bardzo niechętny pracy społecznej!) przez dyrektora szkoły swoich dzieci wstępuje w szeregi prężnej rady rodziców, w której działa wiele lat. Potem zaczyna walkę z pornografią, która w wolnej Polsce zaczyna panoszyć się w zastraszającym tempie. Antypornograficzna praca uczy go zachodnich wzorców działania: żeby przekonać nieprzekonanych, trzeba im pokazać konkret, podziałać na wyobraźnię i emocje.

(R)ewolucja pro life

W czasie walki z pornografią, w połowie lat 90. Dzierżawski poznaje działaczy Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia. Imponują mu, bo walczą o najważniejsze. Staje się jednym z nich, a nawet wchodzi do zarządu.

– Ufałem im, podziwiałem ich. Z początku. Potem coraz częściej widziałem marazm. Gdy chciałem reformować sposób działania, napotkałem opór. Wiedziałem już wtedy, że miałkie środki nie dadzą pożądanych skutków.

Powstał pomysł na wystawę pokazującą, co naprawdę dzieje się z abortowanymi dziećmi. Według pana Mariusza i części działaczy tylko taki (krwawy, prawda) przekaz mógł uświadomić ludziom prawdę. Wtedy usłyszeli federacyjne weto.

– Miałem wrażenie, że zależy im na zachowaniu aborcyjnego status quo. Dalsza współpraca nie miała sensu.

Dzierżawski odchodzi z Federacji i staje się fundatorem Fundacji Pro. Na jej czele stają znajomy (jeszcze z UPR) Jacek Sapa i Łukasz Wróbel. To oni organizują, jeżdżą, odpowiadają, stają przed sądem, tłumaczą ideę.

– Ale gdy odszedł od nas Łukasz, pan Mariusz wyszedł z cienia, wziął odpowiedzialność za siebie – dopowiada Jacek Sapa. – I ostatnie wydarzenia: zbieranie podpisów potrzebnych do zgłoszenia ustawy obywatelskiej (w tempie wyjątkowym), reprezentacja w mediach, przemowa w Sejmie... Pracowało nad projektem wielu, ale to pan Mariusz sprawę firmował własną twarzą.

Sapa, który podobno zna Dzierżawskiego najlepiej, dodaje jeszcze, że pan Mariusz charakter ma twardy, ale jakby ostatnio się uspokoił (przy zachowaniu charyzmy). I że kiedyś ciężko znosił koncepcje inne niż własne. Teraz przychodzi mu to łatwiej.

Więc przedostatnie pytanie: dlaczego pan Jacek i pan Mariusz są po kilkunastu latach bliskiej znajomości na „pan”?

–Kwestia standardów działania, plus różnica w latach.

I pytanie ostatnie, do pana Mariusza: – A jak się córki – dawne ewangelizatorki – odnoszą do jego działania? – Z dystansem. Jedna to nawet kontestuje.

Na koniec – mocno

Podsumowanie. Miało brzmieć tak: „Z pewnością jest skuteczny. Ale współpracować z takim?! Nigdy”. I wniosek drugi: „Przyjaciół to on wielu nie ma...”. Tymczasem, rzutem na kabel, dzwoni telefon. Tu przyjaciel pana Mariusza, Ukrainiec, Oleg Trybylo. Gdy nie miał w Warszawie pracy, do firmy przyjął go pan Mariusz.

– Niesamowicie inwestuje w człowieka! To najwspanialszy szef, jakiego mogłem sobie wyobrazić! Ciepły, empatyczny, ludzki, nawet chorować pozwalał, pomaga (po cichu i dyskretnie) potrzebującym. Ma tysiące przyjaciół! – i następuje 15-minutowa opowieść o konkretnych, dość hagiograficznych faktach i jednej zasadniczej wadzie: jest strasznym bałaganiarzem.

A potem przychodzi mejl od Pawła Zuchniewicza, z którym pan Mariusz Dzierżawskim od wielu lat... gra w tenisa. Paweł twierdzi, że jego przewaga wysokowzrostowa i niskowiekowa nic nie daje – Dzierżawski regularnie go ogrywa. Ale robi to szlachetnie. I jeszcze uczy.

– Nauczył mnie tenisowych zasad, które chyba i do życia się nadają: po pierwsze – przebić przez siatkę. Po drugie – trafić w kort. Po trzecie – jak najdalej od przeciwnika. I dopiero po czwarte – mocno.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.