Melduję posłusznie

Marcin Jakimowicz GN 28/2011

publikacja 14.07.2011 08:24

Przełożony mówi, że ściana przede mną jest czarna, a ja przecież widzę, że jest biała. Przytaknąć, że rzeczywiście jest czarna? A może wiedzieć swoje, ale przyjąć, że z tej pomyłki Pan Bóg wyprowadzi jakieś dobro? Czym pachnie posłuszeństwo?

Melduję posłusznie Jóżef Wolny Agencja GN To sekret posłuszeństwa: ostatecznie zawsze wygrywa posłuszny. Nawet jeśli (jak Jan od Krzyża) musi popatrzeć na rzeczywistość zza krat, za które wsadzili go pobożni bracia. Wewnętrzny atak boli bardziej niż zranienie przychodzące z zewnątrz. A jednak, jak poucza midrasz, „wielką moc ma policzek od sprawiedliwego”.

Przed laty kobiety reklamujące „Wysokie Obcasy” przedstawiały się jako „Nieposłuszne nikomu”. Czy to znaczy, że katolicy powinni zacząć się reklamować jako „posłuszni wszystkim”? Nie. Ale na pewno powinni odkurzyć to słowo. To – jak zapewniał św. Filip Nereusz ­– „najkrótsza droga do nieba”.

Posłuszeństwo nad nabożeństwo

Czy ks. Sopoćko był mądrzejszy od samego Syna Bożego? W żadnym wypadku. Szedł po omacku, szukając na oślep woli Bożej i często jak Stuhr w „Seksmisji” wołał: „Ciemność, widzę ciemność”. A jednak zdumiona Faustyna usłyszała od Jezusa: „Jego wola ponad wolę moją”. O czym to świadczy? O nieprawdopodobnym zaufaniu, jakim obdarzył nas Bóg. I o potężnej mocy posłuszeństwa. Jezus powiedział mistyczce wprost: „Nie żądam twoich umartwień, ale posłuszeństwa. Przez to oddajesz mi wielką chwałę, a sobie skarbisz zasługę (…) Kiedy jesteś posłuszna, odbieram ci słabość twoją, a daję ci moc moją”. „Pogrążyłam się w modlitwie – notowała siostra drugiego chóru – gdy nagle ujrzałam Pana, który mi rzekł: »Córko moja, wiedz, że większą chwałę oddajesz mi przez jeden akt posłuszeństwa niżeli przez długie modlitwy i umartwienia«”. Jednym słowem: Posłuszeństwo nad nabożeństwo. Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Na bruku rozżarzyły się węgle. Szymon z Lipnicy rzucił do bernardyńskich nowicjuszy: „Przejdźcie po nich”. Polecenie było absurdalne, a jednak kandydaci na zakonników zaryzykowali. Wbrew zdrowemu rozsądkowi maszerowali boso po ogniu. Ku ich ogromnemu zaskoczeniu nie parzył ich. Posłuszeństwo zatriumfowało.

O tej legendarnej próbie pisze w kronice Jan z Komorowa. Innym razem święty wręczył zaskoczonym nowicjuszom sadzonki dębów i kazał im je zasadzić… korzeniami go góry. – Dziś śmieszą nas takie obrazki. A takie historie zdarzały się w średniowiecznych klasztorach często. Widzimy je już u ojców pustyni. Rozżarzone węgle to metafora doskonałego posłuszeństwa. Nie jest ważne, co się robi, ale to, że ktoś o to poprosił. Dzisiejsze posłuszeństwo jest zbyt logiczne – uśmiecha się o. Cyprian Moryc, franciszkanin.

W podobny sposób „testowane” były Teresa Wielka, Teresa z Lisieux, Katarzyna ze Sieny. Czytające ich życiorysy feministki bez mrugnięcia okiem odesłałyby ich przełożonych na oddział zamknięty. Ile absurdalnych „odgórnych prikazów” musiały wypełnić mistyczki? Nie szemrały. I – w perspektywie – wyszło im to na dobre. To sekret posłuszeństwa: ostatecznie zawsze wygrywa posłuszny. Nawet jeśli (jak Jan od Krzyża) musi popatrzeć na rzeczywistość zza krat, za które wsadzili go pobożni bracia. Wewnętrzny atak boli bardziej niż zranienie przychodzące z zewnątrz. A jednak, jak poucza midrasz, „wielką moc ma policzek od sprawiedliwego”.

Co z tą ścianą?

Święty Benedykt w swej Regule pisze wyraźnie: „Najprzedniejszym stopniem pokory jest bezzwłoczne posłuszeństwo. Osiągnęli je ci, którzy, gdy tylko przełożony wyda jakieś polecenie, nie zwlekają ani chwili z jego wykonaniem tak, jak gdyby sam Bóg rozkazywał”.

– Jak mi przełożony mówi, że ściana przede mną jest czarna, a ja przecież widzę, że jest biała, to moje posłuszeństwo nie polega na tym, że ja uwierzę, że ona jest czarna. Ona dalej jest biała. Tyle że ja przyjmuję, że z tego błędu czy nawet, nie bójmy się tego słowa, głupoty przełożonego Pan Bóg ostatecznie wyprowadzi dla mnie jakieś dobro – wyjaśnia o. Piotr Jordan Śliwiński, kapucyn. – Absolutną bazą posłuszeństwa jest wiara. Bez niej ani rusz. Posłuszeństwo nie jest ślepe. Ma granice. Mówił o nich wyraźnie Paweł VI.

Pierwszą granicą jest Ewangelia, nauczanie Kościoła, drugą wewnętrzne prawo zakonu (przełożony nie może mi polecić niczego sprzecznego z regułą czy konstytucją). Święty Franciszek mówi o takich wypadkach jednoznacznie: „Bracia nie mają obowiązku słuchać takiego przełożonego” – ale od razu dodaje: „Ale niech go nie opuszczają!”. Trzecią granicą jest sumienie (przełożony nie może powiedzieć: „Skopiuj mi jakiś nielegalny program”), a czwartą godność ludzka, prawo do intymności, tajemnicy. Posłuszeństwa trzeba się uczyć. Młodzi bracia, mając często retorykę narodowo-wyzwoleńczą, pytają: „Dlaczego nie mogę obejrzeć w nocy filmu? To łamie nasze prawa ludzkie i tak dalej…”.

Trzeba to przetrzymać, człowiek ma prawo się buntować. Czy posłuszeństwo jest za klauzurą nadużywane? Może się to zdarzyć. Nasze konstytucje mówią, że przełożony powinien odwoływać się do tego ślubu w bardzo wyjątkowych sytuacjach, np. przy przenosinach do innego domu zakonnego. A jeśli dochodzi do konfliktu z przełożonym? W naszych wspólnotach obok przełożonego i jego zastępcy jest ktoś taki jak dyskrekt. To wybierana przez braci osoba, do której można pójść w przypadku konfliktu z przełożonym z prośbą o mediację.

Pamiętajmy, że zawsze jest też możliwość odwołania się do wyższej instancji: do przełożonego wyższego, czyli prowincjała, generała, a ostatecznie do Stolicy Apostolskiej. To ciekawe: po czasie widać, że zawsze wychodzi „na wierzch” tego, który jest posłuszny. To tajemnica tego ślubu. Bo ostatecznie jestem posłuszny Chrystusowi. Zrozumiałem to mocno, gdy podczas pobytu w San Giovanni Rotondo odprawiałem Mszę w wewnętrznej kaplicy, w której pokornie sprawował Eucharystię o. Pio, gdy kongregacja zabroniła mu publicznego sprawowania liturgii.

Gdy ojciec Pio przenoszony był z miejsca na miejsce, przyjmował to z pokorą. Inaczej reagowali wierni, którzy odpowiadali buntem. Dochodziło do szarpaniny, lała się krew. „Gdy Watykan ograniczył stygmatykowi czas na Eucharystię do 45 minut, przyjął to z bólem, ale na tym polegała też jego świętość. Był posłuszny Kościołowi nawet w okresie, kiedy doświadczył z jego strony wielu cierpień” – wspominał w GN o. Marciano Morra. Podobnie było z pakowaniem walizek przez Faustynę. Kazali jej nosić ciężkie kosze pełne chleba? Nosiła. Szorować podłogę płockiej piekarni? Szorowała. Pójść na badania psychiatryczne? Poszła. „Nic nie jest tak dobre dla duszy jak posłuszeństwo” – podsumowuje św. Augustyn. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie słowa egzorcysty ks. prof. Leszka Misiarczyka, który opowiadał: „Ile razy już widziałem, jak na demona działa powołanie się na posłuszeństwo biskupowi. To działa na Złego jak płachta na byka”.

Grunt to bunt?

Tupiący nogami tłumek otaczający ks. Natanka z trudnością przełknął decyzję krakowskiej kurii. Zaczęły się szemrania, oskarżenia, żonglerka cytatami z Ewangelistów i Celiakówny. „Berżniki nie chcą oddać proboszcza” – krzyczą tytuły gazet. Parafia ukryła się wśród wzgórz i kryształowych jezior otaczających Sejny. 500 mieszkańców, dwa sklepy, kościół. Kilkadziesiąt osób protestuje tu w obronie ks. Władysława Napiórkowskiego, którego biskup ełcki chce przenieść do Giżycka. Obok wejścia do kościoła postawili namiot polowy i protestują rotacyjnie, zmieniając się co 12 godzin. Kanclerz kurii diecezji w Ełku ks. Antoni Skowroński uważa, że protest spowodował patową sytuację i jeśli nie dojdzie do dialogu, parafia może pozostać bez duszpasterza. Na ogrodzeniu kościoła zawisły hasła: „Nie zabierajcie nam księdza”, „Nie oddamy proboszcza”.

To dopiero zalążek konfliktu. Podobna awantura w całej pełni rozpętała się przed laty w Miasteczku Śląskim na terenie diecezji gliwickiej. Broniący do ostatniej kropli krwi ks. Grzegorza Dewora (został zawieszony w czynnościach kapłańskich za nieposłuszeństwo biskupowi) nie przyjmowali żadnych argumentów. W efekcie parafia podzieliła się na „deworian” i „zacnych” – jak ci pierwsi z przekąsem nazwali osoby lojalne wobec Kościoła. Dla nich nieposłuszny biskupowi ksiądz był absolutnym guru.

Nie chcieli nawet przyznać, że ma problemy z alkoholem i daleko mu do ideału kapłana. Omal nie zlinczowali dziennikarzy GN. – Księża wychodzili z kościoła – wspomina Franciszek Kucharczak. – Wśród nich dwaj biskupi. Płynęły słowa Różańca. Kiedy księża przechodzili obok probostwa, w zbuntowanym tłumie zaczęło kipieć. Ludzie wrzeszczeli demonstracyjnie: „Matko Boża, módl się za NIMI grzesznymi!”. A potem posypały się wyzwiska: „Pedały!”. – Coś szatańskiego było w tym krzyku, zauważył pan? – powiedział potem jeden z kapłanów. Krajobraz po bitwie? Podzielona społeczność miasteczka, eskalacja oskarżeń i pustka, którą trudno zapełnić.

Płachta na demona

– Obserwuję dwie skrajne postawy – opowiada o. Cyprian Moryc. – Występują one i w przypadku posłuszeństwa zakonnego, i we wspólnotach modlitewnych, w końcu jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Pierwszą postawę reprezentują osoby, które „podwieszają się”, „przyklejają” do przełożonych, przerzucając na nich odpowiedzialność. Dla nich posłuszeństwo jest furtką, bo boją się kreatywności, aktywności. Traktują przełożonego jak zastępczą mamę czy ojca, byle tylko się nie wychylić i nie otworzyć się na pełną niespodzianek rzeczywistość Ducha. Druga postawa charakteryzuje osoby uważające, że przeciwieństwem uzależnienia jest niezależność. Z nimi nie ma żadnej współpracy, bo wszystko odbierają konfrontacyjnie, podkreślają swe prawa, wszędzie wietrzą atak na ich niezależność. Takie osoby muszą zrozumieć, że lekarstwem jest współzależność, harmonia, wspólnota. Do rzadkości należą ci, którzy idą drogą środka.

– Mistyka częściej kojarzy nam się z wizją niż z posłuszeństwem. Trzeba pamiętać, że wola Boga dociera do nas za pośrednictwem osób, które On postawił na naszej drodze – wyjaśnia trapista o. Michał Zioło. – Posłuszeństwo zawsze opiera się na czynnej, ponawianej i oczyszczanej ufności, która zbudowana jest na mojej wierze w to, że Bóg zbawia mnie, wyzwala mnie z egoizmu i nienawiści właśnie we wspólnocie i zgodzie na to, aby Bóg posłużył się mną w taki sposób i w takim czasie, w jakim On chce. To On wie, co dla mnie jest najlepsze, to On posyła mnie do grupy ludzi przygotowanej jako środowisko Bożego życia. Ludzie ci, choć czasami nie przychodzi mi to do głowy, są także posłani do mnie. Posłuszeństwo nie jest łatwe, jeśli wciąż patrzymy na świat w kategoriach: wygrana–przegrana, poniżenie–wywyższenie, autonomia–zależność, optymalizacja–marnotrawstwo.

Posłuszeństwo nie ma zbyt dobrych notowań. Kojarzy się ze zniewoleniem, podporządkowaniem wolności inicjatywy czemuś, co zaplanowane z góry bez jakiejkolwiek dyskusji między zainteresowanymi stronami. Trzeba jednak podkreślić, że wykonywanie zleconych nam, nawet wydawałoby się absurdalnych, niegodnych, obowiązków jest znakiem posłuszeństwa Bogu. Posłuszeństwo jest związane z cierpieniem przybierającym kształt obłoku zasłaniającego cel, do którego każdy z nas zmierza. I rzecz najważniejsza, posłuszeństwo bez wiary w rzeczywistą obecność Ducha Świętego w Kościele, bez troskliwej pielęgnacji wiary, że Bóg nikogo nie skrzywdzi, zawieszone jest w próżni.

– Bez ślubu posłuszeństwa nasza demokracja staje się bezużyteczna, jest jak silnik bez benzyny – dodaje o. Maciej Zięba, przez lata prowincjał dominikanów. – Pozbawiona realnego, gorliwego, chętnego i teologicznego rozumienia posłuszeństwa, które niekiedy jest trudem, wysiłkiem, a czasem bólem, nasza demokracja staje się piekłem sejmikowania, prywaty, stagnacji i liberum veto, staje się miejscem zdrady naszego powołania. Posłuszeństwo wymaga zaufania, że Bóg może do mnie mówić nawet przez taką czy inną ułomność przełożonego, nawet przez pewną niesprawiedliwość, patrząc po ludzku, decyzji.

Przed kilkunastu laty w warszawskim kościele paulinów wrzało jak w ulu. W czasie Mszy św. Pan Bóg dotykał setki osób (w tym wielu muzyków z pierwszych stron gazet). Gdy ostrożni przełożeni rozproszyli organizujących spotkania modlitewne zakonników po całej Polsce, ludzie zżymali się: „Po co takie absurdalne decyzje?”. Jeden z takich obrażonych obserwatorów założył nawet później sektę. Tymczasem zakonnicy w białych habitach spakowali się i posłusznie rozjechali w miejsca, do których ich posłano. Robili dalej „swoje”. W kraju i za granicą. Jeden z nich po latach wrócił na Długą, do swej starej celi… jako przeor. Niezbadane są drogi Boskie. I co, warto było tupać nogami?